Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że poza granicami Polski mieszka dziś około 2,5 miliona naszych obywateli. Najwięcej, bo ponad milion wyemigrowało do Wielkiej Brytanii. Drugim najpopularniejszym kierunkiem są Niemcy, gdzie osiedliło się około 800 tysięcy Polaków. Przez lata te dwa kraje symbolizowały spełnienie polskiego snu o wyższych zarobkach, stabilnym zatrudnieniu czy lepszych usługach publicznych. Ale ten sen się kończy, bo zmienia się też sytuacja na emigracji. Jak wynika z danych Obserwatora Gospodarczego, w 2024 r. po raz pierwszy od czasu rozszerzenia UE migracja netto z krajów Europy Środkowo-Wschodniej w Niemczech była ujemna, a z samej Polski odnotowano saldo -8,7 tysiąca . Podobne zjawisko obserwujemy w Wielkiej Brytanii, choć dokładna liczba powracających emigrantów jest trudna do oszacowania.
Z wysp na ląd
W 2004 roku, mając 24 lata i dyplom Politechniki Łódzkiej, Marcin podjął decyzję, która miała całkowicie zmienić jego życie. Opuścił rodzinną Łódź – miasto, jak sam dziś wspomina, bez większych perspektyw z 50% bezrobociem – i wyjechał do Szkocji. – Znałem dobrze angielski, interesowałem się fotografią, a Polska po wejściu do Unii dawała wreszcie szansę, żeby spróbować życia gdzie indziej. Przełomowym momentem było otwarcie brytyjskiego rynku pracy. Wspomina on list premiera Tony’ego Blaira skierowany do Polaków, który w symboliczny sposób zapraszał do Zjednoczonego Królestwa. – Formalności były praktycznie żadne. Wystarczył dowód osobisty i można było podjąć legalną pracę.
Pierwsze lata na emigracji były dla niego czymś więcej niż tylko szukaniem zarobku. – Pensje były nieporównywalne z tymi w Polsce. Wtedy za zwykłą tygodniówkę w restauracji można było kupić motocykl, o którym w ojczyźnie można było tylko pomarzyć po kilku latach odkładania. Dla mnie to była też przygoda, kontakt z nową kulturą, nowymi ludźmi i wszystko osadzone w szkockim krajobrazie.
Po kilku latach pracy postanowił podążyć za swoją pasją i rozpoczął studia z fotografii i filmu w Edynburgu. – Miałem za sobą cztery lata inżynierii środowiska, ale to nie była moja droga. W Szkocji zdobyłem dyplom BA Honours, coś w rodzaju polskiego licencjatu z wyróżnieniem. I naprawdę się w tym odnalazłem. Został w Wielkiej Brytanii na 18 lat. Tam założył rodzinę – z Polką – i oboje pracowali w zawodach, które dawały im stabilność i spełnienie. – Moja żona wykładała na uczelni, robiła doktorat. Ja też miałem dobrą pracę, ale z czasem dojrzeliśmy do innej wizji życia.
I ta wizja, jak się okazuje, była bardzo konkretna. – Chcieliśmy żyć bez kredytów, mieć dom pod lasem, pracować na własnych zasadach. Polska okazała się miejscem, gdzie można było to zrealizować – mówi Marcin. – Mieliśmy spłacone mieszkanie, a ceny działek były nadal korzystne, zaczęliśmy inwestować w nieruchomości i przez siedem lat krok po kroku planowaliśmy powrót.
Plan zadziałał. Marcin nie tylko rozpoczął nowe życie, lecz także stał się doradcą dla tych, którzy rozważają podobną drogę. – Pomagam Polakom wracającym z Wielkiej Brytanii, zwłaszcza w zakupie nieruchomości. Działam głównie w województwie lubuskim, gdzie sam mieszkam. Wspieram budowanie ich strategii w modelu: wizja–strategia–działanie, bo powrót z emigracji to nie tylko decyzja – to projekt, który trzeba dobrze zaplanować.
Wielki błękit
Dzieci Marcina urodziły się w Szkocji, ale cała rodzina wyjechała z Wielkiej Brytanii, gdy chłopcy mieli zaledwie rok i dwa lata. Jednak co sprawia, że coraz więcej osób decyduje się dziś na powrót? – Polska stała się po prostu atrakcyjna. Zacznę od rzeczy banalnych – pogoda. Mamy cztery pory roku, każda daje inne możliwości. W Szkocji alkohol jest zakazany w sklepach po 22:00 i przed 10:00 rano, a w niedzielę przed południem, bo ludzie źle reagują na złą pogodę – mają zapaści psychiczne i popełniają samobójstwa. Tam naprawdę przez większość roku jest ciemno i mokro. Mieszkałem kilka lat w Inverness, na północy – zimą dzień trwa tam zaledwie 3–4 godziny. Wysoka wilgotność i brak słońca odbijają się na zdrowiu. – Wielu Polaków ma problemy reumatyczne. Bolą kolana i plecy, więc jest to wykańczające dla organizmu. W Polsce mamy słońce, witaminę D, ruch na świeżym powietrzu. To po prostu zdrowsze środowisko.
Co ważne, Polska jest krajem prorodzinnym. Place zabaw, zajęcia dodatkowe, klimat rodzinny – wszystko to działa na wyższym poziomie niż w Wielkiej Brytanii. Ważna była też jakość życia i nieruchomości. – Budownictwo w Polsce jest po prostu solidniejsze, a przy różnicy w cenach mieszkań i domów, mając kapitał z Zachodu, można w Polsce mieć znacznie wyższy standard życia.
Po pierwsze bezpieczeństwo
Niepokój wzbudzały też sygnały z większych angielskich miast. – My mieszkaliśmy w Szkocji, gdzie migracja była znikoma, ale mamy rodzinę w Birmingham. To miasto miało być kulturowym eksperymentem, a dziś jest podzielone na getta, poziom przemocy jest wysoki. W Londynie czy Manchesterze jest podobnie. W takich miejscach realnie rośnie poczucie zagrożenia, zwłaszcza dla kobiet. Trend w całym Zjednoczonym Królestwie niepokoi. Polska jest krajem stosunkowo hermetycznym, jeśli chodzi o niekontrolowaną imigrację i to przekłada się na realne poczucie bezpieczeństwa. Statystyki są jednoznaczne – w porównaniu z krajami Europy Zachodniej – Polska wypada pod tym względem bardzo dobrze, a dla rodziców z dziećmi to ma ogromne znaczenie.
Gospodarczy cud nad Wisłą
A co z atrakcyjnością ekonomiczną? – Polska jest krajem, w którym ludziom się jeszcze chce. Mamy mniejszą strefę komfortu, jest większa rywalizacja i ambicje. W Wielkiej Brytanii wiele osób żyje wygodnie, bo już podstawowe prace dają wysoki standard życia. U nas, żeby coś osiągnąć, trzeba się postarać, więc to napędza rozwój. Zarówno w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii Marcin uczestniczył w szkoleniach z marketingu i rozwoju osobistego. – Uważam, że Polska jest dziś na bardzo dobrym poziomie pod względem inwestycyjnym. W mojej branży – nieruchomościach – widzę duże zainteresowanie inwestorów z całego świata: Holendrów, Niemców, Brytyjczyków. Nawet z Arabii Saudyjskiej, gdzie Polska staje się atrakcyjna... bo jest chłodniejsza.
Centralne położenie geograficzne sprawia, że Polska jest dla wielu „hubem inwestycyjnym”. Po Brexicie Zjednoczone Królestwo stało się bardziej zamknięte. – Dziś, żeby zrealizować zlecenie fotograficzne w Wielkiej Brytanii, muszę przejść przez całą procedurę wizową. To już nie jest takie proste. Dla zwykłych ludzi, takich jak ja, Brexit oznacza wzrost barier, zwłaszcza w mobilności i pracy. Jednak nic nie zmienił w kwestii migracji, a było to głównym hasłem kampanii.
Pytany o powody powrotów Polaków, których zna, wymienia kilka motywów: bezpieczeństwo, dzieci, rodzina, sytuacja finansowa. – Wiele osób spłaciło kredyty, ma domy warte 300–400 tysięcy funtów. Sprzedając je, w Polsce można kupić dom, działkę i jeszcze zainwestować. Czasem wystarczy, że jedna osoba pracuje, a druga zajmuje się domem, a poziom życia się nie zmienia.
Polak potrafi
The Economist niedawno pisał , że Polacy przekroczyli lokalną średnią zarobków w Zjednoczonym Królestwie i często pracują w sektorach wymagających wysokich kwalifikacji. Marcin potwierdza – Pracowałem w dużej organizacji, Polaków było może 2–3%, ale zajmowali wysokie stanowiska, ciągle się rozwijali, inwestowali. Nie było barier – zakładali spółki, kupowali nieruchomości, studiowali. Na moim roku na fotografii Polacy stanowili ok. 10%, a studia były wtedy darmowe.
Jak Polska wypada dziś w porównaniu z Wielką Brytanią? – Nie jesteśmy jeszcze na tym samym poziomie, ale dystans się zmniejsza. Na wyspach fundusze krążą szybciej – zwłaszcza w usługach ludzie wydają pieniądze bez większego zastanowienia. W Polsce nadal wiele osób żyje skromnie, ale tempo rozwoju jest imponujące. Co przyciąga dziś rodaków do powrotu? – Przede wszystkim możliwości. Kapitał zgromadzony w Zjednoczonym Królestwie pozwala w Polsce na bardzo wiele. To nie jest już kraj niskich pensji i oczekiwań. To kraj realnych szans i dla wielu Polaków to właśnie jest ten moment, by wrócić.
Wszyscy jesteśmy kibolami
Nie brakuje też stereotypów i medialnych uproszczeń. Marcin wspomina sytuację z pracy – Moja szefowa zapytała, czy u mnie wszystko w porządku, bo w brytyjskim Guardianie napisali, że przez Warszawę maszeruje 60 tysięcy faszystów, a to był... Marsz Niepodległości. Pokazali oczywiście tylko zdjęcia huliganów. Wtedy zrozumiałem, jak bardzo przekłamany obraz Polski mają Brytyjczycy, ponieważ w mediach bywa przedstawiana jako kraj „ultraprawicowy” i „rządzony przez Kościół”.
Co trzyma go dziś w Polsce? – To, że mając konkretne umiejętności i pomysł, można zarabiać tu tyle samo, co w Zjednoczonym Królestwie. A koszt życia? Budowałem dom – wiem, jakie są stawki. Często podobne do brytyjskich. Dziś nie trzeba być geniuszem, żeby dobrze zarabiać w Polsce.
Niemiecka emerytura w… Polsce
– Mam 55 lat, wracam do okolic Krakowa po niemal trzech dekadach spędzonych w Niemczech – mówi Magdalena, która wyemigrowała w 1997 roku. Powód wyjazdu był prosty: miłość. – Poznałam mojego męża, Niemca z Hamburga. To był przypadek, ale tak się zaczęła moja historia z emigracją. Z perspektywy czasu, początki wspomina jako ogromną różnicę kulturową i cywilizacyjną. – Było czyściej, bardziej kolorowo i różnorodnie – mówi. – Półki w sklepach, sposób życia, kultura. Inne też było podejście do dzieci i do edukacji. Inny świat.
Dziś, po 28 latach, Magdalena i jej mąż zdecydowali się wrócić do Polski. Ich dorosła córka zostaje na razie w Niemczech, kończy studia, ale – jak mówi matka – „kto wie, co jeszcze będzie”. Decyzja o powrocie dojrzewała latami. – Mój mąż zawsze chciał do Polski. Zawsze powtarzał, że tu chce się przeprowadzić. Teraz idzie na emeryturę i... to jest ten moment.
Mądry Niemiec po szkodzie
Nie bez znaczenia były zmiany, jakie oboje zauważyli w niemieckiej rzeczywistości. – Klimat pracy się pogorszył. Wydłużono wiek emerytalny. Na ulicach nie czujemy się już bezpiecznie. W autobusach, kolejkach – to rzadkość spotkać kogoś „z naszą karnacją”. To nie są już Niemcy, które znałam – mówi Magdalena. – A mój mąż, rodowity hamburczyk, też nie poznaje swojego miasta.
Zmieniły się również szkoły. – Gdy nasze dziecko chodziło do podstawówki, w klasie byli Niemcy, a teraz są już klasy, w których nie ma ani jednego. I nie chodzi tylko o pochodzenie, ale o język. Jak uczyć dzieci, które nie znają niemieckiego? Część się wykształci, ale reszta zostaje w swoim zamkniętym świecie. Niemiecki przestaje być im potrzebny, ponieważ mogą żyć z zasiłków i się nie integrować. Mają niemiecki paszport, są urodzeni tutaj, więc formalnie są „stąd”, ale to nie jest już wspólnota. Mieszkamy w jednej z najlepszych dzielnic Hamburga, a za płotem od 8 lat jest obóz dla uchodźców. Kiedy nasza córka była nastolatką, nie mogliśmy jej puszczać samej.
Cyfrowa Polska?
Powody ekonomiczne są równie ważne. – Po latach pracy moja emerytura i tak będzie niska – niektórzy ludzie po 45 latach pracy mogą mieć 800 euro, a ja nawet mniej. W Hamburgu przy tych kosztach nie da się z tego przeżyć. Tutaj jako starsi ludzie bez pracy bylibyśmy po prostu biedni. Zostaje przeprowadzka na wieś albo do innego kraju. My wybraliśmy Polskę.
Czy Rzeczpospolita dziś oferuje więcej niż 10–15 lat temu? – Oczywiście. Rozwinęła się. – W Polsce płatności bezgotówkowe są wszędzie. Nawet na bazarku. Urzędy działają online, sprawy załatwia się przez profil zaufany. To niesamowite. W Niemczech.. dopiero niedawno zaczęli rezygnować z faksów w instytucjach publicznych.
Zasiłkowe Eldorado?
W Niemczech problemem jest też niesprawiedliwy, w opinii Magdaleny, system społeczny. – Frustracja narasta, bo wydatki idą na zasiłki i socjał, a ci, którzy pracowali całe życie, mogą mieć niskie emerytury. Służba zdrowia się sypie. Kiedyś można było dostać się do lekarza w dwa tygodnie, a dziś w trzy miesiące, bo brakuje personelu. Nawet telefon do przychodni to loteria – podsumowuje Magdalena. – Dlatego wracamy. Polska może nie jest idealna, ale to miejsce, gdzie wciąż można coś zacząć od nowa.
Czy poziom życia w Polsce zbliżył się do Niemiec? – W dużych miastach – tak. Kraków nie odbiega już tak bardzo od Hamburga, ale wystarczy wyjechać poza miasto i widać różnicę. Na wsi nadal bywa biednie. Kontrast widać też w dostępie do pomocy społecznej. W Niemczech – dach nad głową i zasiłki są gwarantowane. W Polsce – niekoniecznie. A jednak... może właśnie dlatego Polakom wciąż bardziej się chce pracować?