Szybko – po wygranej nowej koalicji w październiku 2023 r. – okazało się, że nie był to sukces polski, lecz pisowski. Przecież Centrum Lemkina powstało dzięki Instytutowi Pileckiego, a ten, prowadząc jak najbardziej sensowną działalność w obszarze naszej polityki historycznej w Niemczech, powołany został przez pisowski rząd i pisowskiego Piotra Glińskiego. Kolejne wystawy obrazujące wyczyny Rosjan zostały wstrzymane, a prace Centrum uległy spowolnieniu.

W tym tygodniu (lipiec 2025 r.) wicedyrektor Instytutu Pileckiego z triumfem ogłosił, że ministra kultury dała pracom Centrum zielone światło: „Otrzymaliśmy zgodę minister kultury Hanny Wróblewskiej na funkcjonowanie Centrum w takim kształcie, jak do tej pory. Działalność Centrum w obszarze opracowywania raportów, dokumentowania zbrodni powinna być wzmacniana”. Powinna. A czemu nie była? Bo Instytut Pileckiego ma złe pochodzenie: pisowskie.

Ludzie, trzymajcie mnie, przecież największą obelgą, jaką Jarosław Kaczyński i jego najemnicy rzucają na Donalda Tuska, to ta o niemieckiej agenturze. Wydawałoby się zatem, że przynajmniej z dwóch powodów Instytut Pileckiego winien być oczkiem w głowie premiera. Pierwszy, oczywisty, to interes państwa polskiego. Niemiecki stosunek do sprawy polskiej był i jest bardzo dla nas istotny, a niemiecki niedowład pamięci historycznej jest dla sprawy polskiej szkodliwy. Jakby Polska komuś nie wystarczała, bo w natłoku problemów z wycinaniem konkurentów, podkopywaniem pozycji lewicy i podkupywaniem posłów Hołowni, po prostu nie starcza na nią czasu, jest argument drugi. Akurat w kwestii polityki historycznej w odniesieniu do Niemiec dobrze jest pokazywać, premierze kochany, oblicze promotora Instytutu Pileckiego.

A jest inaczej. Instytut dostał nowe kierownictwo – oczywiście, słuszne, „nasze”. Wygląda na to, że nie bardzo przysłuży się ono krajowi, bo działalność Instytutu została niemal zahibernowana. Decyzje nawet w podstawowych kwestiach są odwlekane, komunikacja „słusznego” szefostwa z „niesłusznymi” pracownikami, oględnie mówiąc, jest mało efektywna. Nawet aktywność Instytutu z okazji 80. rocznicy wywieszenia przez Kościuszkowców polskiej flagi na berlińskiej Kolumnie Zwycięstwa była wstrzymywana: i ostatecznie błyskotliwa akcja zawieszenia polskiej flagi odbyła się właściwie prywatnymi rękami. Cieszyły się z tej flagi bodaj wszystkie polskie media, zauważyły ją media niemieckie, łzy na jej widok uronili polscy kombatanci, i tylko szkoda, że uzgodnienie jej wywieszenia przerastało zasoby energetyczne dyrekcji IP.

Zamiast kontynuacji sukcesu, który, było nie było, hipotetycznie PiS mógłby w kolejnej, chyba już tysięcznej kampanii wyborczej ostatnich lat przedstawiać jako własną zasługę, mamy brak sukcesu. Uff, ulga. Nowe kierownictwo dobrze się zatem zasłuży PO. Przemieniając prężną instytucję w ślamazarną, uwiarygodni narrację antypisowskich heroldów – proszę, zawsze mówiliśmy, że jak pisowskie, to nie mogło się udać.

Rozdmuchana, prawdziwa polityka niemieckiego rządu w sprawie imigrantów nieoczekiwanie uczyniła polsko-niemieckie relacje tematem z gatunku „gorących”. Może właśnie dlatego rząd zdecydował się efektywnie wspierać Centrum Lemkina? (To znaczy, oby efektywnie, skoro mówi się, że trzeba uchwalić nową ustawę, a „takie prace” trwają „przynajmniej rok”). Teraz czas, by przestać się wygłupiać z tym półzamrażaniem polskiego aktywa, którym jest Instytut Pileckiego. Pisy i peło przychodzą i odchodzą, Polska – no, bywa z tym różnie, ale trzymajmy kciuki – trwa. ©Ⓟ