W słusznie nominowanym w tym roku do Nagrody Kapuścińskiego reportażu „Wybrani” Patricii Nieto (przeł. Aleksandra Wiktorowska, ArtRage, Warszawa 2024) kolumbijską rzeką Magdaleną – tak, tą samą, po której kursował parostatek z „Miłości w czasach zarazy” Gabriela Garcíi Márqueza – bezustannie spływają trupy. Anonimowe ofiary wojny domowej, gangsterskich porachunków, gwałtów, rozbojów.

Część ciał dociera do Morza Karaibskiego, niektóre są jednak wyławiane i trafiają na cmentarze w nadrzecznych miasteczkach. Choćby na cmentarz w sportretowanym przez Nieto Puerto Berrío. Jest to materiał na historię z gatunku true crime: opowieść o mozolnym ustalaniu tożsamości zabitych, poszukiwaniu morderców i pragnieniu, by ich sprawiedliwie ukarać. Ale Nieto idzie w inną stronę – jej książka to rzecz o nieoczekiwanych rezultatach społecznej traumy. Otóż wielu mieszkańców Puerto Berrío otacza opieką groby ofiar, wierząc, że dusze N.N., gdy im nadać imię, modlić się za nie i myśleć o nich, odwdzięczą się wstawiennictwem z zaświatów, niekiedy świadcząc realną pomoc. W ten sposób z chaosu nieukaranej zbrodni, masowej śmierci i nieprzeżytej żałoby wyłania się osobliwy, lokalny kult quasi-świętych.

Biedna nieboszczka

„Kiedy N.N. przybywa na cmentarz w Puerto Berrío, jedni za nim podążają, a drudzy nań czekają – opisuje Nieto. – Wieści błyskawicznie obiegają miasteczko, a wierni zmarłym natychmiast reagują. Na rowerze, na motorze, pieszo, na ośle przybywają pod łuk cmentarnej bramy z pytaniem wypisanym na twarzach. (...) Odchodzą pod ścianę miłosierdzia, czekając na pogrzeb. I w czasie oczekiwania decydują, czy (N.N.) stanie się ich wiecznym towarzyszem. Żeby wyruszyć w tę podróż, wystarczy wiedzieć tylko, że to N.N., którego nikt nie opłakuje, za którego nikt się nie modli. Ważne jest jedynie, że jego dusza włóczy się między żywymi. Że biedaczka szuka modlitw chrześcijan, które będą jej towarzyszyć w momencie stawania przed Bogiem i poznawania werdyktu. Że jest gotowa odpłacić żywym za ich modlitwy”.

Relacja między opiekunami a umarłymi jest w „Wybranych” zarazem mistyczna i pragmatyczna. „Przechodząc tędy któregoś razu, zobaczyłam groby wyjątkowo smutne. Pomyślałam, że forsa, którą wydam na kwiaty, pomnoży się przez wdzięczność tych, którzy tu leżą. Ale nic z tym nie robiłam, aż pewnego popołudnia nie pochowaliśmy młodziutkiej guerrillery: wtedy ją wybrałam. Przejęło mnie, że była taka opuszczona, przejęła mnie samotność tej biednej nieboszczki – wyznaje jedna z bohaterek reportażu. – (...) Ta młodziutka guerrillera spełniła moje prośby. Poprosiłam ją o pracę i niedługo potem zadzwonili z jednego gospodarstwa. Zakasałam rękawy i zaczęłam u nich pracować”. Jest to więc rodzaj wymiany opartej na wdzięczności, tak blisko życia, jak tylko się da.

Tekst Nieto, zakorzeniony nie tylko w kolumbijskich realiach, lecz także – stylistycznie i konceptualnie – w latynoamerykańskiej literaturze, wśród wielu swoich zalet otwiera także furtkę do zrozumienia witalno-mrocznej specyfiki tamtejszej religijności. I tak się znakomicie składa, że właśnie ukazała się książka, która ów temat poszerza i drąży: „Śmierć i inni święci. Ameryka Łacińska i jej wierzenia” to reporterska wyprawa wybitnego tłumacza Tomasza Pindla śladem „nie tyle samych religii, ile ludzi, którzy je wyznają”.

W stronę Kostuchy

Pindel Hispanoamerykę zna doskonale nie tylko z pracy translatorskiej, jest przecież, między innymi, autorem obszernej biografii Maria Vargasa Llosy („Mario Vargas Llosa. Biografia”, Znak, Kraków 2014) oraz reportażu o różnych obliczach Polonii na tamtym kontynencie („Za horyzont. Polaków latynoamerykańskie przygody”, Znak 2018). W „Śmierci i innych świętych” przygląda się natomiast rozmaitym odmianom lokalnego synkretyzmu religijnego.

W Ameryce Łacińskiej nigdy bowiem nie jest tak, że zaimportowany z Europy przez hiszpańskich kolonizatorów katolicyzm stanowi tylko cienką warstwę okrywającą miejscowe kulty, chodzi raczej o plątaninę wierzeń oraz obyczajów z różnych porządków geograficznych, kulturowych, etnicznych i klasowych, której nie sposób już w prosty sposób rozwikłać. Zjawisko z jednego porządku (dajmy na to: katolickiego) może mieć jednocześnie inne oblicze (powiedzmy: powiązane z santeríą) i brak tu jakiejkolwiek sprzeczności, wszędzie natomiast mnożą się religie nieoficjalne, prywatne, domorosłe, czerpiące naraz z całego synkretycznego bogactwa, rozmywające granice między codziennym doświadczeniem a świętością. Nie znajdują tu zastosowania europejskie rozróżnienia na religię intelektualną i ludową, na „prawdziwą” wiarę i postreligijne dobieranie sobie à la carte tego, co się komu podoba z rynkowej oferty metafizycznej; w „Śmierci i innych świętych” wielokształtne kulty to rzeczowe, zapobiegliwe sposoby działania – a może i przetrwania – w niełatwym świecie.

„Ofiarowanie dla (drzewa) ceiby jest (...) zarówno tajemniczym rytuałem, jak i rodzinno-sąsiedzkim spotkaniem, magiczną ceremonialność łączy się ze swobodą i luzem – pisze Pindel o jednym z afrokubańskich obrzędów. – I taka właśnie jest cała ta religia, kubańska santería: z jednej strony to karaibskie wierzenia rodem z Afryki, pełne niezwykłych praktyk, zasad i potężnych bogów, a z drugiej wydaje się pozbawiona patosu i traktowana jest przez wyznawców jako sposób na życie, na serio, ale bez zadęcia i robienia wokół tego specjalnej tajemnicy”.

Opowieść zaczyna się właśnie na Kubie, która bardziej niż z synkretyczną religią kojarzy nam się z tropikalnym komunizmem braci Castro – tymczasem santería i palo, mające swoje korzenie na terenach Afryki Zachodniej, przetrwały wszystkie te ustrojowe zawirowania, sprzęgnąwszy się uprzednio, jeszcze w epoce niewolnictwa, z hiszpańskim katolicyzmem.

ikona lupy />
Tomasz Pindel, „Śmierć i inni święci. Ameryka Łacińska i jej wierzenia”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2025 / Materiały prasowe

Potem przenosimy się do Meksyku, by zrozumieć osobliwość kultu Świętej Śmierci: „Oddawanie czci śmierci, i to pod postacią szkieletu przebranego w maryjne stroje, jakby to była jakaś satanistyczna parodia Madonny, robi wrażenie i stanowi łakomy kąsek dla mediów, zwłaszcza że tak zgrabnie współgra z wizerunkiem Meksyku, niemal całkowicie opanowanego przez narkobiznes” – zauważa autor, dodając, że nie chodzi o kulturową ciekawostkę „dotyczącą garstki narcos i przestępczego półświatka”, lecz o postać wzbudzającą u zwykłych ludzi przejawy autentycznej pobożności – „(...) Przepychali się w stronę Kostuchy, całowali swoje palce i dotykali nimi gabloty, dokładnie w takim samym geście, jakim wierni oddają cześć obrazom świętych w katolickich kościołach”.

Więcej skrobania

Dekodowanie złożonej, pulsująco zmiennej duchowości Meksyku ustępuje w „Śmierci i innych świętych” miejsca osobliwościom andyjskiej medycyny ludowej: to z kolei rzecz o imperializmie kulturowym, chciwości kolonizatorów i rugowaniu tradycyjnych wierzeń, które siłą przekształcano, by powielały katolickie wzory. Ten dogmatyzm – silnie związany z pogardliwym stosunkiem białych do rdzennej ludności – miał oczywiście luki, jedną z nich okazało się lokalne przyrodolecznictwo, niezwykle silnie osadzone w andyjskiej wizji kosmosu. Owo przyrodolecznictwo w Peru przetrwało i jest szeroko praktykowane do dziś przez najzupełniej zwyczajnych użytkowników. W systemie wierzeń z nim związanych przechowały się jednak wyobrażenia niesłychane: choćby przerażające pishtaco, biały potwór przetapiający ludzi na tłuszcz. Powidok paraliżującego lęku przed Europejczykami, czy może pamiątka autentycznych kolonialnych zbrodni?

Pindel kończy fascynującą opowieść w Argentynie, dając nam świadectwo zespolenia ludowego katolicyzmu z religią rdzennych Guaranów na pograniczu argentyńsko-paragwajskim, potem zaś przyglądając się sposobom, w jaki w tamtych rejonach można zostać oddolnie powołanym na świętego bądź świętą. To świat wielkich nierówności, ale też wspaniałych duchów: w Buenos Aires na domowe ołtarzyki i do prywatnych sanktuariów trafili zarówno niegdysiejsza pierwsza dama (Evita Perón), jak i wybitny piłkarz (Diego Maradona). Ale znalazło się też miejsce dla pewnego gaucha.

„Śmierć i inni święci” to świetna lektura, przypominająca, że społeczna duchowość jest złożonym, wielostronnym procesem – i że czasami wystarczy poskrobać pozłotę, by dotrzeć do tego, co ukryte. Wydaje się, że o Polsce dałoby się napisać podobną książkę. Byłoby po prostu trochę więcej skrobania. ©Ⓟ