Od dekad Państwo Środka zdawało sobie sprawę, że jego wzrost budzi niezadowolenie i prędzej czy później może dojść do przesilenia. Nie było więc tam szoku, jaki widzieliśmy choćby w Europie. Zwłaszcza że wojna handlowa ze Stanami Zjednoczonymi zaczęła się już za pierwszej kadencji Trumpa. W kolejnych latach Pekin szykował się na zaostrzenie konfliktu. Od 2018 do 2024 r. udział Ameryki w całkowitym eksporcie Chin spadł z 19,2 do 14,7 proc. (dane za Atlantic Council). Gdy za Atlantykiem trwała kampania wyborcza, władze ChRL zapewne miały już rozpisanych wiele wariantów rozwoju sytuacji i planów reakcji, również na wypadek gorszego scenariusza – jak np. wspólnych ceł USA, Unii Europejskiej, Japonii czy nawet Indii.

Obserwując działania amerykańskiej administracji, nie wykluczałbym, że Trump tylko blefuje – podbija stawkę, by zawrzeć korzystniejsze porozumienie. Świadczyć o tym mogą jego niezręczne ruchy. Najlepszy przykład to wycofanie się z 125-proc. ceł na półprzewodniki, smartfony, laptopy i inne urządzenia elektroniczne sprowadzane z Chin, a następnie deklaracja, że wyjątek ten jest jedynie tymczasowy i wkrótce zostaną ogłoszone nowe taryfy.

To, że mamy do czynienia z taktyką negocjacyjną, może też sugerować seria uprzejmych gestów Trumpa w stronę Pekinu, jak zaproszenie Xi Jinpinga na inaugurację prezydencką (na którą ten nie przyjechał) czy odroczenie zamknięcia TikToka w USA o kolejne 75 dni. Nie da się oczywiście wykluczyć, że chodziło o „zmiękczenie” oponenta przed serią ciężkich ciosów.

Sygnały płynące z Chin wskazują, że działania gospodarza Białego Domu nie zrobiły na Pekinie wielkiego wrażenia. Pod koniec marca, po ostrej reakcji centrali, operator portowy z siedzibą w Hongkongu CK Hutchison zerwał wstępne porozumienie z amerykańskim konsorcjum i ogłosił, że nie sprzeda mu swoich dwóch terminali w Kanale Panamskim. Z kolei ByteDance zignorował propozycję, aby TikTok funkcjonował w USA na zasadzie joint venture z miejscowym podmiotem. „Jeśli wojna jest tym, czego chcą Stany Zjednoczone (…), to jesteśmy gotowi w niej walczyć do samego końca. (..) Zastraszanie nas nie przeraża, próba znęcania się nad nami nie działa, wywieranie presji, wymuszenia i groźby nie są właściwym sposobem prowadzenia rozmów z Chinami” – oświadczyło chińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

Władze w Pekinie przygotowały społeczeństwo na czarne scenariusze. Przemówienia Xi Jinpinga do armii czy partyjnych kadr często brzmiały jak mowy motywacyjne. Wprowadzono specjalne strefy dla żołnierzy na dworcach i dodatkowe kontrole bezpieczeństwa. Partyjni funkcjonariusze ostrzegali obywateli, że muszą być gotowi „jeść gorzkie” (w języku chińskim dosłownie oznacza to „cierpieć”). Można przypuszczać, że niedawny komentarz wiceprezydenta J.D. Vance’a o „chińskich wieśniakach” tylko pomoże skonsolidować społeczeństwo.

Pekin nie unika też taktycznych zaczepek. Tak należy odczytać ostentacyjną zapowiedź powstrzymania się od podniesienia ceł ponad dotychczasowe 125 proc. czy przypomnienie przez Ambasadę ChRL w Waszyngtonie filmiku z przemówienia Ronalda Reagana z 1987 r., w którym stwierdza on, że taryfy to tragedia dla Ameryki i świata. Na kąśliwych gestach się nie skończyło. W tym tygodniu Chiny wstrzymały sprzedaż do USA niektórych metali ziem rzadkich oraz zakup 179 boeingów. Mogą też uderzyć w głosujące na Trumpa stany, nie kupując produkowanych w nich artykułów spożywczych, a w ostateczności wstrzymać eksport dóbr pierwszej potrzeby, takich jak odzież i obuwie. Stany Zjednoczone musiałyby wówczas ściągać je z innych krajów Azji, np. z Wietnamu, na który administracja nałożyła 46-proc. cła. Tymczasem Xi Jinping poleciał do Hanoi, gdzie namawiał władze, by „nie dały się zastraszyć”.

To, co może powstrzymać Pekin od bardziej konfrontacyjnych działań, jest chęć wykreowania się – w kontraście do Trumpa – na mocarstwo rozumne, stabilne i przewidywalne. Taki wizerunek pomógłby mu pozyskać wsparcie na arenie międzynarodowej – nawet u niedawnych rywali.

Chińscy stratedzy zdają sobie sprawę, że mimo wieloletnich przygotowań, ogromnego rynku wewnętrznego i zacieśnienia relacji z państwami globalnego Południa w ramach BRICS, demontaż globalnego handlu mógłby wywołać w kraju chaos. Klasa średnia w Azji rośnie w szybkim tempie, ale nie zastąpi ona amerykańskich konsumentów (przynajmniej nie od razu).

Aby uzupełnić ok. 15-proc. ubytek eksportu wynikający z odcięcia od USA, Pekin próbuje przekierować uwagę na bogatych sąsiadów. Po wprowadzeniu przez Trumpa 25-proc. ceł na branżę motoryzacyjną Japonia i Korea wznowiły rozmowy o strefie wolnego handlu i integracji gospodarczej w Azji.

Przyjazne sygnały w stronę Chin wysyła UE, postrzegana przez komunistyczne władze jako sojusznik w walce o „przewidywalny” i „stabilny” handel. Takim językiem mówił podczas wizyty w Pekinie premier Hiszpanii Pedro Sanchez. W podobnym tonie wypowiadali się w Brukseli przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula Von Der Leyen i premier Li Qiangiem. Co znamienne, nadzwyczajny szczyt UE-Chiny ma się odbyć w drugiej połowie lipca, zaraz po zakończeniu 90-dniowego okresu zamrożenia ceł wzajemnych dla Europy.

Nawet jeśli Trump utrzyma presję na UE, to przekonanie rządów i społeczeństw Starego Kontynentu, że ekonomiczny pragmatyzm wymaga partnerstwa z Pekinem, może być bardzo trudne. Europa postrzega Państwo Środka jako zagrożenie dla własnej konkurencyjności – szczególnie w branżach, w których Chińczycy wysuwają się na prowadzenie (m.in. w robotyce, motoryzacji i AI). Dodatkowo narastają obawy, że przekierowanie chińskich nadwyżek produkcyjnych na unijny rynek spowodowałoby poważne problemy na unijnym rynku.

Tak czy inaczej, najbliższe miesiące mogą zadecydować o nowym układzie w światowej gospodarce. ©Ⓟ

Autor jest ekspertem ds. Chin, Azji i polityki międzynarodowej Instytutu Sobieskiego