Ministerstwo Zdrowia rozpaczliwie szuka pieniędzy na załatanie dziury w budżecie Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ). W czwartkowym numerze DGP pisaliśmy o inicjatywie uregulowania nie tylko minimalnej, ale także maksymalnej pensji białego personelu. Dziś na etacie lekarz specjalista może zarobić maksymalnie 10 375,45 zł brutto (po ustawowej podwyżce minimalnych wynagrodzeń w ochronie zdrowia od lipca będzie to 11 863,49 zł brutto), ale na kontrakty nie ma limitów. Normą są faktury na kilkadziesiąt tysięcy, a zdarzają się nawet na kilkaset tysięcy złotych.
Procent dla lekarza od wykonanej procedury do lamusa
DGP dowiedział się, w jaki sposób resort planuje przyciąć wynagrodzenia zabiegowcom – ortopedom, chirurgom, neurochirurgom czy okulistom – na kontraktach. – Plan jest taki, by na drodze ustawowej, być może za pomocą nowelizacji ustawy o zamówieniach publicznych, zakazać lekarzom pobierania procentu od operacji – mówi nam osoba uczestnicząca w rozmowach z resortem na ten temat.
- Obecnie większość lekarzy zabiegowców, a więc chirurdzy ogólni, naczyniowi, neurochirurdzy czy ortopedzi, ma kontrakt złożony z trzech elementów: działalności zabiegowej, gdzie płaci się procent od procedury, przyjmowania pacjentów w poradni, za co dostają zapłatę za ambulatorium, i konsultacji, opłacanych za każdą godzinę. Nie zdarza nam się płacić za godzinę kontraktowcom wykonującym zabiegi. Umawiamy się np., że ktoś ma np. 13 proc. od procedury – przyznaje Michał Szabelski, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 4 w Lublinie.
Medycy chwalą sobie taki układ: - Dzięki temu lekarzom zależy na tym, by wykonać jak najwięcej procedur, a kolejka do zabiegów, takich jak endoprotezoplastyka stawu biodrowego czy kolanowego, operacje zaćmy czy operacje artroskopowe, się zmniejsza. Owszem, lekarze zarabiają dużo, ale za ciężką pracę, w której realnie pomagają pacjentom – zauważa Jakub Kosikowski, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej.
Ortopeda zatrudniony w szpitalu publicznym na procent od zabiegu zwraca uwagę, że taki sposób finansowania opłaca się również szpitalom: – Model oparty o wynagrodzenie procentowe od wykonanej procedury motywuje do aktywności i skracania kolejek, sprawiedliwie odzwierciedla wartość pracy lekarza, lepiej odwzorowuje koszty i jakość leczenia z punktu widzenia systemu i pacjenta – przekonuje Filip Płużański, łódzki ortopeda, były dyrektor ds. medycznych Szpitala w Łowiczu. Dodaje, że wbrew przekonaniom większości osób, ten procent to zazwyczaj 5–15 proc. wartości wypłacanej przez NFZ. Takie finansowanie dla pacjenta oznacza większą dostępność lekarza, szybsze leczenie oraz wyższy poziom odpowiedzialności i zaangażowania ze strony personelu.
Jego kolega z południa Polski przekonuje, że gdyby ponad 400 zł od procedury, które dziś wypłaca mu szpital, miałby dostać za godzinę, czułby się zdemotywowany. – Jeśli dostaje się taką samą kwotę niezależnie od tego, czy się siedzi, czy się leży, to zazwyczaj wybiera się leżenie – kwituje.
Jednak Wojciech Wiśniewski, ekspert ds. ochrony zdrowia Federacji Przedsiębiorców Polskich i współprzewodniczący Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia przy Ministerstwie Zdrowia, zauważa, że wynagradzanie na procent może niebawem przestać być opłacalne, zważywszy że NFZ ma kłopot z terminowym płaceniem za nadwykonania.
– Wynagradzanie na zasadzie procentu od procedury miało sens wówczas, gdy Fundusz finansował wszystkie nadwykonania w 100 proc. Teraz specjaliści rozliczający się na tej zasadzie ze szpitalami mogliby być stratni. Ewentualnie stratna byłaby placówka, która wypłacałaby specjaliście procent od pełnej kwoty, choć sama otrzymała zaledwie jej część. Zastanowiłbym się, czy taki sposób płacenia pracownikom w ochronie zdrowia ma sens, ponieważ może prowadzić do nadpodaży niektórych świadczeń, czyli wykonywania większej liczby zabiegów, niż wykonywalibyśmy, gdybyśmy byli wynagradzani w inny sposób – zauważa Wojciech Wiśniewski.
Dodaje jednak, że nie wie, jak zakaz zawierania kontraktów na procent od operacji miałby zostać przeprowadzony technicznie: - Przecież w polskim prawie mamy swobodę zawierania umów.
Po zmianie zarobków najlepsi lekarze odejdą ze szpitali publicznych do prywatnych
Lekarze specjaliści, z którymi rozmawiamy, są zaskoczeni pomysłem. Boją się jednak wypowiadać pod nazwiskiem. - Ministerstwo strzeliłoby tym sobie w stopę, a ściślej nie sobie, a pacjentom. Bo większość zabiegowców przeszłaby do ośrodków prywatnych. Zapotrzebowanie na niektóre operacje nie zostało zaspokojone nawet po uwolnieniu limitów na te procedury, a prywatne kliniki ortopedyczne czy neurochirurgiczne nie narzekają na brak pacjentów, którzy są gotowi płacić kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych za operację – mówi jeden z neurochirurgów.
Nasz rozmówca ortopeda zwraca uwagę, że w placówkach prywatnych specjaliści zarabiają znacznie więcej: - Oczywiście, nie za nic. Pacjent w prywatnym szpitalu jest też bardziej wymagający. Płaci, żeby jak najszybciej wrócić do zdrowia. To jednak broń obosieczna – lekarz nie będzie podejmował się zabiegu u pacjenta, którego uraz jest trudny i nie rokuje poprawy, tylko u tych łatwych. Przypadki skomplikowane będą skazane na placówki publiczne, z których, jeśli wynagradzanie na procent zostanie zakazane, najlepsi odejdą – zauważa.
Lekarze są zgodni, że ucierpią najbiedniejsi, ci, których nie będzie stać na prywatną opiekę zdrowotną. – Jestem sobie w stanie wyobrazić osobę starszą, która potrzebuje zabiegu endoprotezoplastyki stawu biodrowego i której rodzina zrzuca się na operację. Ale wiem, że jest mnóstwo starszych i schorowanych osób samotnych, które utrzymują się ze skromnej renty. To one ucierpią najbardziej – argumentuje ortopeda.
Michał Szabelski zastanawia się natomiast nad tym, jak resort zdrowia chciałby taką zmianę rozwiązać technicznie. – Trzeba byłoby zastanowić się nad tym, ile jest warta godzina pracy chirurga. Najbardziej miarodajną metodą oceny wydaje się wycena świadczeń dokonywana przez Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT), która szacuje, ile warte są materiały opatrunkowe, protezy, nici, koszty sprzętu, a także pracy ludzkiej. Kłopot w tym, że nie wszystkie świadczenia zostały przez agencję wycenione – zauważa.