- Plan patykiem pisany. Jak przygotowywano się do budowy zbiorników
- Prężni i krzykliwi. Kotlina Kłodzka - mieszanka powojennych przesiedleńców i właścicieli domów na lato
- Niepełna ochrona, czyli program redukujący zagrożenie przed powodzią
- Walka do końca. Czy uda się pogodzić interes wszystkich stron?
W sprawie wybudowania suchych zbiorników odbyło się ponad 20 spotkań z mieszkańcami, z których większość kończyła się burzliwie. Plan działań, za które miałyby zapłacić Bank Światowy, Bank Rozwoju Rady Europy i Unia Europejska, trzeba opracować do końca września. Bo w polskim budżecie nie ma pieniędzy na to, by samodzielnie sfinansować ochronę przeciwpowodziową w Kotlinie Kłodzkiej. – O budowie zbiorników przeciwpowodziowych nie mogą decydować mieszkańcy, których dotyczą wysiedlenia. W tej sprawie podzielone są nawet rodziny. Z kolei samorządowców nie stać na szczerość i stanowcze decyzje. Wychodzi na to, że o budowie zbiorników powinien zadecydować rząd. To rządowa inwestycja, więc ci, których wybraliśmy, powinni wskazać najkorzystniejszy dla nas wariant – mówi sołtyska Starej Morawy Marzena Stołypko. Jej opinia jest jedną z wielu na Ziemi Kłodzkiej. Jedyne, co łączy mieszkańców w kwestii budowy suchych zbiorników, to nieufność wobec Wód Polskich.
Plan patykiem pisany. Jak przygotowywano się do budowy zbiorników
W 2019 r., po 18 latach boju o przeniesienie miejscowości, na terenie których miał powstać zbiornik Racibórz Dolny, Wody Polskie zrobiły pierwszą przymiarkę do nowego projektu przeciwpowodziowego. Inwestycja dotyczyła budowy suchych zbiorników w Kotlinie Kłodzkiej przy wsparciu Banku Światowego. – Weszli tutaj z buta i oznajmili, że mamy się wynosić. Tak jakby tych 18 lat negocjacji nie było. Ludzie byli w szoku, musieliśmy się w biegu uczyć, co to jest udostępnianie informacji publicznej. Wody Polskie nie odpowiadały na nasze pytania, nie chciały pokazywać dokumentów ani z nami rozmawiać. Wtedy wszyscy staliśmy po tej samej stronie. Po wrześniowej powodzi jesteśmy w tym samym miejscu co sześć lat wcześniej, tyle że skłóceni – tłumaczy sołtyska Starej Morawy.
Wstępny plan brał pod uwagę 16 lokalizacji. Do budowy rekomendowano dziewięć zbiorników. – Projekt opierał się na nieaktualnych danych, mieliśmy wrażenie, że pisano go zza biurka. Musieliśmy tłumaczyć przedstawicielom Banku Światowego, że mamy tutaj bardziej rozwiniętą działalność gospodarczą, niż to pokazują statystyki. O zabytkach też zapomniano – opowiada sołtyska Goszowa Bożena Kluza. – Koszt budowy zbiorników i straty, jakie my musielibyśmy przy tym ponieść, były patykiem na wodzie pisane.
Suche zbiorniki przedstawiano mieszkańcom jako rozległe tereny zielone, które na wypadek powodzi zatrzymają falę. Ale gdy okazało się, że zamykające je tamy miałyby po kilkanaście metrów wysokości, projekt nie prezentował się już tak niewinnie. Zwracano uwagę, że w planie brakuje np. rozbudowy retencji leśnej w górach. W czasie powodzi woda spływa z nich tak błyskawicznie, że natychmiast powoduje wezbranie rzek. Nowe zbiorniki zniszczyłyby też cenne siedliska przyrodnicze – część z nich miała powstać na terenie zabytkowych parków pałacowych i starych alei drzew. A przede wszystkim projekt zakładał wysiedlenie mieszkańców ok. 300 domów. Na Ziemi Kłodzkiej, gdzie niemal każdy skądś przyjechał, a pamięć o rozpoczynaniu od zera jest w wielu rodzinach bolesna, było to zbyt wiele. Zwłaszcza że w tamtym czasie powstawały już w okolicy cztery suche zbiorniki. Zrobiło się o nich głośno w związku z wątpliwościami, czy odszkodowania wystarczą na odbudowę. Padał też argument, że Ziemia Kłodzka doświadczyła ok. 70 powodzi – i niemal po każdej ludzie wracali nad rzeki.
Prężni i krzykliwi. Kotlina Kłodzka - mieszanka powojennych przesiedleńców i właścicieli domów na lato
Profesor Janusz Zaleski, inżynier związany z Politechniką Wrocławską, pracował wówczas w biurze koordynacji projektów ochrony przeciwpowodziowej Wisły i Odry, które finansował Bank Światowy. Dzięki wsparciu instytucji powstał m.in. Wrocławski Węzeł Wodny i suchy zbiornik Racibórz Dolny. W czasie powodzi 1997 r. Zaleski był wojewodą dolnośląskim. To on podjął decyzję o wysadzeniu wałów w Łanach, którą ostatecznie zablokowali mieszkańcy. W 2020 r. – jak sam podkreśla – został wyrzucony z biura koordynacji projektów Banku Światowego, bo nie chciał się wycofać z pomysłu kłodzkich zbiorników. Po zmianie władzy przekonał Wody Polskie do nowego projektu. Priorytetem ma być teraz redukcja ryzyka powodziowego na Białej Lądeckiej i Białej Głuchołaskiej. – Kiedy mówiliśmy o zbiorniku Racibórz Dolny, mieszkańcom, którzy mieli być przesiedleni, nie było czego pokazać. Dziś można ich zapytać, czy żałują, że się zgodzili na budowę – mówi profesor.
Z inicjatywy Marzeny Stołypko Wody Polskie przygotowały autobus, którym mieszkańcy Kotliny Kłodzkiej mieli odwiedzić Nieboczowy. To wieś, która z powodu budowy zbiornika została w całości przeniesiona: razem z kościołem, cmentarzem, a nawet przydrożnymi krzyżami i kapliczkami. Powstały nowa infrastruktura, drogi i park. W autobusie połowa miejsc była jednak pusta.
– Moim zdaniem ludzie z Kotliny Kłodzkiej to trochę inny naród niż rdzenna ludność Śląska. W tym drugim przypadku mamy do czynienia z mieszkańcami z dziada pradziada, przywiązanymi do swojej ziemi. Kotlina Kłodzka to mieszanka powojennych przesiedleńców i ich potomków oraz właścicieli domów na lato z Wrocławia, a nawet Kołobrzegu. Ta druga grupa jest najkrzykliwsza i najprężniejsza. Nawet jeśli inwestycja bezpośrednio jej nie dotyczy, to i tak uważa, że zepsuje krajobraz – przekonuje Janusz Zaleski.
Bożenę Kluzę oburza takie stawianie sprawy: – Jeśli suchy zbiornik miałby powstać, to moja wieś przestanie istnieć. Pochodzę z Kielc. Przeniosłam się tutaj 18 lat temu, czuję się związana z tą ziemią tak samo jak inni mieszkańcy. Zabieram głos, bo mi zaufali. Jestem dla nich – tłumaczy.
– W wariancie, który zarekomendowały Wody Polskie i zespół prof. Zaleskiego, powstałyby cztery suche zbiorniki: dwa powyżej Stronia Śląskiego (zbiorniki Bolesławów i Stronie Śląskie) i dwa pomiędzy Stroniem a Lądkiem Zdrojem (Goszów i Stójków z polderem Rudawka). Dziś znajduje się tam 227 budynków, w tym 84 mieszkalne. Wysiedlenia dotknęłyby 218 osób, a koszt samej budowy wyniósłby ponad 936 mln zł. Przy scenariuszu powodzi z 2024 r. (bez przerwania tamy w Stroniu Śląskim) zbiorniki zapewniłyby ochronę 2098 osobom.
Kiedy rozmawiam z ludźmi, najczęściej słyszę, że te zbiorniki mają zabezpieczyć nie nas, lecz mieszkańców Lądka, Stronia i Kłodzka. Z jakiej racji mają się więc poświęcać? Z drugiej strony – czy nie mamy przyjaciół w tych miastach? Co powiemy im przy następnej powodzi? – zastanawia się Marzena Stołypko. – Rozwiązanie wymaga poświęcenia, ale za to poświęcenie należy się rekompensata. I to jest moment, by negocjować jak najlepsze warunki. Obawiam się, że upór mieszkańców może im ostatecznie zaszkodzić. To już nie jest rozmowa taka jak w 2019 r. W międzyczasie wydarzyła się tragedia i Wody Polskie nie ustąpią – mówi sołtyska. Jej zdaniem, jeśli mieszkańcy nie zgodzą się na zbiorniki, to przy następnej powodzi mieszkańcy mogą już nie otrzymać tak hojnej pomocy jak ostatnio. Gdyby nie doszło do katastrofy państwowej budowli hydrotechnicznej, dostaliby po 6 tys. zł zasiłku i musieliby liczyć na ubezpieczenie.
Niepełna ochrona, czyli program redukujący zagrożenie przed powodzią
Przyczyny zawalenia się zapory w Stroniu Śląskim badali zarówno nadzór budowlany, jak i prokuratura. Ta ostatnia nie przedstawiła jeszcze wyników śledztwa. Za to w listopadzie 2024 r. Dolnośląski Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego wydał decyzję nakazującą Wodom Polskim zabezpieczenie obiektu. Wprawdzie została ona uchylona w drugiej instancji, ale uzasadnienie było druzgocące. Zdaniem nadzoru do przebić hydraulicznych na zaporze doszło w trzech miejscach, w których wcześniej wykonano wykopy pod kanalizację kablową. W istniejących piezometrach (czyli otworach obserwacyjnych służących do pomiaru poziomu i ciśnienia wód) zainstalowano i podłączono sondy umożliwiające automatyczny pomiar. Roboty zakończono i odebrano pod koniec 2023 r. Nie zgłoszono żadnych nieprawidłowości.
Zdaniem nadzoru zniszczenia nastąpiły wskutek wadliwego zaprojektowania zabudowy wykopu wodoprzepuszczalnym piaskiem i niezagęszczoną pospółką gliniastą z kamieniami. Na dodatek inwestycja była nieuzasadniona dla tej klasy budowli. W dokumentacji, którą badał inspektor, znajdowały się sprzeczne informacje o głębokości wykopów i sposobu ich zabudowy. Kontrola zagęszczenia warstw zasypowych też była niewystarczająca.
Taka diagnoza wzmogła sceptycyzm mieszkańców zarówno wobec Wód Polskich, jak i wielkich budowli hydrotechnicznych. Tama w Stroniu miała 16 metrów wysokości i mogła pomieścić niecałe 1,4 mln m sześc. wody. To minimum, które proponują teraz Wody Polskie. Najwyższa tama na nowych zbiornikach ma mieć 26 metrów, zaś budowla ma pomieścić 5,4 mln m sześc. wody. Mieszkańcy zdają sobie sprawę, że projekt nie zabezpieczy ich całkowicie przed zalaniem. – Proponujemy program redukujący zagrożenie powodziowe. Przy gwałtownych zmianach klimatu, nawalnych deszczach i trwających kilkadziesiąt godzin powodziach, nigdy nie zagwarantujemy pełnej ochrony – podkreślił podczas prezentacji projektu prof. dr hab. Paweł Rowiński, przewodniczący zespołu ds. odporności po powodzi przy KPRM i szef Komitetu Nauk o Wodzie i Gospodarki Wodnej Polskiej Akademii Nauk.
Według analiz fundacji WWF proponowane mieszkańcom w 2019 r. suche zbiorniki też nie ochroniłyby ich przed powodzią. Nawet gdyby powstały, to zredukowałyby falę z 2024 r. o 50–70 cm. Tymczasem w Kłodzku maksymalny poziom wody w połowie września wyniósł 793 cm, ponad metr więcej niż w 1997 r.
Choć trudno zakładać, że kolejnej powodzi nie będzie, to ludzie nadal budują na terenach zalewowych. – Nawet w miejscach, w których rozważane jest utworzenie suchego zbiornika, powstają dziś nowe domy. Każdy chce wiedzieć co dalej, nie możemy w nieskończoność konsultować nowych pomysłów i czekać na decyzje – mówi Stołypko.
Walka do końca. Czy uda się pogodzić interes wszystkich stron?
Plan redukcji ryzyka prof. Zaleskiego i Wód Polskich oceniły dwa zespoły przy kancelarii premiera: jeden inżynieryjno-techniczny, drugi ds. gospodarki przestrzennej. Zakłada on nie tylko budowę zbiorników, lecz także zwiększenie retencji leśnej, odsuwanie zabudowań od rzeki tam, gdzie to możliwe, poprawę systemu ostrzegania i zabezpieczenia przeciwpowodziowego istniejących zabudowań. Prace mają być rozciągnięte na lata i wymagają zaangażowania wielu instytucji. Pieniędzy zapewne nie wystarczy na wszystko.
W trakcie konsultacji społecznych do Wód Polskich wpłynęło 17 projektów społecznych. Niektóre – jak pomysł na zbiornik w Stójkowie – od razu włączono do planu; inne – jak pomysł ze Stronia, by jeden duży zbiornik zastąpić położonymi wyżej mniejszymi zbiornikami, czeka na wyliczenia specjalistów i analizy hydrologiczne. Po wstępnej ocenie zakwalifikowano do nich 10 propozycji. Do końca września Wody Polskie mają się do nich odnieść i przedstawić finalny plan działań, na które będą się ubiegać o zewnętrzne finansowanie. – Przesądzona jest budowa zbiornika Kamieniec Ząbkowicki. Ma to być zbiornik mokry z dużą rezerwą powodziową. Będzie kluczowy dla zabezpieczenia Nysy Kłodzkiej – chodzi o to, żeby uniknąć ponownego zalania takich miejscowości jak Nysa, Lewin Brzeski czy Skorogoszcz – mówi prof. Zaleski.
Założenie jest takie, że w październiku zaczną się rozmowy z Bankiem Światowym i Bankiem Rozwoju Rady Europy. Projekt, nazwany „planem budowy odporności na zmiany klimatyczne w gospodarce wodnej”, ma dotyczyć zarówno zlewni Wisły, jak i Odry. Zaleski tłumaczy, że minister finansów akceptuje wydatki na poziomie 1,5 mld euro w latach 2027–34. – Kiedy przedstawiliśmy program dla zlewni Nysy Kłodzkiej, szacowaliśmy że może on kosztować ok. 4,5 mld zł. Dziś wiemy, że będzie to więcej – dodaje. Finansowanie pozabudżetowe jest więc niezbędne.
– Instytucje finansowe nie kwestionują dotychczasowego przebiegu przygotowań, czekają na listę zadań, które chce realizować polski rząd, bo to on jest dla nich partnerem. Dla Banku Światowego ważne jest przeprowadzenie dialogu społecznego i wyciągnięcie z niego wniosków. Jak dotąd stanowiska zajęło 18 rad gmin i dwie rady powiatu. Poza dwoma przypadkami są to uchwały popierające program – podsumowuje Zaleski.
Na budowę zbiorników Goszów i Bolesławów nie zgodzili radni Stronia. W podjętej uchwale wskazują kilka innych lokalizacji. Przeciwko planowi wystąpili też radni Polanicy Zdroju, którym brakuje działań ratujących inne rejony powiatu kłodzkiego poza najbardziej poszkodowanymi miejscowościami: Lądkiem i Stroniem.
Marzena Stołypko nie chce się już dłużej zajmować kwestią budowy zbiorników. Mówi, że zorganizowanie mieszkańcom wyjazdu do wsi Nieboczowy było jej ostatnią inicjatywą.
Bożena Kluza czeka na opinię Wód Polskich w sprawie zastąpienia zbiornika Goszów kilkoma mniejszymi. I zapowiada walkę do końca.
Profesor Zaleski podkreśla, że po zakończeniu negocjacji z Bankiem Światowym nie będzie wdrażał nowego programu przeciwpowodziowego. ©Ⓟ
Co oprócz suchych zbiorników?
Program redukcji ryzyka powodziowego w zlewni Nysy Kłodzkiej zakłada m.in. rozbudowę sieci stacji meteorologicznych, prewencyjne planowanie przestrzenne dla terenów w strefie zagrożenia powodzią, której można się spodziewać raz na sto lat, czy analizę spływu powierzchniowego na terenach leśnych, rolniczych i zurbanizowanych.
Większy nacisk ma być położony na retencję leśną, czyli działania, które umożliwiałyby zatrzymanie jak największej ilości wody w górach. Konieczne byłoby wykorzystanie do tego potencjału starorzeczy i mokradeł. Zdaniem autorów programu na terenach leśnych należy budować urządzenia hydrotechniczne spiętrzające wodę i spowalniające jej odpływ, takie jak np. zastawki, małe zbiorniki wodne, oczka wodne. Ważne są też m.in. zapory przeciwrumowiskowe.
Program postuluje, by w gospodarce leśnej nie dopuszczać szlaków zrywkowych prowadzących w dół stoku. W trakcie powodzi zamieniają się one w rynny z pędzącą wodą – zamiast zatrzymywać jej odpływ, zwiększają go. Na terenach podgórskich zlewni Nysy Kłodzkiej trzeba jak najszybciej zniwelować istniejące szlaki zrywkowe prowadzące do ich kaskadyzacji. Pozyskiwanie drewna miałoby się odbywać wyłącznie prostopadle do stoku.
Plany zagospodarowania przestrzennego na terenach zalewowych, na których dopuszczono zabudowę, powinny określać obowiązkowe standardy dla nowych i użytkowanych obiektów (m.in. izolacja przeciwwilgociowa, przystosowanie do częściowego zalania, sposób wykorzystania przyziemia, poziom posadowienia budynku, lokalizacja urządzeń technicznych, brak możliwości składowania materiałów niebezpiecznych, mobilne lub trwałe zabezpieczenia przed wodą powodziową itd.) ©Ⓟ