Generał, który podczas II wojny światowej ocalił honor Francji i jej mocarstwową pozycję, potrzebował kryzysu, by powrócić.

W rankingu prezydentów III RP, którzy zawetowali największą liczbę ustaw, prowadzi Lech Wałęsa: 27 sprzeciwów. Drugi Andrzej Duda ma ich na koncie 19, czyli o jedno więcej niż Lech Kaczyński. Aleksander Kwaśniewski wetował ustawy 11 razy, a Bronisław Komorowski zrobił to ledwie czterokrotnie. Po miesiącu od zaprzysiężenia Karol Nawrocki wyprzedził Komorowskiego i wszystko wskazuje na to, że we wrześniu zdeklasuje Kwaśniewskiego. Jeśli nie zwolni, to nim upłynie rok 2025, dogoni Wałęsę.

Charles de Gaulle - generał wszystkich Francuzów

„Chaos w państwie bowiem w sposób nieunikniony prowadzi do odsunięcia się obywateli od instytucji swojego państwa. Wówczas niewiele trzeba, aby pojawiło się zagrożenie dyktaturą” – ostrzegał 16 czerwca 1946 r. gen. Charles de Gaulle. Pół roku wcześniej zrezygnował ze stanowiska premiera – ustąpił, bo partie wspierające jego gabinet opowiedziały się przeciwko ustrojowi prezydenckiemu. Generał chciał republiki z bardzo silną pozycją głowy państwa, deputowani woleli przywrócenia systemu z III Republiki, z rządem zależnym od woli parlamentu. Choć przecież tak zorganizowana Francja poniosła klęskę w 1940 r.

Po porażce z Niemcami generał, zaczynając jako anonimowa dla obywateli postać, wydźwignął się na przywódcę, który ocalił honor Francji. Wprawdzie Józef Stalin nie zgodził się, aby podczas konferencji jałtańskiej w lutym 1945 r. de Gaulle dołączył do Wielkiej Trójki (prezydent Roosevelt nie nalegał na to), ale kolejne miesiące to pasmo sukcesów generała. Pod jego przywództwem błyskawicznie zatarto pamięć o tym, że Vichy kolaborowała z III Rzeszą. Jeszcze przed końcem wojny udało się powołać pod broń ponad milion żołnierzy, wkroczyć z nimi na niemieckie terytorium i uzyskać od Londynu i Waszyngtonu zgodę na stworzenie francuskiej strefy okupacyjnej. Jego kolejnym sukcesem było wywalczenie dla Francji stałego miejsca w powoływanej do życia przez zwycięskie mocarstwa Radzie Bezpieczeństwa ONZ.

O wiele gorzej wojskowy radził sobie na scenie krajowej. Wprawdzie został szefem rządu, lecz jego plany stworzenia IV Republiki z silną władzą wykonawczą natrafiły na silny opór większości partii. Osaczony przez opozycję de Gaulle już w styczniu 1946 r. zrezygnował z teki szefa rządu i zajął się walką o ustawę zasadniczą. „Naród i Unia Francuska ciągle jednak nie doczekały się Konstytucji, którą mogłyby z radością zatwierdzić. Wyrażając żal, że budynek ustawy zasadniczej nie został jeszcze wybudowany, uważamy jednak, że spóźniony sukces jest więcej wart niż szybkie, lecz niechlujne wykonanie” – mówił de Gaulle. Podkreślając, iż kształt konstytucji zdecyduje o przyszłości ojczyzny. „W okresie nieprzekraczającym życia dwóch pokoleń Francja była siedmiokrotnie celem najazdu nieprzyjaciela i, jakby tych nieszczęść było jeszcze mało, miała trzynaście różnych systemów politycznych. Wstrząsy te nagromadziły w naszym życiu publicznym truciznę, która jest pożywką dla naszej galijskiej skłonności do podziałów i kłótni” – wyliczał de Gaulle.

Samobójcze skłonności republiki. De Gaulle ostrzega i chce zmian

Konstytucja IV Republiki uchwalona 13 października 1946 r. ustanawiała system polityczny, przed którym ostrzegał de Gaulle. Wprawdzie rząd miał sporą władzę, lecz jego los pozostawał uzależniony od parlamentarnej większości. Tymczasem ordynacja wyborcza sprawiła, że po wyborach w parlamencie znalazły się nie tylko trzy duże partie, lecz także kilkanaście mniejszych. Najwięcej zaś głosów, bo aż 28 proc., zebrała Francuska Partia Komunistyczna. Z kolei mniejsze partie zwierały chwiejne sojusze, żeby nie dopuścić do władzy ugrupowania pragnącego wprowadzać nad Sekwaną stalinowskie porządki. Rozbicie sceny politycznej sprawiło, iż w ciągu 12 lat upadło w IV Republice aż 20 rządów. Premierzy zmieniali się tak często, że przestano się kłopotać z zapamiętywaniem ich nazwisk.

De Gaulle wciąż usiłował forsować reformę ustrojową na drodze demokratycznej – w tym celu stworzył w 1947 r. własne stronnictwo: Zgromadzenie Ludu Francuskiego. Wkrótce do partii wstąpiło milion ludzi i w wyborach samorządowych zagłosowało na nią 40\ proc. wyborców. Potem jednak poparcie dla gaullistów systematycznie malało, choć w kolejnym parlamencie stali się już największym ugrupowaniem antyrządowym. Przesiadywanie w ławach opozycji ciążyło im jednak coraz mocniej i w 1952 r. wbrew woli de Gaulle’a poparli rząd. W następnym roku generał zupełnie utracił kontrolę nad Zgromadzeniem Ludu Francuskiego, ono zaś zaczęło się rozpadać. Człowiek, który uratował honor Francji, doświadczał beznadziejnego „marszu przez pustynię” – jak później nazwali ten okres gaulliści.

Tymczasem kraj, zgodnie z przewidywaniami generała, pogrążył się w przewlekłym kryzysie politycznym. Napędzały go problemy, jakie państwo francuskie samo sobie tworzyło. „Za nadrzędną jednak przyczynę kryzysu nowego ustroju należy uznać nieumiejętność rozwiązania problemu dekolonizacji po II wojnie światowej” – podsumowuje w opracowaniu „Zagadnienie mocarstwowości Francji w dobie V Republiki” Marta Pachocka. Wielka Brytania, przeprowadzając po II wojnie dobrowolny demontaż swojego imperium, starała się unikać posyłania na drugi kraniec świata żołnierzy, by prowadzili wieloletnie walki z ruchami narodowo-wyzwoleńczymi. W zamian za przyznanie suwerenności Londyn oczekiwał od nowego państwa pozostania w brytyjskiej Wspólnocie Narodów. Natomiast kolejne rządy IV Republiki okazywały się niezdolne do tak elastycznych działań. Gdy jakaś kolonia zaczynała domagać się suwerenności, Paryż odpowiadał siłą.

Demokratyczny Ruch na rzecz Odnowy Madagaskaru za pośrednictwem swoich posłów pod koniec 1946 r. złożył we francuskim Zgromadzeniu Narodowym projekt ustawy o niepodległości wyspy. Został on odrzucony, a na wyspę posłano dodatkowe oddziały wojska. Malgaszowie chwycili więc za broń. Wówczas francuscy żołnierze przystąpili do pacyfikacji buntu. Walki zakończyły się po dwóch latach. Francuzi twierdzili, że zabili ok. 11 tys. rebeliantów. Miejscowi doliczyli się ponad 80 tys. wymordowanych cywili. Ten schemat odtwarzano w innych częściach świata, acz z dużo mniejszym dla Paryża powodzeniem. Francuskie wojska ugrzęzły w Wietnamie, Kambodży i Laosie. „Wojna kolonialna w Indochinach oznaczała dla metropolii 200 tys. zabitych i rannych, a jej koszty szacowano na 300 mld franków” – wylicza Pachocka. Na koniec Paryż stracił wszystkie wpływy w regionie na rzecz USA. Dwa lata później Francję spotkało kolejne, dotkliwe upokorzenie. Wspólnie z Wielką Brytanią i Izraelem napadła na Egipt, aby odzyskać kontrolę nad znacjonalizowanym Kanałem Sueskim. Po serii gróźb ze strony Związku Radzieckiego i Stanów Zjednoczonych Paryż oraz Londyn musiały wycofać swoje siły z kraju faraonów.

Arabska pułapka na na Francję

„Odmiennie przedstawiała się sytuacja w Maghrebie, gdzie w 1956 r. ostatecznie przestał istnieć francuski protektorat w Maroku i w Tunezji. Siły politycznej prawicy postanowiły jednak zachować wpływy w Algierii, która nie tylko była ustrojowo i gospodarczo zintegrowana z Francją, ale także zamieszkiwał ją milion Europejczyków, głównie Francuzów” – opisuje Pachocka.

Tymczasem algierski Front Wyzwolenia Narodowego (FLN) nie zamierzał godzić się z podległością wobec Paryża. Od listopada 1954 r. jego bojownicy przeprowadzali zamachy terrorystyczne, starając się zabić jak najwięcej kolonizatorów. Do walki z FLN rzucono 400 tys. żołnierzy. W stolicy kolonii, Algierze, rozprawę ze zbrojnym podziemiem powierzono gen. Jacques’owi Massu. Dowódca 2 Dywizji Spadochronowej zaczął od dzielnicy Kasba, z której wywodzili się najbardziej fanatyczni rebelianci z FLN. Cały obszar otoczył drutem kolczastym, a potem rozpoczął „czyszczenie” terenu w sposób, z jakiego dumni byliby weterani Gestapo i SS (notabene gen. Massu na nich się wzorował). „Jeśli któryś muzułmanin był podejrzany o przynależność do FLN, a tym bardziej jeśli został złapany na gorącym uczynku lub pomocy terrorystom, to zabierano go na przesłuchanie” – opisuje w monografii „Wojna algierska 1954–1962” Łukasz Macuga. Kiedy zatrzymany nie chciał zeznawać, poddawano go torturom. „Najpierw stosowano bicie, co z reguły wystarczało, następnie aplikowano elektrowstrząsy” – opisuje Macuga. Najbardziej wytrzymałych czekało wymyślne podtapianie.

Mordując ok. 5 tys. Algierczyków oraz torturując ponad 20 tys. gen. Massu zaprowadził porządek w stolicy. Ale nie w kraju. Zatem podobnie jak w Indochinach wojna partyzancka nie chciała się skończyć. Jednocześnie IV Republika wyczerpywała swoje siły, a kryzys polityczny stawał się coraz głębszy. „Jesienią 1957 r. rząd (...) opracował nowy statut dla Algierii, znany jako «prawo ramowe» (loi-cadre). Algieria miała być zintegrowana z Francją na równych prawach i podzielona zarazem na federację departamentów i terytoriów autonomicznych” – pisze Macuga.

Już to niewielkie ustępstwo wobec Arabów wywołało wściekłość francuskich kolonistów. Po ich protestach rząd w Paryżu upadł, a nowy premier Félix Gaillard obiecał wprowadzanie reform dopiero po wygraniu wojny. Ale rząd Gaillarda upadł w kwietniu 1958 r., bo zgodził się na porozumienie z Tunezją dotyczące zlikwidowania w tym kraju jeszcze istniejących francuskich baz lotniczych. Obalili go radykałowie, widzący w ustępstwach zdradę interesów Francji. Nowego rządu nie udawało się powołać przez kolejne tygodnie.

Tymczasem w Algierii wrzało, a koloniści oraz oficerowie zawiązywali antyrządowe organizacje. W połowie maja zjednoczyły się one w Komitet Ocalenia Publicznego, zaś jego członkowie poprosili rzeźnika Kasby, gen. Massu, żeby stanął na jego czele. „W Algierii głównodowodzący wojsk francuskich, gen. Raoul Salan, wahał się, czy być wiernym rządowi, czy poprzeć Komitet” – opisuje Macuga. Zapowiadało się, że prawie półmilionowa, zaprawiona w bojach armia, zbuntuje się przeciwko IV Republice. A to oznaczałoby wojnę domową. Przedsmak tego dawało lądowanie na Korsyce spadochroniarzy wysłanych z Algierii. Wyspa została przez nich błyskawicznie opanowana. W tym momencie na francuskiej scenie politycznej pozostał już tylko jeden człowiek, zdolny zmienić bieg wydarzeń.

Ostatnia nadzieja Francuzów, czyli powrót gen. de Gaulle’a

„Wobec kryzysu politycznego i społecznego w Metropolii przygotowano powrót na scenę polityczną gen. de Gaulle’a, który jako jedyny mógł zapobiec ewentualnemu zamachowi stanu. W dniu 15 maja 1958 r. ogłosił on swoją gotowość do zabezpieczenia władz Republiki” – relacjonuje Pachocka. Po ponad dekadzie beznadziejnego zmagania się z oporem elit politycznych, dla których jakiekolwiek głębsze zmiany ustroju IV Republiki okazywały się nie do przyjęcia, generał zyskał niepowtarzalną szansę. Już podczas konferencji 19 maja wspominał, że to, co się dzieje w Algierii, jest „okazją do wskrzeszenia Francji”.

Tymczasem rebelianci z entuzjazmem przyjęli wiadomość o powrocie de Gaulle’a z emerytury do czynnej polityki. Upatrując w nim silnego przywódcę, który nie odda Algierii w ręce Arabów. Z kolei całą klasę polityczną we Francji tak sparaliżował strach przed zamachem stanu, iż ona również z ulgą przyjęła decyzję prezydenta. Ów pod koniec maja oficjalnie zaproponował parlamentowi przekazanie w ręce generała misji tworzenia rządu. De Gaulle się zgodził, ale postawił jeden warunek – Francji zostanie nadana nowa konstytucja.

Trzy dni po tym, jak objął stanowisko premiera, 3 czerwca 1958 r. Zgromadzenie Narodowe przekazało mu specjalną ustawą prawo, by przez pół roku mógł rządzić przy użyciu dekretów oraz upoważniło do przygotowania konstytucji. To zajęcie nowy premier scedował na zespół, którym kierował jego współpracownik. Z rozkazu de Gaulle’a pracował on całych sił i 28 września 1958 r. w referendum konstytucyjnym aż 79,25 proc. Francuzów opowiedziało się za przyjęciem nowej ustawy zasadniczej.

„Procedura przyjęcia naruszyła jednak pewne standardy francuskiej (i nie tylko) tradycji republikańskiej, a mianowicie projekt rządowy został poddany bezpośrednio pod referendum; zabrakło tak istotnego etapu, jak uchwała Zgromadzenia Konstytucyjnego. Z procedury wyeliminowano głos parlamentu” – zauważa w opracowaniu „Ewolucja ustroju politycznego V Republiki” Adam Jamróz. Odsunięcie właściwie całej klasy politycznej od udziału w podejmowaniu najważniejszej dla przyszłości państwa decyzji de Gaulle uzasadnił w przemówieniu wygłoszonym przed referendum 4 września. „To naród, jedynie naród jest sędzią; zaakceptuje lub odrzuci nasze dzieło. I to, co mu proponujemy, zrobi w sposób w pełni świadomy” – oznajmił. Fakt, że w Algierii czekało pod bronią 0,5 mln żołnierzy gotowych bić się za generała, sprawiał, iż nikt nie protestował przeciwko takiej interpretacji prawa do stanowienia nowej konstytucji.

Republika prezydencka

„W tekście Konstytucji z 1958 r. Prezydent Republiki był wybierany na siedem lat przez tzw. wyborców kwalifikowanych, a mianowicie: kolegium wyborcze składające się z członków parlamentu, członków departamentalnych rad generalnych, członków zgromadzeń w terytoriach zamorskich oraz reprezentantów rad municypalnych” – opisuje Adam Jamróz. Było to grono ponad 80 tys. ludzi, zarządzających de facto Francją i jej zamorskimi terytoriami. Przyjęcie takiego rozwiązania stanowiło ukłon generała pod adresem zastraszonej przez niego klasy politycznej.

W V Republice prezydent otrzymywał olbrzymie uprawnienia. To on mianował premiera i członków rządu. Mógł też ich odwołać. A kiedy tylko miał ochotę, przewodniczyć posiedzeniom Rady Ministrów. Podpisywał ustawy lub odsyłał do parlamentu, aby ten rozpatrzył je ponownie, uwzględniając opinię głowy państwa. Wreszcie w gestii prezydenta znalazło się rozwiązywanie Zgromadzenia Narodowego i zarządzanie przedterminowych wyborów, jeśli posłowie zanadto często wymuszali dymisję rządu.

De Gaulle, wprowadzając tak drastyczną zmianę, pozwolił klasie politycznej, aby to ona, a nie bezpośrednio naród, wybrała go prezydentem. „W 1958 r. powierzono de Gaulle’owi władzę dominującą, sądząc, że taka sytuacja zakończy się wraz z jego odejściem z fotela prezydenta; tradycyjny parlamentaryzm powróci na swoje miejsce” – zauważa Adam Jamróz. Nie dostrzeżono jeszcze wówczas tego, że generał po doznanych wcześniej porażkach nauczył się elastyczności. Zaś „marsz przez pustynię” dał mu umiejętność cierpliwego czekania, aż nadejdzie najodpowiedniejsza chwila do podjęcia działań. Gdy nadchodziła, wówczas się nie wahał.

W przypadku Algierii dalsza walka o zachowanie nad nią kontroli przynosiła Francji jedynie straty. Nowy prezydent wykorzystał więc to, że stacjonujące tam wojska francuskie nie były monolitem. Zatem kiedy we wrześniu 1959 r. de Gaulle ogłosił, że Algierczycy mają prawo do samostanowienia, oficerowie czujący się zdradzeni nie zdołali wzniecić rebelii. Żołnierze woleli bowiem pozostać wierni prezydentowi. Trzy lata później, w marcu 1962 r., układy z Évian-les-Bains przyniosły niepodległość Algierii i zakończyły wojnę. Po wygaszeniu najważniejszego z kryzysów de Gaulle zlecił premierowi Georges’owi Pompidou, aby zgodnie z art. 11 konstytucji zawnioskował do prezydenta o nowe referendum. Zapytano w nim obywateli, czy chcą sami wybierać głowę państwa, bez pośredników. Ten zaskakujący ruch wywołał sprzeciw dużej części elit politycznych. Ale 28 października 1962 r. 62 proc. Francuzów zagłosowało za bezpośrednimi wyborami prezydenckimi. Zatem konstytucja została znowelizowana, przyjmując kształt, jaki wymarzył sobie de Gaulle. ©Ⓟ