David Graeber (1961–2020), amerykański antropolog, teoretyk i praktyk anarchizmu, krytyk społecznych i ekonomicznych systemów władzy (poczytajcie jego pełne pasji prace na temat biurokracji, pracy czy zadłużenia, nie będziecie żałować), zmarł niespodziewanie tuż przed sześćdziesiątką, będąc w zasadzie u szczytu możliwości twórczych. Tak się złożyło, że w ostatnich latach swojego życia wrócił do tego, czym zajmował się na początku kariery: do antropologii. Wrócił z zamiarem dokonania rewolucyjnej syntezy, która zdemoluje nasze przekonania na temat procesów cywilizacyjnych.

Wydana już pośmiertnie potężnych rozmiarów książka o buńczucznym tytule „Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości” (przeł. Robert Filipowski, Zysk i S-ka 2022), którą Graeber przez dekadę pisał wspólnie z archeologiem Davidem Wengrowem, miała być właśnie taką syntezą. Rezultat pozostawia trochę do życzenia – to właściwie zbiór fascynujących, lecz trudnych do udowodnienia hipotez – niemniej lektura tego tomu może być odświeżającą, intelektualną przygodą. Albo podróżą poza utarte szlaki.

Już zapomnieliśmy

„Narodziny wszystkiego…” są próbą dekolonizacji myślenia antropologicznego (i w ogóle rozumowania w kategoriach postępu historycznego). Za cel książka ta stawia sobie obalenie fałszywej i europocentrycznej – zdaniem autorów – alternatywy, zgodnie z którą dzieje ludzkości płyną bądź to od stanu niewinnej, egalitarnej dobroci ku hierarchicznemu upadkowi (opowieść o grzechu pierworodnym, rozważania Rousseau o „szlachetnym dzikusie”), bądź to od stanu pierwotnej, dzikiej wojny wszystkich ze wszystkimi ku kolektywnej – w postaci państwa, sądów, biurokracji – represji krwawych instynktów („Lewiatan” Hobbesa). Graeber i Wengrow mówią: przeszłość była znacznie ciekawsza. „Dziś jasne jest, że człowiek przed powstaniem rolnictwa nie żył w małych egalitarnych gromadach. Wręcz przeciwnie, świat łowców-zbieraczy przed nastaniem rolnictwa pełen był śmiałych społecznych eksperymentów, bardziej przypominających karnawał form politycznych niż to, co przekazuje szara, abstrakcyjna teoria ewolucji. Rolnictwo natomiast nie oznaczało początku własności prywatnej ani też nie było nieodwracalnym krokiem w stronę nierówności” – piszą.

ikona lupy />
David Graeber, „Pirackie Oświecenie albo prawdziwa Libertalia”, przeł. Jarosław Skowroński, Zysk i S-ka 2025 / Materiały prasowe

W „Narodziny wszystkiego…” postulują przyjęcie innego, decydującego kryterium: kryterium wolności. Graeber i Wengrow definiują wolność w trzech analitycznych punktach: (1) wolność przeniesienia się w inne miejsca, (2) wolność ignorowania lub niewykonywania rozkazów wydawanych przez innych, (3) wolność kształtowania zupełnie nowych rzeczywistości społecznych albo swobodnego przemieszczania się między nimi. W tym sensie, sugerują autorzy, historia – czy może raczej historie – ludzkości to opowieść o tysiącach utraconych szans na sprawiedliwszy porządek społeczny. A także opowieść o utracie zarówno pamięci o tym, że w ogóle mogło być inaczej, jak i samej umiejętności wyobrażania sobie odmiennych scenariuszy.

W tle tych niezwykle interesujących rozważań pojawia się w książce Graebera i Wengrowa kolejna teza: Oświecenie, z jego równościowym, inkluzywnym, wolnościowym dyskursem praw człowieka, miało w Europie charakter wtórny. Nie dość, że ów projekt, oczywiście bez swojej pompatycznej nazwy, filozoficznej podbudowy, scjentystyczno-materialistycznego zacięcia i fatalnych konsekwencji w postaci rozmaitych ohydnych totalitaryzmów, został wielokrotnie zrealizowany wcześniej w zbiorowościach uznawanych przez Europejczyków za prymitywne, to również same idee oświeceniowe kształtowały się na Starym Kontynencie przełomu XVII i XVIII stuleci pod wpływem wiedzy napływającej z krańców znanego świata.

Wiedza ta miała postać rozmaitych społecznych utopii powstałych na kanwie obyczajowych i politycznych zderzeń z odległymi cywilizacjami, objawiała się też w formie „rdzennej krytyki”, w ramach której przedstawiciele odległych społeczności (np. północnoamerykańskich – zanim jeszcze je wymordowano) stawiali w wątpliwość europejskie obyczaje właśnie z pozycji wolnościowych. Wiele książek zawierających taką, niekiedy najzupełniej autentyczną, „rdzenną krytykę” stawało się w protooświeceniowej Europie bestsellerami. Zdołaliśmy naturalnie o tym zapomnieć.

„Lipny król”

Graeber jako młody naukowiec prowadził antropologiczne badania terenowe na Madagaskarze. Po latach powrócił do tematu, ale w innym kontekście, nawiązującym do ustaleń z „Narodzin wszystkiego…”. Wydane właśnie u nas „Pirackie Oświecenie albo prawdziwa Libertalia” (oryginalnie opublikowane w roku 2019) to spekulatywny esej historyczno-antropologiczny, ukazujący w nowym świetle wydarzenia, jakie miały miejsce w północno-wschodnich rejonach Madagaskaru na początku XVIII w. Ale jest to też, jak zauważa autor, historia „o magii, kłamstwach, bitwach morskich, porwanych księżniczkach, buntach niewolników, polowaniach na ludzi, fikcyjnych poniekąd królestwach i fałszywych ambasadorach, szpiegach, złodziejach klejnotów, trucicielach, kulcie diabła i seksualnej obsesji, która leży u początków nowoczesnej wolności'.

Graeber odwołuje się już w tytule książki do Libertalii, założonej rzekomo przez piratów kolonii na wybrzeżu Madagaskaru: kolonia ta miała się charakteryzować poszanowaniem wszelkich praw i wolności – ludzie różnej wiary, koloru skóry i pochodzenia mogli się tam rzekomo osiedlać bez obaw, że dopadnie ich którykolwiek z przejawów autorytarnej władzy: zniewolenie, instytucjonalnie narzucona religia bądź czyjeś monarchiczne pretensje do sprawowania rządów. Owa utopia demokracji bezpośredniej, opisana w słynnej książce „Powszechna historia piratów” (1724) autorstwa kapitana Charlesa Johnsona (to niewątpliwie pseudonim, niektórzy, w tym Graeber, podejrzewają, że krył się pod nim sam Daniel Defoe), zrobiła na Zachodzie duże wrażenie – do tego stopnia, że rozmaici oszuści krążyli po europejskich dworach, podając się za posłów Libertalii, i byli przyjmowani z honorami.

Graeber zauważa, że coś musiało być na rzeczy: pirackie załogi, choć trudniły się działalnością przestępczą i handlem ludźmi, były również wrogo nastawione względem ówczesnego porządku – na statkach piratów praktykowano demokratyczne wybory kapitanów, decyzje podejmowano kolektywnie, podobnie zresztą dzielono łupy. Naczelnym problemem ekonomicznym związanym z piractwem był zbyt skradzionych towarów – pirat nie mógł zwracać uwagi swoim niespodziewanym bogactwem w popularnych portach. Stąd w złotym wieku piractwa wielu marynarzy opuszczało statki pod czarną banderą, schodziło ze zgromadzonym majątkiem na ląd i zaczynało inwestować w życie prywatne, wiązało się z lokalnymi kobietami, zakładało rodziny. Siłą rzeczy powstawały więc społeczności mieszane, z istotnym, również socjologicznie, substratem pirackim (niekoniecznie zresztą europejskim, piractwem parali się ludzie z całego świata). Taki właśnie proces – w którym nie mniej ważną rolę odegrały malgaskie kobiety, widzące w relacjach z przybyszami sposób na ucieczkę z plątaniny miejscowych hierarchii rodowych – miał miejsce na początku XVIII w. na północno-wschodnim wybrzeżu Madagaskaru.

Do tego dochodzi jeszcze sam Madagaskar, osobliwe miejsce ścierania się (a może nawet – ucierania na jednolitą masę) różnorodnych wpływów etnicznych i kulturowych: Malgasze są wypadkową wielu fal migracji z wyspiarskiej południowej Azji i wschodniej Afryki, przyswoili sobie w pewnej mierze także tradycję arabsko-islamską, a nawet żydowską. Ich kultura posiada ogromną zdolność do neutralizowania przeciwieństw i integrowania ich w spójny system. Graeber w swojej książce opowiada zresztą nie tyle o pirackiej quasi-utopii, ile właśnie o Malgaszach: o ich społecznej elastyczności i otwartości. O tym, że na przecięciu światów mogło powstać dzięki nim coś całkiem nowego: owa tytułowa „prawdziwa Libertalia”, czyli zbiorowość Betsimisaraków (istniejąca do dziś) włączająca w siebie element piracki (w postaci zana-malata, potomków piratów i Malgaszek), w czasach, których tu mowa, praktykująca coś na kształt bezprzymiotnikowej, protooświeceniowej demokracji, zamaskowanej na wszelki wypadek wizerunkiem „lipnego króla” (to bardzo ciekawa koncepcja, polecam).

Nawet jeśli tezy Graebera są postawione nieco zbyt mocno w proporcji do skromności materiału źródłowego, „Pirackie Oświecenie” pozostaje intrygującym eksperymentem myślowym (przywodzącym w jakiejś mierze na myśl to, co Ursula Le Guin praktykowała na polu literackiej fantastyki). Jest to zarazem próba odczarowania Oświecenia i zaczarowania go ponownie, na innych warunkach, związana z wiarą, że „(...) w najgłębszych początkach tego, co stało się znane jako projekt oświeceniowy – postrzegany w rewolucyjnych kręgach jako zwodnicze marzenie o wolności, które w istocie sprowadziło na świat niewypowiedziane okrucieństwa – istniała jakaś zbawienna obietnica prawdziwej alternatywy”. ©Ⓟ