Im mniej dzieci, tym bardziej nam zawadzają. A to jedna z poznańskich restauracji ogłasza: „Dzieci i psy – wstęp tylko w kagańcu!”, a to łódzki aquapark, będący spółką miejską, podał, że konkretnego dnia w tygodniu na baseny nie zostaną wpuszczone maluchy. Pomysły wypychania dzieci z przestrzeni publicznej cieszą się poparciem, co potwierdza badanie przeprowadzone przez Ogólnopolski Panel Badawczy Ariadna dla WP. Prawie 60 proc. ankietowanych opowiedziało się za wprowadzaniem „stref bez dzieci” w miejscach, gdzie dorośli spędzają wolny czas. Przeciw było niecałe 30 proc.
Trudno liczyć, aby trend się odwrócił. A to dlatego, że dzieci w przestrzeni publicznej będzie coraz mniej. Wedle danych GUS obecny współczynnik dzietności Polek wynosi ledwie 1,16. Jak bardzo to mało, daje się najlepiej zauważyć, gdy zajrzy się na stronę CIA. Amerykańska Centralna Agencja Wywiadowcza śledzi trendy demograficzne na świecie. Dzięki jej bazie danych możemy się dowiedzieć, że Polska ma szansę wkrótce stać się najszybciej wymierającym państwem. W tym roku wyprzedzają nas jeszcze Korea Południowa i Tajwan, ale III RP jest na najlepszej drodze do zdobycia prymatu wśród 227 państw obserwowanych przez CIA. Zatem Polacy, pragnący mieć jak najmniej do czynienia z dziećmi, winni znajdować z każdym rokiem coraz więcej powodów do zadowolenia. Coraz rzadziej będą się z dziećmi stykać, zatem i łatwiejsze stanie się wymuszanie, aby ich w przestrzeni publicznej nie oglądać.
Niż demograficzny w pełni
Tak dochodzimy do wielkiej zmiany: z kraju milionów rozwrzeszczanych dzieci Polska w zaledwie ćwierć wieku może stać się krainą milionów starców.
W 2040 r. liczba mieszkańców III RP, którzy przekroczą 70. rok życia, powinna wynosić już ok. 6,3 mln. Zaś w 2024 r. przyjdzie na świat mniej niż 260 tys. dzieci, które po dwóch dekadach powinny wziąć na siebie utrzymywanie staruszków. Powinny, bo tak nakazują tradycja, solidaryzm społeczny i państwowy system emerytalny oparty na zasilaniu składkami osób pracujących.
Kłopot w tym, że coraz mniej liczne młodsze pokolenia da się dociążać finansowo do pewnej granicy, bo po jej przekroczeniu składki staną się zbyt wysokie. Optymiści w tym miejscu od razu wskazują na coraz bardziej rozpędzające się dwie rewolucje: AI i robotyzacji. Dzięki sztucznej inteligencji i robotom rynek pracy miałby nie ucierpieć, zaś dochód wypracowany przez automaty miałby zapewnić emerytom jesień życia, jaką obiecywały reklamy OFE.
Tamten pomysł nie wypalił, a jeśli z transferem do ZUS zysków z automatyzacji też się nie uda, zaś otwarcie na migrację przyniesie tyleż korzyści, ile zagrożeń, trzeba będzie się zmierzyć z nieprzyjemnym problemem: jak utrzymać przy życiu system ubezpieczeń społecznych i jego beneficjentów.
„Demografia wymusza na nas innowacyjność”
Liczba osób wiekowych, które potomstwa nie mają, będzie tylko rosnąć. To miliony przyszłych samotnych starców, zdanych na system opieki działający w ramach państwa lub jakieś organizacje charytatywne. Ale ile to dbanie może kosztować?
Z opracowania „Demografia wymusza na nas innowacyjność” można się np. dowiedzieć, że w Polsce leczenie osób w wieku 70–79 lat kosztuje NFZ dwukrotnie więcej niż osób w wieku 50–59 lat. Tu trzeba zaznaczyć, że tych drugich jest aż o jedną trzecią więcej. To tylko drobna zapowiedź ciężaru, który spocznie na barkach coraz mniej licznych roczników. Wcześniej czy później padnie więc pytanie: czemu miałyby go dźwigać?
A na to nałóżmy poczucie sprawiedliwości. Według obliczeń Centrum im. Adama Smitha rodzice utrzymujący dziecko do jego pełnoletności wydadzą, przy cenach z 2024 r., 346 tys. zł (1602 zł miesięcznie). Przy dwójce dzieci to już 579 tys. zł. O wiele więcej, niż gwarantuje państwo w postaci transferu socjalnego. W ciągu tego czasu owi rodzice będą sobie mogli przeczytać setki opowieści o tym, jak cudownie jest żyć bez dzieci. Że wtedy całą pensję można przeznaczać na swój rozwój, na podróże oraz wygodne życie. Nie musząc przy tym użerać się z bachorami, dbać o nie, zapewniać im coraz kosztowniejszej opieki medycznej i dobrej edukacji.
Zobaczmy zatem rysującą się nową linię podziału – na malejącą część społeczeństwa, gwarantującą ciągłość pokoleń, i rosnącą większość, która zamierza w wieku starczym żyć na koszt mniejszości. Tyle że ta druga będzie się musiała zderzyć z oporem, bo należy się spodziewać buntu młodszych pokoleń.
Nie masz dzieci? Pracujesz dłużej
Skoro Polacy uparli się, by wymrzeć, należałoby zadbać o to, aby ten proces uczynić nieco bardziej humanitarnym dla wiekowych dzieciofobów. Rzeczą najprostszą do zrealizowania od strony praktycznej byłoby uzależnienie wieku otrzymywania pełni praw emerytalnych od posiadania dzieci. Nie masz ich, więc pracujesz dłużej: tak o 5–7 lat.
Oczywiście natychmiast odezwą się głosy, że mnóstwo ludzi nie ma dzieci, bo tak im się ułożyło życie lub z przyczyn zdrowotnych. I argument, że są niesprawiedliwie traktowani, będzie jak najbardziej słuszny. Ale w III RP sprawiedliwość, podobnie jak praworządność, to byty abstrakcyjne. Dlaczego więc system emerytalny miałby być wyjątkiem? Tym bardziej że lepszy taki niż żaden. Chyba że AI i robotyzacja spełnią pokładane w nich nadzieje, dzięki czemu wymieranie Polaków nie zamieni się w koszmar zdanych jedynie na siebie milinów samotnych starych ludzi.
Jednak owe rewolucje technologiczne wymagają olbrzymiej innowacyjności oraz wielokrotnego wzrostu produkcji taniej energii elektrycznej. Zaś ani na jedno, ani na drugie nie ma co w III RP liczyć. ©Ⓟ