W listopadzie 2024 r. inspektorzy sanitarni z Kalifornii wykryli wirusa ptasiej grypy w butelce niepasteryzowanego mleka dostarczanego do sklepów z żywnością ekologiczną przez firmę Raw Farm. Producent, który podkreśla, że oferuje nabiał z „naturalnym” zestawem probiotyków, enzymów i witamin – bez żadnej obróbki, GMO czy syntetycznych dodatków – miał nadzieję, że szybko pozbędzie się problemu, wycofując feralną partię towaru. Nie widział powodów do niepokoju. Każda z jego 1,8 tys. starannie wyselekcjonowanych krów nosi inteligentny czujnik, który pozwala na monitorowanie stanu fizjologicznego czy lokalizacji na pastwisku, i nic nie wskazywało na to, aby w oborach szalał jakiś patogen. Kiedy w przeddzień Święta Dziękczynienia na pastwiskach i w zakładach Raw Farm stawiła się grupka stanowych kontrolerów, właściciel firmy Mark McAfee doszedł do wniosku, że władza musi być bardzo zdeterminowana, by coś na niego znaleźć.
Po tym, jak testy potwierdziły obecność patogenu w kolejnej butelce, producent wstrzymał dostawy i ustanowił kwarantannę, ale dalej obstawał, że klienci nie mają powodu do paniki. Według McAfee’ego całe zamieszanie było wynikiem presji ze strony waszyngtońskich biurokratów działających pod dyktando molochów spożywczych. Chcieli zahamować rozwój „naturalnego” mleczarstwa, a ptasia grypa dostarczyła im tylko wygodnego pretekstu. „Nie ma problemów z bezpieczeństwem naszych produktów. To sprawa polityczna” – napisał w oświadczeniu McAfee.
W nowej administracji prezydenta Donalda Trumpa może liczyć na sojusznika. Wielbicielem surowego mleka – i stałym klientem Raw Farm – jest szykowany na fotel sekretarza ds. zdrowia Robert F. Kennedy jr, który zapowiada rewolucję w tym, co jedzą i jak się leczą Amerykanie.
Testosteron i witaminy
Gdyby uszeregować wszystkich nominatów Trumpa według stopnia kontrowersyjności, 71-letni Kennedy jr z pewnością załapałby się do czoła stawki. Z wykształcenia jest prawnikiem, w przeszłości wytaczał sądowe batalie korporacjom i władzom miast, które zrzucały zanieczyszczania do wód czy forsowały plany zabudowy cennych przyrodniczo obszarów. W ostatnich latach bardziej niż z działalności na rzecz ochrony środowiska zasłynął jednak z promowania teorii spiskowych i alternatywnych terapii. Miał duży udział w rozpropagowaniu fałszywej koncepcji, że szczepionki wywołują u dzieci autyzm. W czasie pandemii koronawirusa kwestionował bezpieczeństwo preparatów mRNA, a nawet insynuował, że przyczyniają się do zwiększenia liczby nadmiarowych zgonów. Na objawy COVID-19 zalecał Amerykanom łykanie iwermeketyny – leku przeciwpasożytniczego, którego skuteczności nie potwierdziły żadne wiarygodne badania. Pseudonaukowe twierdzenia Kennedy’ego jr. można by zresztą długo wymieniać: fluoryzowana woda przyczynia się do artretyzmu, raka kości i spadku IQ; masowe strzelaniny mają związek ze wzrostem konsumpcji antydepresantów; przyczyną epidemii AIDS nie były zakażenia wirusem HIV, lecz wdychanie poppersów, co w latach 70. spopularyzowało środowisko gejowskie…
Może i poglądy RFK na temat zdrowia mogą wzbudzać sceptycyzm, ale trudno nie podziwiać jego dyscypliny. Ilu ludzi po siedemdziesiątce może się pochwalić sześciopakiem? Jego doskonała kondycja i nienaganna sylwetka to nie tylko zasługa codziennych treningów na siłowni. W wywiadach Kennedy opowiada, że łyka dużo witamin i wdraża „protokół anti-age”, który obejmuje m.in. przyjmowanie testosteronu. Pija niemal wyłącznie surowe mleko i przestrzega postu przerywanego (intermittent fasting), czyli spożywa posiłki w ściśle określonych godzinach. Nawet nie tyka fast foodów, ale przyznaje, że podróżując po świecie, jadał wiele osobliwych i ryzykownych specjałów. Być może to właśnie niekonwencjonalne wybory żywieniowe wyjaśniają tajemniczego martwego robaka, którego neurolodzy wykryli w mózgu RFK, gdy ten poskarżył im się w 2010 r. na zaburzenia pamięci (przypuszcza się, że był to tasiemiec, ale nie ma pewności).
Kennedy Jr. nieco wyciszył swoje najbardziej kuriozalne opinie, kiedy jako kandydat niezależny włączył się do wyścigu o prezydenturę. Zamiast epatować antyszczepionkowymi rewelacjami, obiecywał poskromienie wpływów koncernów farmaceutycznych w waszyngtońskiej biurokracji, a także ułatwienie dostępu do alternatywnych terapii, które jego zdaniem zostały niesłusznie zmarginalizowane przez medyczny establishment.
Słupki sondażowe Kennedy’ego jr. w szczytowym momencie sięgały nawet 15 proc., więc miał czym handlować z Trumpem. W zamian za poparcie przyszły prezydent bez oporów oddał mu departament zdrowia, któremu podlegają m.in. Agencja Żywności i Leków (FDA) oraz Centra ds. Kontroli i Przeciwdziałania Chorobom (CDC). Na jednym z wieców zapewnił: „dam mu poszaleć”.
I wiele wskazuje, że RFK ma taki zamiar. Zaraz po wyborach ogłosił na X, że pod jego rządami FDA skończy z „agresywnym zwalczaniem wszystkiego, co służy ludzkiemu zdrowiu i nie może zostać opatentowane przez Big Pharmę”. Katalog ten obejmował m.in.: psychodeliki, komórki macierzyste, niepasteryzowane mleko, tlenoterapię hiperbaryczną, chelaty, suplementy diety…
Wiele pomysłów spod znaku MAHA ma jeden wspólny mianownik: podejrzliwość wobec ekspertów i instytucji. Niepasteryzowane mleko, które promuje RFK, jest tu dobrym przykładem, bo pokazuje też, do jakich konsekwencji może prowadzić lekceważenie wiedzy naukowej i rządowych zaleceń
O ile takie pomysły zachwycają branżę wellness, o tyle w środowisku medycznym utrwalają wizerunek Kennedy’ego jr. jako groźnego oszołoma. Są jednak kwestie, w których nawet lekarze mu przytakują – jak nacisk na ograniczenie dominacji wysoko przetworzonej żywności w jadłospisie Amerykanów. Jeszcze do niedawna 71-latek należał do nielicznych polityków, którzy zwracali uwagę na to, że wszechobecność śmieciowego jedzenia napędza w kraju epidemię chorób przewlekłych (według badania RAND Corporation sześciu na 10 mieszkańców Stanów cierpi na co najmniej jedno takie schorzenie). Kiedy mówił, że konglomeraty spożywcze używają swojej siły lobbingowej, aby maksymalizować zyski kosztem „masowego trucia ludzi”, eksperci kręcili nosem na jego retorykę, ale zgadzali się, że agencje federalne powinny robić więcej dla poprawienia jakości produktów z niższych półek i promowania w społeczeństwie zdrowszych posiłków. Badacze szacują, że przeciętny dorosły Amerykanin czerpie z wysoko przetworzonej żywności 60 proc. swojej dziennej dawki kalorii (dla porównania: w Europie odsetek ten waha się w przedziale 14–40 proc.). Prawie trzy czwarte produktów dostępnych na półkach supermarketów zalicza się do kategorii „śmieciowe”.
Znalazłszy się w ekipie trumpistów, Kennedy jr poszedł za ciosem: obwołał się liderem ruchu Make America Healthy Again (MAHA). Plan? Wyrzucić śmieciowe przekąski ze szkolnych stołówek i zabronić stosowania pestycydów i dodatków spożywczych. Opracować nowe zalecenia dietetyczne, które wpływają na to, gdzie trafiają miliardy dolarów przeznaczane m.in. na programy dożywiania. Obciąć subsydia producentom syropu glukozowo-fruktozowego i oleju kukurydzianego – filarów amerykańskiej diety – a zaoszczędzone fundusze przeznaczyć na zachęty dla upraw warzyw organicznych. Właściciel imponującego sześciopaku uważa też, że Ameryka potrzebuje federalnych standardów sprawnościowych.
Propozycje te brzmią w ogólnym zarysie rozsądnie i ambitnie. Problem w tym, że trafne intuicje Kennedy’ego jr. często giną w gąszczu półprawd i teorii spiskowych.
Wolność jedzenia i picia
Wiele pomysłów spod znaku MAHA ma jeden wspólny mianownik: podejrzliwość wobec ekspertów i instytucji. Niepasteryzowane mleko, które promuje RFK, jest tu dobrym przykładem, bo pokazuje też, do jakich konsekwencji może prowadzić lekceważenie wiedzy naukowej i rządowych zaleceń. Przysmak pijany niegdyś głównie przez rolników, hipisów i miłośników ekożywności dziś urósł do rangi symbolu konserwatywnego stylu życia. To produkt, który łączy lokalny patriotyzm z nowoczesnym podejściem do tradycji: wytwarzany w małych, samowystarczalnych gospodarstwach bez przetwarzania i chemikaliów, przebadany pod kątem bezpieczeństwa za pomocą innowacyjnych technologii, a do tego wprowadzany na rynek mimo braku błogosławieństwa od federalnej administracji.
Mleko, które nie przeszło obróbki cieplnej – nawet przy zachowaniu najlepszych standardów sanitarnych i skrupulatnym testowaniu – może być siedliskiem wielu chorobotwórczych patogenów, m.in. salmonelli, bakterii z rodzaju Campylobacter, E. coli, listeria i pierwotniaków z rodzaju Cryptosporidium. FDA zaleca więc Amerykanom, aby pili tylko wersję pasteryzowaną. Nie ma jednak kompetencji, aby zabronić stanom sprzedaży surowego napoju. W ostatnich latach obrót tym produktem zalegalizowało u siebie około tuzina legislatur (często kontrolowanych przez republikanów). W niektórych jurysdykcjach napój można kupić jedynie na farmach mleczarskich lub na targach, w innych jest również dostępny w sklepach spożywczych i online. „Nie ma nic bardziej amerykańskiego niż wolność wyboru tego, co jeść i pić” – podsumował na swojej stronie komisarz ds. rolnictwa Teksasu Sid Miller.
Producenci i miłośnicy surowego mleka przekonują, że wzmacnia ono odporność, chroni przed rozwojem astmy i obniża ryzyko alergii pokarmowych. Ich zdaniem pasteryzacja zmienia strukturę niektórych białek i niszczy „dobre bakterie”. W efekcie napój ma tracić wartość odżywczą i unikatowe właściwości prozdrowotne. Żadne rzetelne badania naukowe tego jednak nie potwierdzają. Obróbka cieplna praktycznie nie wpływa na ilość i jakość białek czy koncentrację składników mineralnych. A jeśli probiotyki (np. bakterie Bifidobacteria) występują w surowym mleku w dużych ilościach, to może to świadczyć o jego zanieczyszczeniu odchodami. Istnieją dane epidemiologiczne, które sugerują, że osoby dorastające w gospodarstwach rolnych rzadziej wykazują objawy astmy i alergii, lecz eksperci przypuszczają, że dzieje się tak raczej za sprawą czynników środowiskowych. Dzieci, które na co dzień biegały po pastwiskach i przebywały w oborach, miały po prostu kontakt z większą gamą alergenów niż ich rówieśnicy z miast i dzięki temu wykształciły silniejszy układ odpornościowy. John Lucey, profesor nauk o żywieniu z Uniwersytetu Wisconsin, podsumował w artykule na łamach „Nutrition Today”: „Nie ma dowodów na to, że niepasteryzowane mleko ma jakieś naturalne korzyści zdrowotne czy odżywcze”. Konsensus jest taki, że ryzyko wyraźnie przeważa nad potencjalnymi zaletami. Jak wynika z analiz CDC, surowe mleko 840 razy częściej prowadzi do infekcji niż pasteryzowane. Stany, które zezwoliły na sprzedaż w marketach nabiału bez obróbki cieplnej, odnotowały średnio trzy razy więcej ognisk chorób wywołanych jego spożyciem niż te, które ustanowiły zakaz handlu. Dane te pochodzą z lat 2013–2018, ale są już świeższe przykłady. Od września 2023 r. do marca 2024 r. inspekcja sanitarna w Kalifornii potwierdziła 171 przypadków zatrucia salmonellą po wypiciu niepasteryzowanego mleka z jednego źródła – Raw Farm, największego w USA producenta „naturalnego” nabiału, tego samego, która ma teraz kłopoty z powodu wykrycia w butelkach z jego mlekiem wirusa H5N1. Zeszłej zimy kilkunastu mieszkańców pięciu stanów zaraziło się też bakteriami E. coli po zjedzeniu jego ekocheddara.
Epidemiolodzy przypuszczają, że ryzyko zachorowania na ptasią grypę po spożyciu zainfekowanego mleka jest niskie, lecz dzisiaj jeszcze bardziej zdecydowanie odradzają konsumpcję. Wirus, który zaczął się rozprzestrzeniać w hodowlach trzody chlewnej w marcu 2024 r., dziesiątkuje stada krów już w 16 stanach. Jak dotąd zakaziło się 67 osób, głównie pracowników zakładów drobiowych i mleczarskich, którzy mieli kontakt z chorującymi zwierzętami (jedna osoba zmarła – starszy mieszkaniec Luizjany). H5N1 łatwo atakuje zwłaszcza koty, a infekcja ma z reguły bardzo ostry przebieg: od gorączki, duszności i biegunki po zaburzenia neurologiczne (drgawki, porażenia, niedowłady). Luźne szacunki mówią, że po spożyciu zakażonego mięsa lub mleka zmarło w kraju co najmniej kilkadziesiąt zwierzaków, ale rzeczywista liczba jest pewnie dużo wyższa, bo kociarze i weterynarze często nie mają świadomości ryzyka H5N1.
Dobra energia
Otoczenie RFK to dość osobliwa paleta postaci: influencerzy, lekarze odrzucani przez swoje środowisko, inwestorzy technologiczni, aktywiści na rzecz liberalizacji dostępu do psychodelików…Główną rolę w jego ruchu odnowy zdrowotnej odgrywa rodzeństwo Calley i Casey Meansowie, wellnessowi przedsiębiorcy, którzy przebili się do konserwatywnego obiegu medialnego krytyką medycznego establishmentu i obowiązku szczepień. Są zwolennikami holistycznego podejścia, w którym patrzy się na każdy wycinek stylu życia pacjenta z pomocą aplikacji i smartwatchów. Całą filozofię rodzeństwa przenika myśl, że ludzie powinni wyrwać swoje zdrowie spod kontroli systemu.
Calley pracował w przeszłości jako lobbysta koncernów farmaceutycznych i spożywczych, a obecnie jest prezesem firmy, która pomaga klientom uzyskiwać refundację zakupów suplementów czy przyrządów do ćwiczeń. Jego siostra Casey skończyła medycynę na Uniwersytecie Stanforda, ale w ostatnim roku specjalizacji z chirurgii zmieniła plany zawodowe. Twierdzi, że czuła się coraz bardziej sfrustrowana tradycyjną medycyną, która uczy, jak leczyć pacjentów, ale nie zajmuje się źródłami ich problemów. Przebranżowiła się na influencerkę zdrowotną: dzieli się planami dietetycznymi, poleca zestawy witamin i opowiada o korupcji w Big Pharmie.
W wydanej rok temu bestsellerowej książce „Good Energy” rodzeństwo dowodzi, że wszystkie choroby przewlekłe – od otyłości i cukrzycy przez depresję i alzheimera po bezpłodność – mają jedną praprzyczynę. Jest nią zaburzenie procesów metabolicznych spowodowane złymi nawykami. Dieta nasycona chemikaliami i toksynami, mało ruchu, nadmiar stresu, kłopoty ze snem – zdaniem autorów takie czynniki powodują, że nasze komórki nie produkują wystarczająco dużo „dobrej energii”. Recepta to m.in. przynajmniej trzy godziny treningu oporowego tygodniowo, codzienna medytacja i żywienie się jak łowcy zbieracze: zero soli, cukru (oprócz owoców), artykułów zbożowych, olejów roślinnych i fluoryzowanej wody.
O ile ogólne przesłanie książki może przemówić do szerokiego grona czytelników, o tyle narracje, w które Meansowie wpadają w wywiadach, są skrojone pod skrajnie prawicową widownię: szczepienie dzieci przeciwko COVID-19 to „zbrodnia wojenna”, osoby „zdrowe metabolicznie” nie umierały z powodu koronawirusa, ruch body positivity jest finansowany przez Nestle itp. Teorie spiskowe i pseudonaukowe przekonania są zresztą powszechne w otoczeniu Kennedy’ego – podobnie jak łatwość formułowania opinii na tematy, w których wypowiadający się nie są specjalistami. Marty Makary, chirurg nominowany przez prezydenta Trumpa na szefa FDA, wielokrotnie powtarzał w czasie pandemii, że SARS-CoV-2 samoistnie wygaśnie, a wzrost liczby przypadków bezpłodności wyjaśniał stosowaniem pestycydów (powołując się na wadliwe badania). Naczelny lekarz Florydy Joseph Ladapo, inna czołowa postać z zaplecza RFK, twierdził z kolei, że szczepionki „zanieczyszczają DNA” i nawoływał do wstrzymania podawania preparatów mRNA.
Taka radykalna retoryka budzi niechęć również u wielu republikanów i zapewne utrudni ruchowi MAHA forsowanie swojej agendy w Kongresie. Ale jest jeszcze inny ważny powód. Aby żywność dostępna w amerykańskich supermarketach była wyższej jakości, potrzebnych będzie wiele nowych regulacji: zakazów, norm, standardów, uprawnień kontrolnych. Dla partii, która uważa się za sojusznika biznesu i nieustannie narzeka na przerost administracji federalnej, może to być trudne do przełknięcia. ©Ⓟ
Jedzeniowy apartheid
Ja też żyję na pustyni żywnościowej. Choć nigdy tak o sobie nie myślałam, to gdyby nie samochód, robienie zakupów spożywczych byłoby poważnym wyzwaniem. Mieszkam w 200-tysięcznym mieście na jakże typowym amerykańskim przedmieściu, czyli w otoczeniu wyłącznie innych domów. W pobliżu nie mam żadnych sklepów, piekarni czy kawiarni. Jedynym urozmaiceniem urbanistycznej monotonii są szkoła podstawowa, kościół i park. Gdyby w domu zabrakło mleka czy chleba, a auto odmówiło posłuszeństwa, marsz na pobliską stację benzynową, gdzie po zawyżonych cenach mogłabym nabyć artykuły pierwszej potrzeby, zająłby mi w jedną stronę ponad 20 minut. Najbliższy sklep znajduje się w linii prostej niemal 2 km od domu, lecz dojazd do niego to dłuższa droga.