Problem polega na tym, że już dziś lotnictwo cywilne odpowiada za emisje 2,5 proc. gazów cieplarnianych. A będzie więcej – szacuje się, że do 2050 r. odsetek ten urośnie do prawie jednej czwartej (22 proc.). A to dlatego, że popyt na transport lotniczy przez cały czas rośnie – a trudno sobie wyobrazić, by ludzkość przesiadła się na powrót do statków transoceanicznych, akceptując znaczne wydłużenie czasu podróży. Albo by doszło do odwrotu od globalnej turystyki.
Ten sztywny popyt (z którego konsumenci nie chcą lub nie mogą zrezygnować) w połączeniu z zamożnością branży i jej siłą lobbingową będzie sprawiał, że lotnictwo znajdzie się wśród ostatnich sektorów dotkniętych skutkami polityk klimatycznych. Unijna branża lotnicza ma do roku 2030 utracić prawo do darmowych emisji w ramach systemu ETS. Czy utraci? Pożyjemy, zobaczymy. Ale nawet jeśli tak się stanie, to i tak ETS-owy podatek obejmować może jedynie loty wewnątrz UE, ale już nie międzykontynentalne. Dodajmy do tego jeszcze, że nie ma w tym momencie żadnych widoków na to, by w awiacji miał się dokonać elektroprzełom. Ot, choćby nawet taki, jaki widzimy w ostatnich latach w branży samochodowej.
Naukowcy badają scenariusz, w którym wszystkie linie lotnicze świata upodobnią swoje oferty do tanich przewoźników: znika podział na klasy. Te decyzje przekładamy na różne typy samolotów pasażerskich. I tak Boeing 737, który dziś przewozi ok. 150 pasażerów (130 w ekonomicznej, 13 w premium i 7 w biznesie) zmieści po zmianach 172 pasażerów klasy ekonomicznej. Z kolei duży Boeing 777 zamiast prawie 300 osób na pokładzie będzie mógł obsłużyć 388 w obniżonym standardzie. I jeżeli to wszystko sobie teraz ładnie przekalkulujemy, to wychodzi, że faktycznie likwidacja wyższych klas może zmniejszyć emisje sektora lotniczego od 8 proc. do 20 proc. (w zależności od wielkości samolotów i długości tras). Jednocześnie badacze zwracają uwagę, że taka zmiana zmniejszyłaby dochody linii od 5 proc. do 23 proc. Stanie się tak dlatego, że już dziś z klas wyższych od ekonomicznej pochodzi ponad połowa zarobków przewoźników. Dzieje się tak mimo tego, że z usług tych korzysta jedynie co 10. pasażer.
Wiedzą o tym wszyscy uczestnicy rynku. W tym także tanie linie lotnicze, których na 800 lotniczych przewoźników jest około setki. A trend jest raczej taki, że nawet oni z ortodoksyjnej jednoklasowości stale rezygnują.
Pytanie o możliwą strategię kompensacji utraconych przychodów przez linie lotnicze nie należy do tych szczególnie skomplikowanych. Prawdopodobnie skutkiem byłaby radykalna podwyżka cen biletów w klasie all-economy. A w konsekwencji jakiś rodzaj ponownej elityzacji podróży lotniczych. Bogaci by się pewnie ucieszyli – znów by mieli trochę więcej miejsca na nogi. ©Ⓟ