Trudno wyobrazić sobie gorszy moment na rozmowy Donalda Trumpa z Władimirem Putinem niż ten, w którym teraz znajdują się Ukraińcy. Znaczne zgrupowanie ich wojsk znalazło się w „worku” pod Pokrowskiem i Myrnohradem na Donbasie. Te dwa miasta można utrzymywać. Możliwe, że nawet przez dłuższy czas. Ale finalnie spotka je los Bachmutu, Awdijiwki i Wuhłedaru. Zostaną stracone. Pytanie tylko, jaka będzie liczba zabitych ukraińskich żołnierzy. Trudno jednak sobie też wyobrazić sytuację, w której Kijów decyduje się na oddanie terenu bez walki i pozwala napierać Rosjanom dalej w kierunku obwodu dniepropietrowskiego. Politycznie to scenariusz zabójczy dla Wołodymyra Zełenskiego.

Ukraina: gra na czas

Ukraińcy poza atakami w głębi Rosji – do których, jak się wydaje, Putin zdążył się już przyzwyczaić – nie mają waluty, którą podczas rozmów na Alasce mogą zahandlować. Rosja żąda maksimum – demilitaryzacji całego Donbasu i rozmontowania ogromnego pasa twierdz i umocnień na wschodzie Ukrainy. Co byłoby zabójcze dla Kijowa, bo w krótkiej perspektywie oznacza nową wojnę oraz dalszy marsz Rosjan na zachód. W kierunku Dniepru.

Jedyny sensowny scenariusz z punktu widzenia Zełenskiego to przedłużanie negocjacji. Rozmywanie ich.

Składanie podpisów pod niewiążącymi deklaracjami. Akceptowanie memorandów, w których są zapisy, że szczegółowe kwestie będą precyzowane w przyszłości. To forma kupowania czasu. Choć – przyznajmy szczerze – nie dająca żadnego trwałego rozwiązania, które byłoby satysfakcjonujące dla Kijowa, ale też dla wschodniej flanki NATO. W tym przede wszystkim Polski.

Trump żądny sukcesu

Przez chwilę wydawało się, że Trump zirytowany postawą Putina przyjął, choćby częściowo, perspektywę ukraińską. To złudzenie. Trump chce rozejmu natychmiast. Niezależnie od tego, kto za niego zapłaci i jakie będą konsekwencje. Nie interesuje go to, ile terytorium utraci Ukraina. Jedynym wyznacznikiem jest jego rola w światowej polityce jako peacemakera. W jego perspektywie to on zakończył niedawną wojnę między Pakistanem a Indiami. Wygrał wszystkie możliwe konflikty celne na świecie. Zbombardował Iran i tym samym zapobiegł programowi nuklearnemu ajatollahów. Teraz czas na coś równie spektakularnego. Czyli na rozejm na Ukrainie.

Jednak każda z wojen, w których Trump był mitycznym peacemakerem, kończyła się rozwiązaniem prowizorycznym. Wkład USA nie dawał trwałych odpowiedzi. Naklejał plaster na ranę. Słowa prezydenta USA nie spowodowały, że zniknął spór o granicę między Nowym Delhi a Islamabadem. Uderzenie bombowcami nie zmusiło Teheranu do porzucenia woli zbudowania bomby atomowej. Również rozejm – jeśli do niego dojdzie – nie zmieni celów Putina wobec Ukrainy. Rozmowy na Alasce dadzą chwilę przerwy. Możliwe, że bardzo potrzebną również wydrenowanej z zasobów Ukrainie. W przyszłości nie należy się jednak spodziewać, że Rosjanie zrezygnują ze swoich roszczeń do Odessy, Chersonia, Zaporoża czy Charkowa. Dla Putina to część tego, co nazywa Noworosją.

Putin chce wszystkiego

W jego rozumieniu Ukraina może istnieć.

Ale tylko jako państwo kadłubowe. Bez przemysłowego zagłębia na Donbasie. Bez przemysłowych miast nad Dnieprem. Bez dostępu do mórz: Azowskiego i Czarnego.

Zaklęcia Trumpa tego nie zmienią.

To, co się dziś dzieje wokół Ukrainy, jest nowoczesnym rozbiorem państwa. Rozłożonym na lata. Na etapy. To rozbiór za relatywnie niewielką cenę. Bo jedyną daniną Putina jest tzw. czynnik ludzki. Zachodowi wydawało się, że będzie on miał znaczenie, zakładano, że nawet autokrata nie może włożyć do „maszynki do mięsa” 20 tys. ludzi. Okazało się, że może i 40 tys. A jak trzeba to i 80 tys. I więcej. I nikt mu nic nie powie.