Gdy Donald Trump ogłosił kruche zawieszenie broni między Izraelem a Iranem, w izraelskich mediach pojawiły się doniesienia o tym, że premier Binjamin Netanjahu rozważa przedterminowe wybory do Knesetu. Według stacji Kanał 12 współpracownicy premiera przekonują go, że to dobry moment ze względu na wojnę, która w społeczeństwie jest postrzegana jako sukces. 70 proc. Izraelczyków uznało ataki za właściwą drogę, a kolejne 10 proc. było na „tak”, przy zastrzeżeniu, że przeprowadzono je w niewłaściwym momencie. Tylko 13,5 proc. opowiedziało się przeciwko ofensywie – wynika z sondażu Israel Democracy Institute. Inne badania prezentowały zbliżone wyniki.

Pierwszą bezpośrednią konfrontację z Teheranem poparli też politycy opozycji. „Była to złożona operacja, oparta na jednej z najlepiej skoordynowanych akcji wywiadowczych, jakie dotąd widzieliśmy, oraz zaawansowanych technologiach dostępnych tylko nielicznym państwom. To wyjątkowe i godne podziwu osiągnięcie militarne” – napisał Ja’ir Golan, szef centrolewicowej partii Demokraci. „Operacja Wschodzący Lew przeciwko Iranowi to jedna z najwspanialszych kampanii w historii wojen” – potwierdził Ja’ir Lapid, przewodniczący centrowego ugrupowania Jesz Atid.

Te opinie kontrastują z komentarzami, które od dłuższego czasu wygłaszają na temat działań w Strefie Gazy. – Jeśli nie zaczniemy funkcjonować jak rozsądne państwo, staniemy się pariasem jak niegdyś RPA. Rozsądne państwo nie walczy z cywilami, nie zabija dzieci dla rozrywki i nie stawia sobie za cel wypędzania ludności – mówił niedawno Golan. Przemoc wobec Palestyńczyków coraz częściej krytykują nawet politycy prawicy. Były premier Ehud Olmert, który rządził krajem z ramienia Likudu, napisał w opinii dla „Ha-Areca”, że rząd dopuszcza się w enklawie zbrodni wojennych. „To, co robimy teraz w Gazie, to wojna do wyniszczenia: bezkrytyczne, nieograniczone, okrutne i przestępcze zabijanie cywilów” – stwierdził były premier.

Wypowiedzi polityków w dużej mierze pokrywają się z nastrojami w społeczeństwie. Jak wynika z badania przeprowadzonego w maju na zlecenie Kanału 12, sześciu na dziesięciu Izraelczyków chce zakończenia walk w Gazie. Tylko jedna czwarta popiera rozszerzenie działań zbrojnych i okupację enklawy. Sondaż Agam Labs pokazuje jeszcze silniejszy sprzeciw wobec wojny przeciwko Palestyńczykom – jej zakończenia domaga się 75 proc. obywateli.

Przedwczesna euforia

Odmienne podejście do operacji w Gazie i Iranie można tłumaczyć syndromem przedwczesnej euforii. Zjawisko to dobrze opisuje – nie bez cienia ironii – publicysta „Ha-Areca” Gideon Levy: „Izraelczycy lubią wojny, zwłaszcza gdy się zaczynają. Nie było jeszcze takiej wojny, której na początku nie popierał cały kraj. Nie było też wojny – poza wojną Jom Kippur w 1973 r. – w której na starcie nie było zachwytu niesamowitymi możliwościami izraelskiego wojska i wywiadu. I nie było jeszcze wojny, która nie kończyłaby się łzami”.

Levy mówi mi, że wynika to z głęboko zakorzenionego sposobu myślenia. – Wierzymy, że musimy żyć z mieczem w ręku, że bezpieczeństwo da się osiągnąć tylko siłą. Wojsko to najważniejsza instytucja w Izraelu. Mamy przekonanie, że wszyscy cały czas chcą nas zabić i zepchnąć do morza – wyjaśnia publicysta. – Nie zapominajmy, że każdą wojnę poprzedzają miesiące, a często nawet lata propagandy. Władze mówią nam, że mierzymy się z ogromnym zagrożeniem, że Iran, Hezbollah i Hamas to niebezpieczni wrogowie. Nieustannie słyszymy o egzystencjalnym zagrożeniu. A potem zaczyna się wojna i Izraelczycy odczuwają katharsis – dodaje.

Ofensywa, którą Siły Obronne Izraela (IDF) od października 2023 r. prowadzą w palestyńskiej enklawie, na początku również cieszyła się poparciem Izraelczyków, którzy oczekiwali zemsty za zamordowanie ponad tysiąca obywateli przez Hamas. Powodem, dla którego coraz więcej osób nawołuje do jej zakończenia, nie są informacje o brutalności armii, głodzeniu Palestyńczyków i zabijaniu niewinnych cywilów (według najnowszych szacunków w Gazie zginęło ponad 57 tys.osób). Z perspektywy Izraelczyków wojna ta stała się po prostu nieskuteczna. Zdecydowana większość uwolnionych zakładników wróciła bowiem do kraju dzięki porozumieniu z Hamasem – wojsko wyzwoliło jedynie osiem z 148 osób, które ocalały.

Netanjahu spotyka się dziś z oskarżeniami o celowe przedłużanie operacji. Z jednej strony, prawdopodobnie uniknął dzięki temu rozpadu rządu – skrajnie prawicowi członkowie koalicji wielokrotnie zapowiadali, że opuszczą ją, jeśli premier wycofa wojsko z enklawy. Z drugiej strony, zakończenie walk zapewne przyspieszyłoby toczący się przeciw Netanjahu proces o korupcję. Można się także spodziewać, że wzrosłaby presja na powołanie komisji śledczej do zbadania masakry z 7 października. Wielu uważa, że premier ponosi odpowiedzialność za dopuszczenie do tragedii – w szczególności dlatego, że umożliwił finansowanie palestyńskiej bojówki przez Katar, a swoją kontrowersyjną reformą sądownictwa doprowadził do osłabienia państwa, które wykorzystał Hamas.

– Większość Izraelczyków, zapytana 8 października 2023 r. o to, czy Netanjahu utrzyma się na stanowisku premiera, odpowiedziałaby: nie. Ale pracowałem z nim i wiem, że to facet, który się nie poddaje – mówi mi strateg polityczny i były doradca premiera Nadav Shtrauchler. – Od tamtej pory Netanjahu dokonał ogromnego zwrotu. Przedefiniował swoje dziedzictwo. Przedefiniował historię – przekonuje.

Latem 2024 r. Likud zaczął po raz pierwszy od wybuchu wojny odzyskiwać przewagę w sondażach. W lipcu Izraelczycy zamordowali w Teheranie przywódcę Hamasu Isma’ila Hanijję, który zjawił się na zaprzysiężeniu nowego prezydenta Iranu Masuda Pezeszkiana. We wrześniu przeprowadzili zsynchronizowany atak na członków Hezbollahu – w Libanie i Syrii eksplodowały setki pagerów, które zabiły kilkadziesiąt osób i zraniły ponad 3,5 tys. kolejnych. Dziesięć dni później w izraelskim nalocie zginął w Bejrucie lider Hezbollahu Hassan Nasrallah. Działania te dały wielu obywatelom poczucie dumy i nadzieję po porażkach w Gazie. Dziś jest podobnie.

Nic do stracenia

Uderzając w Teheran po 20 miesiącach konfliktu, Bibi podjął jak dotąd największe ryzyko. Pomimo przewagi militarnej nie można było wykluczyć wciągnięcia kraju w długą wojnę, która rozleje się na cały Bliski Wschód.

Po pierwszych ostrzałach usłyszałam od Izraelczyków, że szef rządu od 7 października 2023 r. zachowuje się tak, jakby nie miał nic do stracenia. Do rozprawy z Teheranem zachęcił go zarówno powrót Donalda Trumpa do Białego Domu, jak i ubiegłoroczne sukcesy. A także świadomość, że reżim w Teheranie jest najsłabszy od dziesięcioleci.

W pierwszej rundzie konfrontacji Izrael uniknął czarnego scenariusza, czyli wielkiej wojny o zasięgu regionalnym. Netanjahu wyszedł więc z niej zwycięsko. Nie dlatego, że osiągnął swoje cele – do całkowitego zniszczenia irańskiego programu nuklearnego ani obalenia reżimu ajatollahów nie doszło. Sukcesem premiera jest przede wszystkim to, że mimo porażek w Gazie duża część społeczeństwa uważa go za bohatera, który odważył się zmierzyć z największym wrogiem państwa żydowskiego. Dla niektórych stał się współczesnym Winstonem Churchillem.

Każdy, kto choć trochę zna polityczną biografię Netanjahu, wie, że to dla niego największy komplement. Bibi chce być zapamiętany jako przywódca, który stawił czoła irańskiemu zagrożeniu. Według niego reżim ajatollahów to współczesny odpowiednik nazistowskich Niemiec, a Izrael – Wielkiej Brytanii.

Obsesja na punkcie Churchilla to motyw, który stale przewija się w życiorysie Netanjahu. Już w 1993 r., w artykule opublikowanym w „New York Timesie”, porównywał pokojowe ambicje ówczesnego premiera Icchaka Rabina do złudzeń przywódcy Wielkiej Brytanii Neville’a Chamberlaina o „pokoju dla naszych czasów” z Adolfem Hitlerem. To m.in. dlatego sprzeciwiał się porozumieniom dyplomatycznym z Teheranem i forsował rozwiązanie militarne, zabiegając o poparcie Stanów Zjednoczonych. W końcu dopiął swego. Rozpoczęcie wojny spowodowało załamanie trwających od kwietnia amerykańsko-irańskich negocjacji w sprawie nowej umowy atomowej. Co więcej, Netanjahu przekonał Trumpa, by przyłączył się do ataków i uderzył w irańskie obiekty przy użyciu bomb penetrujących, którymi dysponuje wyłącznie lotnictwo USA. Bibi zdołał też – przynajmniej na chwilę – odwrócić uwagę od kryzysu humanitarnego w Strefie Gazy.

Niektórzy sojusznicy premiera zaczęli ostatnio promować nową narrację o masakrze z 7 października: według niej atak Hamasu nie był porażką rządu, lecz koniecznym sygnałem ostrzegawczym – wstrząsem, który obudził naród i skłonił go do bezpośredniej konfrontacji z wrogami: Hamasem, Hezbollahem, a wreszcie z Iranem. – 7 października uratował izraelski naród – stwierdził w rozmowie z Kanałem 14 członek koalicji rządzącej Arje Deri.

Shtrauchler tłumaczy, że sytuacja jest bardziej zniuansowana. – Ludzie, którzy nienawidzili Netanjahu trzy tygodnie czy rok temu, nadal go nienawidzą. Jednocześnie naprawdę doceniają to, co zrobił w sprawie Iranu i rozumieją, że nie ma nikogo bardziej odpowiedniego do stawienia czoła bezpośrednim zagrożeniom – przekonuje.

I dodaje: – Iran był życiową misją Netanjahu, a teraz stał się jego największym trofeum. To nie oznacza, że ktokolwiek w tym kraju zapomni o 7 października. Premier ma więc na swoim koncie zarówno wielkie osiągnięcie, jak i wielką porażkę: najbardziej przerażającą zbrodnię od czasu Holokaustu.

Zdaniem Gideona Levy’ego, choć premier jest obecnie uznawany za bohatera, to szybko pojawią się pytania: czy rzeczywiście udało mu się wyeliminować zagrożenie nuklearne ze strony Iranu? – Odpowiedź brzmi: oczywiście, że nie – zapewnia publicysta. – Sytuacja przypomina trochę wojnę w Iraku: najpierw mówiono o broni masowego rażenia, a potem się okazało, że żadnej broni nie było. W tym przypadku będzie podobnie – twierdzi Levy.

Bystry polityk

Droga do pokoju nie będzie prosta. Trump utrzymuje dziś, że ze względu na skalę zniszczeń irańskich zakładów jądrowych wznowienie negocjacji nie jest potrzebne. Jednak z wstępnej oceny Agencji Wywiadu Obronnego wynika, że amerykańskie naloty na obiekty w Fordo, Natanz i Isfahan nie doprowadziły do likwidacji kluczowych elementów programu nuklearnego Iranu. Prawdopodobnie jedynie opóźniły go o kilka miesięcy.

Nawet jeśli dyplomaci Waszyngtonu i Teheranu za jakiś czas ponownie usiądą do rozmów, szanse ich powodzenia wydaje się niskie. Reżim ajatollahów nie zamierza przecież zrezygnować ze swoich ambicji atomowych. – Iran ocenia szkody w sektorze nuklearnym, przygotowano już plany odbudowy – poinformował we wtorek szef programu Mohammad Eslami.

Przed uderzeniem USA szefowa think tanku Chatham House Bronwen Maddox napisała, że rząd Netanjahu może naciskać na Waszyngton, by kontynuował wojnę aż do całkowitego zniszczenia potencjału nuklearnego Teheranu lub obalenia reżimu. Mimo ogłoszenia zawieszenia broni, to wciąż możliwy scenariusz.

Tylko jedno wydaje się dziś pewne: premier Netanjahu znajdzie wyjście z nawet najtrudniejszej sytuacji. – To bardzo bystry polityk. Musi być przecież jakiś powód, dla którego pełni funkcję premiera dłużej niż Dawid Ben-Gurion. Nie sądzę, aby jego dni były policzone – przekonuje Shtrauchler. ©Ⓟ