Po raz pierwszy od pojawienia się fentanylu na amerykańskich ulicach wyraźnie maleje liczba zgonów z powodu przedawkowania. I nie wiadomo dlaczego.

Sygnały, że Ameryka może mieć za sobą apogeum epidemii opioidowej, pojawiły się już w kwietniu, kiedy CDC (Centers for Disease Control and Prevention) odnotowała o 10 proc. mniej śmiertelnych ofiar niż rok wcześniej. Ale eksperci radzili, by do tych danych podchodzić ostrożnie. Nie wykluczali, że to jedynie sezonowa anomalia, po której nastąpi mocne odbicie. Tak było w 2018 r. – liczba Amerykanów, którzy zmarli z powodu przedawkowania narkotyków, obniżyła się wtedy z 70 do 67 tys., żeby w latach pandemicznych wystrzelić powyżej 100 tys. W prawie 7 przypadkach na 10 przyczyną zgonu okazał się fentanyl, tani syntetyczny opioid 50-krotnie silniejszy od heroiny, którym od dekady zalewają USA meksykańskie kartele. Sprzedaje się go przeważnie w postaci tabletek wyglądających jak popularne leki przeciwbólowe na receptę, nierzadko z domieszką heroiny lub stymulantów.

Tym razem krzywa śmiertelności nie tyle jednak drgnęła, ile się załamała. Jak wynika z danych opublikowanych niedawno przez CDC, od czerwca 2023 r. do czerwca 2024 r. narkotyki zabiły w USA niespełna 96 tys. osób, o 16 tys. mniej (14,5 proc.) niż w okresie czerwiec 2022 r. – czerwiec 2023 r. Choć statystyki są nadal zatrważające, epidemiolodzy, którzy w ostatnim ćwierćwieczu obserwowali, jak w każdej kolejnej odsłonie tego kryzysu mieszanki chemiczne preparowane w laboratoriach za południową granicą stają się coraz bardziej toksyczne, zwracają uwagę szczególnie na jeden pozytywny sygnał: zgony z powodu przedawkowania samego fentanylu poleciały w dół średnio o jedną piątą. W Karolinie Północnej, która zanotowała największą poprawę – aż o 30 proc.

– To bezprecedensowe – podkreślają Nabarun Dasgupta i jego koledzy z Opioid Data Lab, ośrodka badań nad opioidami na Uniwersytecie Karoliny Północnej. I zachodzą w głowę, czym to wytłumaczyć. Interwencje władz i organizacji pozarządowych – od kampanii edukacyjnych do programów terapeutycznych – dawały dotąd mizerne rezultaty. W najlepszym razie udawało się w paru stanach zredukować przedawkowania o kilka procent. Jak to zatem możliwe, że nagle spadek jest dwucyfrowy w skali kraju?

– Najświeższe dane pokazują, że nasze wysiłki przynoszą efekty – ogłosił prezydent Joe Biden. Według Białego Domu optymistyczne dane to zasługa z jednej strony organów ścigania, które zakłóciły kanały dystrybucji chemikaliów używanych w produkcji fentanylu, z drugiej – miliardów dolarów, które administracja przeznaczyła na rozszerzenie leczenia uzależnień i ułatwienie dostępu do leków odwracających objawy przedawkowania.

Możliwych wyjaśnień jest jednak więcej. I nie ma pewności, które z nich jest najbliższe prawdy.

Podstępny lot

Jedna rzecz nie budzi wątpliwości: ilość fentanylu w nielegalnych tabletkach maleje. Badania laboratoryjne wykonane przez Agencję do Walki z Narkotykami (DEA) wykazały, że śmiertelną dawkę substancji zawiera teraz „tylko” 5 na 10 pigułek konfiskowanych dilerom – w zeszłym roku zabić mogło 7 na 10. Czy to znaczy, że amerykańskie służby coraz skuteczniej rozpracowują drogi przerzutu fentanylu, a bonzowie, którzy je kontrolują, masowo trafiają do więzienia? Tak uważa szefowa DEA Anne Milgram. – Kartele zredukowały ilość fentanylu w tabletkach z powodu presji, którą na nie wywieramy – przekonuje.

Kilka spektakularnych akcji z ostatniego roku spowodowało wstrząsy na najwyższych szczeblach biznesu opioidowego. W lipcu FBI aresztowała na lotnisku w teksańskim El Paso dwóch członków elity kartelu z Sinaloa, który odpowiada za przytłaczającą większość fentanylu przenikającego do USA. Pierwszy z nich to Ismael „El Mayo” Zambada, współzałożyciel organizacji oraz wieloletni wspólnik słynnego barona narkotykowego Joaquína „El Chapo” Guzmána. Po zatrzymaniu bossa w 2016 r. to Zambada zajął jego pozycję. W przeciwieństwie do „El Chapo”, który dwukrotnie uciekał z więzienia w Meksyku, a teraz odsiaduje karę dożywocia w zakładzie o maksymalnym rygorze w Kolorado, 76-letni „El Mayo” dotąd notorycznie wymykał się organom ścigania. Choć przez całą przestępczą karierę trzymał się w cieniu i strzegł swojej prywatności, w świecie zorganizowanej przestępczości osiągnął status legendy. Rozbudował sieć powiązań handlowych rozciągającą się między Kolumbią a Stanami i zapewnił jej ochronę, utrzymując armię zabójców na zlecenie (sicarios) oraz opłacając wpływowych wojskowych i polityków. Podobno jego miesięczny budżet na łapówki sięgał miliona dolarów, a na liście odbiorów znajdował się m.in. osobisty ochroniarz byłego prezydenta Meksyku Vicente'a Foxa. Ten i inne strzeżone sekrety kartelu ujawnił amerykańskim śledczym syn i zastępca „El Mayo” Vicente Zambada Niebla, który w 2010 r. poszedł na współpracę w zamian za łagodniejszy wyrok (wyszedł na wolność w 2019 r.).

Drugim aresztowanym na lotnisku w Teksasie był syn „El Chapo”, 38-letni Joaquín Guzmán López, który wraz z trójką braci – po ekstradycji seniora do Stanów – rozkręcił machinę produkcji i przerzutu fentanylu. „Los Chapitos” – jak nazywają ich w rodzinnym Culiacán, stolicy Sinaloa – odziedziczyli po ojcu zmysł do interesów: na chińskim rynku tanio pozyskiwali prekursory chemiczne konieczne do wytworzenia narkotyku, a w Meksyku stworzyli rozległą sieć podziemnych laboratoriów, z których zyski w szczycie przebijały koszty nawet o 800 proc.

Z nieoficjalnych informacji wynika, że Joaquín zaplanował akcję z lądowaniem w El Paso w porozumieniu z amerykańskimi służbami. Podobno podstępem ściągnął Zambadę na pokład prywatnego samolotu, namawiając go, by polecieli obejrzeć razem jakąś nieruchomość. Choć krążą też inne wersje zdarzeń: obrońcy „El Mayo” twierdzą, że doszło do porwania; niektórzy podejrzewają go, że on również dogadał się z Amerykanami. Finał był taki, że narkotykowy boss prosto z lotniska trafił do aresztu, a teraz wisi nad nim kara dożywocia. Meksykańskie media spekulowały, że Joaquín oddał się w ręce Amerykanów i zgodził się dostarczyć im Zambadę w zamian za obietnicę łagodnego traktowania – nie tylko siebie, lecz także swojego młodszego brata Ovidio, który od ponad roku siedzi w areszcie w Chicago. W październiku, podczas przesłuchania w sądzie, adwokat braci Jeffrey Lichtman potwierdził, że jego klienci negocjują ugodę z prokuraturą federalną.

Dosadna wiadomość

Zambada i synowie „El Chapo” to niejedyne szychy narkoimperium, które wpadły w ręce śledczych za kadencji Joego Bidena. Na proces czeka też m.in. Néstor Isidro „El Nini” Pérez Salas, główny sicario kartelu Sinaloa, odpowiedzialny za porwania, tortury i okrutne zabójstwa rywali i policjantów, którzy nie chcieli się podporządkować władzy „Los Chapitos”. Jednak zdaniem ekspertów jest mało prawdopodobne, żeby zatrzymania liderów kartelu zaszkodziły biznesowi przemytniczemu. – To nie jest struktura, która zależy od kilku bonzów; ona jest bardzo rozproszona, a dzięki temu odporna na tego rodzaju uderzenia – powiedział „The New York Times” badacz przestępczości Falko Ernst.

Gospodarkę narkotykową napędza praca tysięcy bezimiennych graczy: kurierów, logistyków, łapowników, informatorów itd. Próżnia na stanowiskach kierowniczych może być za to punktem zapalnym dla otwartej wojny między frakcjami. Taki właśnie scenariusz rozgrywa się w Sinaloa, od kiedy we wrześniu wyszło na jaw, że Joaquín Guzmán López zdradził wspólnika swojego ojca. Zaprzysiężona 1 października nowa prezydent Meksyku wysłała do ogarniętego przemocą regionu dodatkowe 2 tys. żołnierzy, powiększając pulę stacjonujących tam wojsk do 11 tys., ale i tak każdego dnia z ulic Culiacán dobiegają odgłosy strzelanin, a mieszkańcy barykadują się w domach. Jak podała gazeta „Milenio”, w walkach narcos zginęło dotąd ponad 500 osób, a przeszło 200 jest uznanych za zaginionych. Ujęcie „El Mayo”, które władze USA okrzyknęły potężnym ciosem w narkoimperium, na południe od Rio Grande dało początek kolejnej krwawej konfrontacji. „Zambada był kimś więcej niż przestępcą. Był czynnikiem stabilności” – napisał w dzienniku „Reforma” politolog Carlos Pérez Ricart.

Amerykańska kampania przeciwko bossom Sinaloa prawdopodobnie nie ma zatem bezpośredniego przełożenia na spadek ilości opioidów przedostających się do USA. Mogła jednak wpłynąć na decyzje biznesowe braci Guzmánów. Latem 2023 r., kiedy republikanie w Kongresie rzucili pomysł wysłania wojsk USA do walki z kartelami, na wiaduktach i znakach drogowych w okolicy Culiacán zawisły banery z dobitnym przekazem: „Sprzedaż, produkcja, transport czy jakakolwiek inna działalność związana z substancją znaną jako fentanyl jest w Sinaloa bezwzględnie zabroniona”. Podpisano: „Los Chapitos”. Krótko potem na podmiejskich ulicach odkryto zwłoki kilku mężczyzn z widocznymi śladami tortur. Zabójcy rozsypali na ciałach ofiar tabletki fentanylu, co odczytywano jako sygnał dla tych, którzy nie dostosują się do nowej polityki. Lokalne media szacują, że od tamtego czasu w regionie zamordowano ponad 50 narkokucharzy i pośredników.

Czy to możliwe, że los Chapitos porzucili tak dochodowy interes? Hipotezy są różne. Niektórzy sądzą, że organizacjom przestępczym bardziej opłaca się dzisiaj stawiać na przemyt migrantów. Inni – że bracia wcale się nie wycofali z handlu fentanylem, a przydrożne banery miały tylko pomóc zrzucić winę na konkurencyjne frakcje. W dorocznym raporcie DEA napisała, że „była to prawdopodobnie akcja PR-owa” lub „próba skonsolidowania produkcji”. Zresztą wątpliwe, aby los Chapitos mogli wyegzekwować zakaz na terenie całego Sinaloa, zwłaszcza że dużą część terytorium kontrolują ludzie „El Mayo”.

Wskazówek, że biznes opioidowy idzie po staremu, nie brakuje. W ubiegłym tygodniu meksykańskie władze ogłosiły, że wojsko przeprowadziło największą w historii obławę na dilerów fentanylu i skonfiskowało im ponad tonę tabletek wartych prawie 400 mln dol. Rekordowy łup był o tyle uderzający, że w całej pierwszej połowie roku służby przechwyciły zaledwie 130 kg narkotyku, 94 proc. mniej niż w tym samym okresie 2023 r. Nie dlatego, że laboratoria zwolniły produkcję – rząd w Mexico City po prostu „nie postrzega fentanylu jako jednego ze swoich problemów i jego zwalczanie nie jest priorytetem” – powiedział Associated Press meksykański analityk David Saucedo.

Moment odtrąbienia sukcesu zapewne nie był przypadkowy: zaledwie kilka dni wcześniej prezydent elekt Donald Trump obiecał, że wprowadzi 25-proc. cła odwetowe na meksykański eksport. „Taryfy pozostaną w mocy, dopóki narkotyki, szczególnie fentanyl, i nielegalni migranci nie przestaną zalewać naszego kraju!” – oznajmił na platformie Truth Social. Pogroził też władzom w Pekinie, że podniesie o 10 proc. cła na chińskie towary, jeśli nie powstrzymają one sprzedaży chemikaliów kartelom. Wprawdzie w ubiegłym roku Joe Biden oraz Xi Jinping zrobili wyłom w rywalizacji geopolitycznej, uzgadniając, że będą razem koordynować działania wymierzone w nielegalny łańcuch dostaw, ale efekty tej współpracy są dotąd mizerne. Co więcej – w kwietniu komisja Izby Reprezentantów opublikowała dowody na to, że chińskie firmy zajmujące się produkcją i obrotem prekursorów fentanylu korzystają z rządowych subsydiów i ulg podatkowych.

Ratunkowy dodatek

Jest inna teoria wyjaśniająca spadek zgonów opioidowych. W ostatnich kilku latach toksykolodzy zauważyli, że nielegalne tabletki coraz częściej zawierają domieszkę ksylazyny – leku weterynaryjnego o działaniu uspokajającym i przeciwbólowym podawanego zwierzętom, np. przed zabiegiem. DEA podaje, że środek ten występuje dzisiaj w jednej trzeciej pigułek.

Ksylazyna – na rynku narkotykowym znana jako „tranq” – w nadmiernych dawkach może doprowadzić do zatrzymania oddychania i krążenia, a w rezultacie – śmierci. Jej długotrwałe przyjmowanie powoduje trudno gojące się owrzodzenia i ropnie, które bez odpowiedniego leczenia kończą się nawet amputacją kończyn. Ale w przypadku nałogu fentanylowego domieszka ksylazyny miewa nieoczekiwane korzyści. „Tranq” wydłuża stan euforii i wyciszające działanie opioidu, a także opóźnia wystąpienie objawów odstawienia – do tego stopnia, że osoby z uzależnieniem przyjmują w ciągu dnia mniejszą liczbę dawek niż wtedy, kiedy zażywały czysty fentanyl. W rezultacie ryzyko przedawkowania spada. Badania pokazują, że u pacjentów, którzy wylądowali na izbie przyjęć po zatruciu tabletkami opioidowymi z ksylazyną, dużo rzadziej dochodziło do zatrzymania akcji serca i śpiączki.

Skład chemiczny pigułek sprzedawanych na ulicach nieustannie się zmienia. Kilka miesięcy temu laboratoria kryminalistyczne od Los Angeles do Filadelfii wykryły w nich nową substancję: BTMPS, przemysłowy środek chemiczny wykorzystywany m.in. do ochrony tworzyw sztucznych przed wpływem promieniowania UV. Edward Sisco, chemik w Narodowym Instytucie Norm i Technologii, który analizował próbki, przyznał w rozmowie z NPR, że to zagadka, dlaczego kartele narkotykowe dodają coś takiego do fentanylu. BTMPS nie działa odurzająco, a jego zażycie w małych dawkach nie powoduje zgonu. Czy te przedziwne koktajle to efekt zakłóceń na globalnym rynku narkotykowym? Może, choć dowody są tylko poszlakowe.

Mało prawdopodobne, aby statystyki śmierci narkotykowych poprawiły się widocznie za sprawą zezwolenia na sprzedaż bez recepty naloksonu, leku odwracającego objawy przedawkowania. Preparat jest dość drogi, w wielu miejscach kraju trudno go zdobyć za darmo. Zresztą stany, w których brakuje refundowanego naloksonu, również odnotowały mniej zgonów. Ograniczoną rolę odegrało też poszerzenie dostępu do leczenia uzależnienia od opioidów: liczba pacjentów przyjmujących leki (takie jak metadon czy buprenorfinę) podwoiła się w latach 2010–2019, ale od tamtego czasu praktycznie się nie zmienia. Wystawianie recept utrudniają rygorystyczne regulacje, a prowincjonalne rejony Ameryki nadal cierpią na brak specjalistów i programów terapeutycznych.

Jest jeszcze jedna, najbardziej ponura hipoteza, tłumacząca, dlaczego epidemia opioidowa przygasa: osoby najbardziej narażone na przedawkowanie już umarły. Inne zażywają opioidy na tyle długo, że rozwinęły tolerancję – podobnie jak kontakt z wirusem grypy stymuluje wytwarzanie przeciwciał wzmacniających odporność na kolejne infekcje. ©Ⓟ

Kucharze śmierci

Handel fentanylem to niebywale lukratywny biznes. Kilogram prekursorów kosztuje kartel ok. 800 dol. Taka ilość substancji pozwala na wyprodukowanie 415 tys. pigułek lub 4 kg proszku. Cena jednej tabletki waha się od 50 centów w biednych miasteczkach w rejonie Appalachów do 3 dol. w Nowym Jorku. Zyski, które są w stanie wyciągnąć narkobossowie z Sinaloa, 200–800 razy przebijają więc poniesione koszty. ©Ⓟ

Na edgp.gazetaprawna.pl • „Śmierć z Sinaloa”, DGP Magazyn na Weekend nr 106 z 2 czerwca 2023 r.