Są echa starożytnej przeszłości, połączenie między „teraz” a „wtedy” pojawia się, jakby były to rzeczywiste wspomnienia osoby słuchającej. Utwór gra na tonach, które przywołują takie niemożliwe obrazy, powoli przeplatające się riffy gitary, nastrojone inaczej niż zwykle – o czym wtedy nie wiedziałam. Jest tak, jak mówił Rumi – kiedy się słyszy muzykę, dusza drży w rezonansie rozpoznania czasów i miejsc nieznanym zwykłym zmysłom. Ja zaczęłam się uczyć angielskiego i pokochałam poezję. To jest siła rezonansu.

Niemiecki socjolog Hartmut Rosa charakteryzuje rezonans jako właściwość relacji człowieka ze światem. Jest to niejednoznaczny, nieliniowy sposób tworzenia więzi między istotami i rzeczami, które mogą być bliskie lub odległe, sprawiający, że w zasadniczy sposób zmieniają się wzajemnie. Według Rosy poprzez rezonans świat „mówi” do nas i słuchanie go sprawia, że pojawiają się doświadczenia nadające i tworzące sens. Jest przy tym hojny i bezinteresowny – nie da się go kupić, wyprodukować ani nań zasłużyć.

Rezonans objawia się spontanicznie, ale nie narzuca się odbiorcom. Jego warunkiem jest otwartość na przyjęcie go – niezbyt intensywne dążenie do kontroli nad sytuacją, ale także nie całkowita pasywność w tym dążeniu. Wymaga także typowej dla humanistyki wiedzy dotyczącej znaczenia i wartości różnych rzeczy, np. gdy wiemy o pogoni impresjonistów za światłem, rezonans z „Mostem nad stawem z liliami wodnymi” Claude’a Moneta jest bardziej prawdopodobny. Bez tej wiedzy raczej konsumujemy ten obraz: „jest znany, więc się podoba”, „jest dekoracyjny”, „kosztuje dużo pieniędzy i fajnie byłoby go mieć”. Życie warte przeżycia nie polega na gromadzeniu zasobów, ale na wsłuchiwaniu się w rezonans i dialogu z nim. W dodatku może to być życie bogate we wrażenia, ale nieprzepełnione strachem.

Rezonans nie boi się złożoności i różnorodności, bo mogą one być glebą, na której wyrasta coś całkiem nowego. Różnica zdań nie powoduje automatycznie polaryzacji i agresji, przeciwnie, różnice mogą nas doprowadzić do nowych rozwiązań, pomysłów, idei. Rezonans nie tylko daje dobre życie, lecz także – podkreśla Rosa – jest warunkiem demokracji, bo sprawia, że wielkości nie do pogodzenia liniowo dzięki niemu łączą się w niebanalny i nieupraszający sposób i zmieniają w coś zupełnie nowego, potencjalnie wartościowego. Bez niego gaśnie dialog i twórczość, a próby reformowania jedynie pogłębiają problem.

Neoliberalny kapitalizm zabił rezonans. Pozostał świat, gdzie wszystko jest przewidywalne, bo nie zachodzą przeobrażenia.

Weźmy dwa polskie przykłady branż, gdzie rezonans powinien królować, lecz jest nieobecny. Pierwszy dotyczy nauki, gdzie kontroli jest za dużo. Kolejne reformy ograniczały profesjonalną autonomię i przykręcały śrubę produktywności, co wyraża się parametryzacją, nastawieniem na zdobywanie grantów i bardzo poważnym traktowaniem narzędzia marketingowego, jakim są rankingi. Zarządzanie polega coraz częściej na zbiurokratyzowanym sterowaniu przy pomocy audytu. Coraz większa władza rektorów ingeruje w meritum tego, czym się naukowczynie i naukowcy zajmują, czyli w treść pracy, sposób jej organizacji i społeczną rolę polegającą tradycyjnie na niezależności w głoszeniu prawd – nawet niewygodnych dla zatrudniającej uczelni i przełożonych liniowych. Kontrola dotyczy też czasu pracy naukowców – nie może być „luzów”, które umożliwiałyby „obijanie się”, przez które dziś rozumie się: myślenie, czytanie, zadawanie pytań.

Najważniejszy rezonans uczonego to rezonans z obszarem badawczym. Jeśli ten staje się środkiem do celu, jakim jest zdobycie grantu czy punktów, to przestaje do uczonego przemawiać. A co za tym idzie, przestaje mówić do jego studentów i tych, którzy czytają jego książki, korzystają z jego badań.

W kontrolowanym świecie nauki pojawiają się czasami nowe myśli, ale, jeśli są formułowane jako idee dla wspólnej inspiracji i dyskusji, nie ma czasu ani formuły na to, by zwracać na nie uwagę. Tematy są natomiast przechwytywane i prywatyzowane jako pola „należące” do jakiejś osoby. Wokół nich tworzy się katedry, programy kształcenia, pilnuje się, by nie wkroczyły tam „osoby niepożądane”. Nie dyskutuje się ani nie problematyzuje idei w naukach społecznych i humanistycznych, tak jak to się czyniło przed reformami – wręcz przeciwnie, często ogłaszane są jako imperatywy, coś co musi nastąpić w przyszłości, czy mowa np. o AI, czy o strategiach konkurencji. To oczywiście fałszywe założenia, bo takich determinujących rzeczywistość praw w naukach społecznych i humanistycznych nie ma i nie może być.

Cierpi na tym rzetelność i sensowność badań, ponieważ liczą się tylko efekty, a z planu badawczego wypadają trudne pytania bez gwarancji sukcesu w postaci punktów za publikację. Na wiadomość, że czyjś tekst ukazał się w wysokiej jakości piśmie słyszy się: „gratulacje”, „zazdroszczę” albo „a za ile punktów?”. Nikt nie pyta, o czym tekst traktuje ani jaki wnosi wkład w wiedzę.

Nowe interesujące idee nie wywołują lawiny odczytań, interpretacji, reakcji, lecz są na przemian ignorowane lub zawłaszczane przez jednostki generujące dla siebie udzielne księstwa. Wszystko musi się elegancko nadawać na źródło władzy i sukcesu. Gdy idea zostanie określona jako „kontrowersyjna”, nie zachęca to do dyskusji i zabawy intelektualnej. Zresztą, rzadko rozmawia się o ideach, częściej o osobach mających dużo strukturalnej władzy, co sprawia, że należy ich cytować, bo dzięki temu można uzyskać awans albo dostać grant. W efekcie w polskiej akademii rozwijają się obszary badawcze, ba, całe dyscypliny naukowe tak bardzo różniące się tym, co w ich ramach uznawane jest za wartościową wiedzę, od analogicznych dyscyplin w środowiskach zagranicznych, że z zewnątrz można odnieść wrażenie, że chodzi o całkiem inne dziedziny wiedzy lub może epoki. Sztuczna inteligencja w tym świecie budzi postrach, a z drugiej strony wyprodukowane w opisanym powyżej trybie teksty tylko z największym trudem (jeśli w ogóle) dają się odróżnić od tych wygenerowanych przez AI.

Inny przykład to branża wydawnicza. Od jakiegoś czasu coraz mniej w Polsce regulowana, przy słabnącej kontroli spoza ścisłego środowiska wydawnictw. To jest sytuacja, którą nazwałabym rozbiciem dzielnicowym. Wydawnictwa to bardzo spójne, małe księstewka, które nie tylko nie są zainteresowane włączaniem czegoś nowego (autorów, treści, czytelników), lecz ich jak się zdaje, uzależniają swoje przetrwanie od tego, jak skutecznie uda im się utrzymać już istniejące granice. Księstewka są na ogół mikroskopijne i nastawione defensywnie. Wydawcy narzekają na fatalną sytuację i ciągłą groźbę likwidacji. Można wydawać tylko bestsellery, najlepiej polską noblistkę albo tłumaczenia amerykańskich popularnych autorów; rynek nie kupi niczego, czego nie da się wpasować w wyraźnie określoną kategorię udowodnionego sukcesu.

Gdy porównuję dostępne (a nawet cieszące się popularnością) książki dostępne we Francji, w Szwecji i w Polsce, widzę, jak bardzo świat jest u nas okrojony i jednolity. Coś podobnego nie udało się nawet dawnej cenzurze. A przecież dziś nie ma żadnej cenzury, poza rynkową nie ma kontroli działalności tych udzielnych księstewek. Brak jest ingerencji w postaci – jak ma to miejsce np. we Francji – krytycznych dialogów z otoczeniem: z władzami miast, regionów, państwa, głęboko kompetentnymi mediami, ze związkami zawodowymi, z uczelniami. Brak jest wewnętrznej roli zatrudnionych głębokich ekspertów posiadających rozległą wiedzę dotyczącą literatury, świata nauki, czytelnictwa. Taka kontrola stabilizuje. Działalność polskich firm wydawniczych stabilizowana jest przez inne mechanizmy, takie jak uprawomocnienie poprzez branding (strategię budowania marki) polegający na eksponowaniu postaci znanych i medialnych. Oprócz tego działa wybitny izomorfizm, czyli naśladownictwo, wręcz ścisły konformizm środowiskowy. Nie jest możliwe eksperymentowanie, gdy nie ma stabilnej kontroli opartej na wiedzy. To tłumaczy powtarzalność i nudną przeciętność Ludzie nie chcą już czytać? Może nie należy im się dziwić (zwłaszcza jeśli pracują w nauce).

Hartmut Rosa argumentuje, że w naszej próbie kontrolowania w istocie tracimy kontakt z tym, co wokół nas. Obietnica uczynienia świata w pełni kontrolowalnym wypacza i nas, i świat. Sprawia, że postrzegamy wszystko w kategoriach wzmagającego się zagrożenia i odczuwamy coraz większą… potrzebę kontroli. Rozwiązaniem jest więc dostarczenie „więcej tego samego”. To mechanizm sterowania znany w podejściu systemowym jako sprzężenie zwrotne dodatnie, konsolidujące władzę, a więc dające iluzję skuteczności. Zwolennicy nazywają go zarządzaniem przez optymalizację. Jednak już w średnim okresie okazuje się on nie tylko nieskuteczny, lecz także destabilizujący. Potoczna nazwa zdradza, w czym problem – taki mechanizm sterowania popularnie nazywa się błędnym kołem. Czujemy się zagrożeni światem, a świat wycofuje się coraz bardziej z komunikowania się. Nic nowego nie pojawia się na horyzoncie. To zubaża społeczne działanie, ale także niszczy jakość naszego życia, udaremniając osiągnięcie niezbędnych do sensownego istnienia stanów rezonansu.

Nic w tym dziwnego, że postępuje brutalizacja życia społecznego i kwitnie autorytarna władza – tylko one są dostępne w dynamice komunikacji społecznej bez rezonansu.

Czy jest ratunek? W liniowym świecie – oczywiście nie ma. Jest w nim tylko to, co widać. Ale na szczęście świat nie jest liniowy, jedynie takim się wydaje, gdy znajdujemy się w cyklu błędnych kół. Hartmut Rosa wyjaśnia, że tworzenie warunków do rezonansu to budowanie takiego świata, który jest osiągalny, ale nie jest możliwy do zarządzania. Czy neoliberalna rzeczywistość może istnieć bez imperatywu ścisłej zarządzalności? Pewnie nie. Jednak wbrew obawom wielu osób nie oznacza to utraty kontroli – jak przekonuje jeden z ojców założycieli nowoczesnego zarządzania Henry Mintzberg, zarządzać można też inaczej: po cichu, miękko, z poszanowaniem specyfiki danego obszaru. Inna uczona zajmująca się zarządzaniem, Heather Höpfl, proponowała zarządzanie poetyckie, czyli pozbawione ambicji optymalizacji i niedążące do pełnej przewidywalności. Wymaga ono jednak wyobraźni i wiedzy.

Warto poszukiwać wiedzy o poezji i ćwiczyć wyobraźnię. Może to przynieść rozwiązania nieprawdopodobne, wręcz niemożliwe w świecie błędnych kół. Ci, którzy się zdecydują na tę trudną drogę, mają dobrego patrona. Papież Franciszek w listopadzie 2024 r. pisał o roli poetów w coraz bardziej ograniczonym i pozamykanym świecie. Rozważał, jak poezja mówi o rzeczywistości wczoraj i dziś, o wojnach, konfliktach, o nas samych. Rzuca nam wyzwanie poprzez „napięcia duszy, złożoności decyzji, sprzeczności istnienia” – czyli kluczowe cechy rezonansu. ©Ⓟ

Autorka jest profesorem socjologii na Uniwersytecie Warszawskim, profesorem zarządzania na Uniwersytecie Södertörn (Szwecja) i w LITEM, l'Université Évry Val d'Essonne, Francja