A teraz zejdźmy na ziemię. Tak, wnioski znowu są gorzkie. Najprostszy brzmiałby: kandydaci co do zasady nie wykroczyli poza banał i populizm w marnym, przesadnie teatralnym przedstawieniu. Było więc banalnie i populistycznie. Nie spodziewałem się wiele, ale mimo to kolejny raz odczuwam zawód. I chyba nie tylko ja.
Wiemy, kto chciał i kto wciąż chce zostać prezydentem RP. Wiemy – wiedzieliśmy właściwie od początku – kto będzie w II turze. Można tym samym powiedzieć: wiemy, kto może być głową naszego państwa. Ale czy wiemy dobrze, jakim będzie prezydentem, jakim przywódcą, a także jakim jest człowiekiem? Albo – jakie decyzje, również personalne, zostaną – w zgodzie z uprawnieniami przypisanymi do najwyższego urzędu w państwie – przez niego podjęte, a jakie zablokowane? Jakie są jego wartości i kryteria? Jak chce zbudować własną niezależność i swój autorytet? Jak będą, zwłaszcza w odniesieniu do konkretnych problemów, wyglądać relacje głowy państwa z rządem? Jakim chce być zwierzchnikiem sił zbrojnych? O co chce uzupełnić agendę poważnych spotkań międzynarodowych? Czego i w jaki sposób zamierza się domagać w polityce wewnętrznej – w zgodzie z własną listą priorytetów i w granicach umiejętnie wykorzystywanych prerogatyw? Itd., itp. W końcu, co ma wskazywać, że mamy do czynienia z mężem (lub żoną – jak chce jedna z kandydatek) stanu, a nie z przeciętną (lub poniżej przeciętnej) polityczną figurą?
Konkrety pojawiały się rzadko, najczęściej w takich sprawach, jak aborcja. W innych ich oczywiście brakowało. Kandydaci mówili za to wiele o tym, jak dobrze będą reprezentować kraj oraz jak Chiny, Rosja, Stany Zjednoczone lub Niemcy będą jeść im z ręki. I opowiadali bajki, jak chcą wszystkich uszczęśliwić – m.in. niższymi podatkami, mieszkaniami, dużo lepszą opieką zdrowotną, tanim prądem, itp. Występowali (mam na myśli debaty) w koncertach życzeń, w których każdy mógł posłuchać „utworu” schlebiającego jego gustom, lub w telewizyjnych teleturniejach, w których chodzi o odgadnięcie poprawnej (podobającej się jak największej liczbie osób) odpowiedzi. Muszę przyznać, że często w tych warunkach kandydaci z niższym poparciem w sondażach prezentowali się lepiej lub ciekawiej niż ci z większym. Tak czy inaczej, trudno oprzeć się wrażeniu, że w ocenie wielu sztabów szanse na wybór są odwrotnie proporcjonalne do odwagi mądrego, w ujęciu arystotelesowskim, zabierania głosu w różnych kwestiach.
Może to naiwne, ale wciąż czekam na wybory, w których ktoś będzie chciał nas przekonać – zgodnie z hasłem, które towarzyszy na naszych łamach tematyce wyborczej – argumentami, najlepiej logicznymi. Nie obietnicami, najczęściej bez pokrycia i bez związku z uprawnieniami, a więc i możliwościami, prezydenta, nie pustymi hasłami, nie teatralnymi gestami i sztuczkami marketingowo-pijarowskimi. Czekam na wybory, w których będziemy traktowani bardzo poważnie. Upieram się, że wyborcy – także w swojej masie – są mądrzejsi, niż się politykom wydaje. Że myślą samodzielnie i potrafią zmienić zdanie, jeśli ktoś ich przekona, a nie tylko przekupi lub im się przypodoba. Że – wbrew założeniom sztabowców – polityka nie musi tak wyglądać, jak jest kreowana, a lud nie jest ciemny i głupi; jest tylko często tak traktowany…
I mam jeszcze po kampanii prezydenckiej ogólną refleksję. Czym jest polityka? Różne są definicje. Sztuką czynienia dobra – odpowiedziałbym najchętniej, instynktownie (niezależnie od odwołań do Arystotelesa i jego „Polityki”). Co w praktyce – bądźmy realistami – oznacza też nierzadko sztukę wyboru mniejszego zła. A kontekst tworzy interes wspólnoty, państwa i społeczeństwa. Bardziej realistyczne podejście byłoby takie, że polityka to cierpliwe zmierzanie ku lepszemu. Jakaś nieustająca poprawa. Nie wprowadzanie idealnych rozwiązań, bo ich zazwyczaj nie ma, nie przesadne marzycielstwo, bo zbyt często prowadzi do inżynierii społecznej i wiedzie na manowce, nie budowanie idealnego świata, bo to się zawsze fatalnie kończy. Za to mozolne czynienie go przyjaźniejszym.
Nie ma wspaniałych recept. Nie ma doskonałych metod. Nie ma, niestety, błyskawicznych sposobów. Mówienie o nich to zgiełk, od którego słusznie daje nam wytchnienie cisza wyborcza (choć z wielu powodów kontrowersyjna, czyż nie jest też przyjemna?). Może przed drugą turą usłyszmy logiczne argumenty – zobaczymy ich wymianę i rozprawianie się z nimi. A czy padają z ust tych, których cechuje praktyczna mądrość, szlachetność i życzliwość, którzy cierpliwie i roztropnie będą prowadzić nas ku lepszemu, musimy ocenić już sami. Los wyborcy nie jest łatwy. ©Ⓟ