W science fiction popularne są dwa archetypy maszyn. Pierwszy to dość sympatyczny i pomocny robocik, który co chwilę raczy rozmówców zabawnymi kwestiami i rozczula nieporadnymi ruchami. Drugi to złowroga i nieuchwytna sztuczna inteligencja, która w końcu dochodzi do wniosku, że jest na tyle potężna, by móc zapanować nad człowiekiem – lub przynajmniej wyrwać się ze stanu podległości.

W debacie na temat robotyzacji skrajne opinie rozkładają się całkiem podobnie. Proces ten bywa przedstawiany jako najkrótsza droga do upragnionej przyszłości rodem z futurystycznych koncepcji ekonomisty Johna Maynarda Keynesa, który prognozował, że w XXI w. dzięki maszynom będziemy pracować przez 15 godzin tygodniowo. Z kolei sceptycy są przekonani, że ekspansja robotów doprowadzi do masowego bezrobocia i zakuje nas w kajdany algorytmów. Maszyny nie tylko nas zatem zniewolą, lecz także skasują część naszych zarobków. Na razie żadna z tych przepowiedni się nie sprawdziła. Chociaż czas pracy w krajach rozwiniętych spada, to dzieje się to bardzo wolno. Postępująca robotyzacja wciąż nie jest przyczyną lawiny zwolnień.

Robotyzacja sprzyja redukcji etatów?

„W jaki sposób podejść do przyszłości rynku pracy? Mówię tutaj o sztucznej inteligencji, o algorytmach, które będą zastępować pracowników, o robotyzacji wielu miejsc pracy, które to roboty będą odbierać miejsca pracy ludziom. Jesteśmy za tym, aby w UE wprowadzić opodatkowanie robotów. To jest rozwiązanie, o którym się jeszcze szeroko nie mówi” – ogłosiła na konwencji Lewicy w Będzinie posłanka Anna-Maria Żukowska. Pytanie, czy taka propozycja przy okazji nie wylewa dziecka z kąpielą.

Obecnie nie mamy przekonujących dowodów na to, że automatyzacja powoduje znaczącą likwidację etatów. Według raportu OECD „Making Life Richer, Easier and Healthier” między 2009 a 2019 r. roczna sprzedaż robotów przemysłowych na świecie wzrosła aż o 621 proc. (do 373 tys.). Jednocześnie przez cały ten okres powiększała się siła robocza w krajach rozwiniętych. O ile w 2009 r. wskaźnik zatrudnienia w państwach OECD wyniósł niespełna 64 proc. populacji w wieku produkcyjnym, o tyle w 2022 r. sięgnął prawie 70 proc. Dlaczego dynamiczna robotyzacja idzie w parze ze wzrostem rzeszy pracowników? Jedna z odpowiedzi brzmi: komputery i sztuczna inteligencja przyczyniają się do likwidacji etatów w niektórych zawodach, ale tworzą też całkiem nowe profesje.

Problemem naszej gospodarki nie jest brak pracy, lecz zapełnienie wakatów, co skutkuje ściąganiem ludzi z całego świata. To po części skutek bardzo niskiego poziomu automatyzacji. W 2020 r. w Polsce były zainstalowane zaledwie 42 roboty na 10 tys. pracowników przemysłowych

Na przykład upowszechnienie internetu i tani dostęp do sprzętu nagrywającego dały początek youtuberom i innym cyfrowym twórcom. Jednak takie prace to jedynie margines. W rzeczywistości to nie technologiczna awangarda odpowiada za zwyżkujące zatrudnienie, lecz wzrost produktywności. Jak wskazują autorzy raportu OECD, przedsiębiorstwa wyposażone w odpowiednią flotę robotów notują wyższą produktywność, dzięki czemu mogą rozszerzać skalę produkcji, zdobywać nowe kontrakty i inwestycje. Mówiąc inaczej, mogą produkować więcej, lepiej i niższym kosztem. Okazuje się więc, że chociaż robotów przybyło, to roboty – też.

Poprawa bezpieczeństwa pracy

Co więcej, za sprawą maszyn, które są w stanie wykonywać zadania w trudnych lub niebezpiecznych dla człowieka warunkach, poprawia się też bezpieczeństwo pracy. Szacuje się, że wzrost wskaźnika robotyzacji (liczba robotów na 1 tys. lub 10 tys. pracowników) o jedną dziesiątą przekłada się na analogiczny spadek liczby poważnych problemów zdrowotnych wśród pracowników o niskich kwalifikacjach. Jeśli już mamy mówić o wpływie maszyn na ludzką pracę, to jest nim m.in. redukcja liczby godzin spędzanych na wykonywaniu zadań służbowych. Wbrew pozorom nie dotyczy to głównie pracowników przemysłu. Zaniepokojeni mogą się poczuć także kierownicy średniego szczebla, bo dzięki automatyzacji produkcja wymaga mniejszego nadzoru. W Kanadzie w latach 2000–2015 przedsiębiorstwa inwestujące w roboty zanotowały wzrost zatrudnienia, lecz nierówno rozłożony – wyraźnie poszła w górę liczba etatów na stanowiskach produkcyjnych i niekierowniczych, za to malało grono kierowników.

Wnioski OECD potwierdza też badanie Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) opisane w raporcie „Czy pandemia przyspieszyła robotyzację?”. „Generalnie trend jest taki, że wraz ze wzrostem stanowisk zrobotyzowanych przyśpiesza nam wzrost zatrudnienia, co jest na pierwszy rzut oka może zaskakujące, ale dzięki temu, że zyskujemy nowych klientów albo ci klienci, którzy u nas zamawiali, coraz bardziej nam ufają, więc zwiększają zamówienia, co powoduje, że firma bardzo mocno rośnie” – stwierdził przedstawiciel firmy produkującej maszyny i wyroby metalowe, który brał udział w badaniu. Odpowiedzi innych menedżerów były w tym samym duchu. Przedstawiciel firmy meblowej również przyznał, że robotyzacja umożliwiła stworzenie nowych linii produkcyjnych, co spowodowało potrzebę rozszerzenia załogi. Ludzie, który dotychczas ręcznie wkładali i wyjmowali elementy z maszyn, zostali przesunięci na inne, znacznie mniej obciążające fizycznie stanowiska. „To jest, myślę, dobre dla zdrowia i dla kręgosłupów pracowników” – powiedział przedstawiciel firmy.

Trzy fale robotyzacji

Oczywiście to, że jak na razie nie doszło do redukcji miejsc pracy na skutek ekspansji robotów w halach fabrycznych, nie oznacza jeszcze, że nie stanie się tak w przyszłości. W gruncie rzeczy jesteśmy dopiero na początku tego procesu. Według raportu PwC „Will Robots Really Steal Our Jobs?” z 2018 r. czekają nas trzy fale robotyzacji. Pierwsza – „fala algorytmów” – opierająca się na automatyzacji mniej skomplikowanych procesów obliczeniowych i analizie danych jest już zaawansowana. Etap ten w krajach OECD zagraża mniej niż 5 proc. stanowisk we wszystkich sektorach gospodarki.

Druga to „fala wzrostu”, która polega na zaawansowanej i dynamicznej interakcji z narzędziami technologicznymi podczas podejmowania decyzji zarządczych oraz na automatyzacji zadań częściowo kontrolowanych przez człowieka – mowa np. o przenoszeniu obiektów w magazynach. Ten etap ma nabrać tempa w obecnej dekadzie, zagrażając łącznie z wcześniejszym prawie 20 proc. stanowisk pracy.

Ostatnia – „fala autonomiczna” – oznacza automatyzację zadań wymagających sprawności manualnej oraz przeniesienie na maszyny odpowiedzialności za zadania, w których jest konieczne szybkie reagowanie, a nawet podejmowanie pewnych decyzji. Zakres tych ostatnich będzie oczywiście szczegółowo analizowany i zapewne stanie się ważnym tematem debaty publicznej. Analitycy prognozują, że czeka nas to w IV dekadzie XXI w. Wszystkie trzy fale razem wiążą się z ryzykiem likwidacji 30 proc. miejsc pracy w OECD (w samym przemyśle nawet 40 proc.).

Kiedy pięć lat temu publikowano raport PwC, jego autorzy prognozowali, że w 2023 r. co 10. miejsce pracy w krajach rozwiniętych będzie zagrożone przez maszyny. Stało się całkiem inaczej – w tym roku po raz pierwszy w historii wskaźnik zatrudnienia przekroczył 70 proc. I to mimo że „fala wzrostu” jest rozpędzona od kilku lat, a od 2019 r. do 2024 r. liczba sprzedawanych robotów przemysłowych prawdopodobnie się podwoi.

Robotyzacja w Polsce raczkuje

Polska jest wciąż na początku procesu robotyzacji. Problemem naszej gospodarki nie jest brak pracy, lecz zapełnienie wakatów, co skutkuje ściąganiem również niezbyt dokładnie sprawdzonych – jak się okazuje – ludzi z całego świata. To po części skutek bardzo niskiego poziomu automatyzacji. Według danych zawartych w raporcie PIE w 2020 r. w Polsce były zainstalowane zaledwie 42 roboty na 10 tys. pracowników przemysłowych. Był to niski wynik nawet na tle innych krajów naszego regionu – w Czechach i Słowacji działało po ok. 130 robotów na 10 tys. zatrudnionych w przemyśle, a nad Balatonem – 91. W państwach najbardziej zaawansowanych pod tym względem – Niemczech i Szwecji – było ich odpowiednio 231 i 262.

Automatyzacja wymaga ściągania z zagranicy wielu rozwiązań, które w większości nie są produkowane nad Wisłą. Polityka niedowartościowanego złotego – mająca też swoje liczne zalety – powoduje, że zdolności finansowania drogiego importu przez polskie firmy są ograniczone. Opodatkowanie robotów – i to na szczeblu europejskim – mogłoby jeszcze podnieść próg dla krajowych przedsiębiorstw. I zamiast fali automatyzacji mielibyśmy kolejne fale imigracji nisko wykwalifikowanych pracowników.

Na tym etapie należałoby zadbać przede wszystkim o wprowadzenie tzw. aktywnej polityki rynku pracy, która zakłada nie tylko wspieranie osób aktywnych zawodowo w nadążaniu za zmieniającymi się realiami, lecz także monitorowanie zmian. Chodzi o to, by publiczne instytucje miały wiedzę, jakie należy uruchomić szkolenia, w jakich sektorach i rejonach kraju można się spodziewać zwolnień, czy wreszcie, jak duże środki finansowe należy zarezerwować. A niestety dotychczas nie grzeszyły one umiejętnością przewidywania problemów.

Kumulacja władzy i usprawnienie usług publicznych

Robotyzacja może też doprowadzić do kumulacji władzy ekonomicznej – tak jak w domenie cyfrowej, gdzie powstały gigantyczne platformy internetowe czerpiące z efektu skali, który daje globalna sieć. Ze skupieniem nadmiernej władzy najlepiej jednak walczyć przez opodatkowywanie zysków firm i dochodów ich właścicieli. To pierwsze jest nieporównywalnie mniej niekorzystne dla inwestycji niż obciążanie daninami kapitału produkcyjnego. Nierówności biorą się właśnie z nierównego podziału dochodów. Robotyzacja może pogłębić dysproporcje, ale może też być narzędziem ich zmniejszania – chociażby dzięki przesuwaniu pracowników na bardziej wymagające i lepiej płatne stanowiska.

Postęp technologiczny stwarza również szansę na usprawnienie usług publicznych. Mamy już tego dowody – e-Recepty, aplikacja mObywatel, ePUAP połączony z bankowością elektroniczną, Twój e-PIT. To realnie poprawia komfort życia obywateli, a przecież wciąż dotyczy dość prostych procesów, takich jak choćby składanie pism urzędowych czy podpisywanie dokumentów. W przyszłości korzyści będą zapewne znacznie większe – mowa np. o zdalnym wykonywaniu operacji chirurgicznych, które może pomóc zniwelować skutki deficytu personelu medycznego.

Jest wiele działań, które powinny zostać podjęte już dawno – choćby dostosowanie kodeksu pracy. Opodatkowanie automatyzacji, która na tym etapie per saldo daje znaczne korzyści dla całego społeczeństwa, mogłoby ten proces spowolnić. Obecnie nie ma powodów, żeby ten pomysł w ogóle podnosić. Co nie znaczy, że za dwie dekady sytuacja się nie zmieni. ©Ⓟ

ikona lupy />
Materiały prasowe