Wart jest energicznej obrony, którą na pewno nie jest energiczne powielanie progresywnej mitologii. Zgodnie z nią faszyści oraz bliscy im populiści z krajów Europy drugiego sortu zyskują na popularności z powodów, które wymykają się rozumowej analizie. Mamy jakby spór klasyków z romantykami. Jak dać łupnia burzycielom tego, co dobre (dla klasyków)? Więcej edukacji opartej na tolerancji, więcej akcji przeciwko kolonializmowi w przeszłości, więcej szkoleń dla aktywistów i jakoś same wrócą dobre czasy. Czasy, w których było wiadomo, że kto ma rację, ten ma też władzę.

Koalicja Obywatelska wyraźnie lokuje się po stronie klasyków. Ponieważ walczy z PiS, kampania „antypopulistyczna” jest dla obecnej koalicji jak znalazł. Ale uwiarygadnia – ciekawe: świadomie czy z rozpędu – dwa śmiertelnie niebezpieczne dla niej stereotypy. Pierwszy – PO to zakładnik interesów możnych państw UE, zwłaszcza Niemiec. Drugi – dobre wyniki wyborcze partii jeszcze niedawno skrajnych to usprawiedliwiony odruch moralnego protestu przeciwko panoszącym się elitom. Jeszcze chwila i zostaniemy bez ugrupowań politycznych mogących wiarygodnie trzymać sztandar UE.

W poniedziałek odbyła się burzliwa debata w Parlamencie Europejskim. Otóż rząd niemiecki, na nikogo się nie oglądając i wykazując zupełną odporność wobec pytania: „A co powiedzą o nas w Paryżu?”, złamał święte ustalenia i wprowadził kontrolę na granicach. Europarlamentarzyści PO byli w pierwszym szeregu krytykujących – nareszcie mogli gromko zaorać Berlin. Jednak pomyślmy: państwo, które przez dziesięciolecia stanowiło fundament unijnej praworządności, doszło do wniosku, że zasady Unii są głupie, więc – jako niekorzystne dla narodowych interesów – zostaną zawieszone. Spodziewać by się można – oprócz efektownej krytyki „złych Niemiec”, działających racjonalnie, a jednocześnie pod presją wyników wyborczych – diagnoz. Niemcy nie chcą europejskich regulacji? Jak sprawić, by Unia – federacja wzmacniająca pokój i prawo na kontynencie, który wywołał dwie wojny światowe – nie stała się chorym człowiekiem Europy?

PiS przyzwyczaił nas od lat, że w sprawach Unii przemawia językiem widzów serialu „Czterej pancerni i pies”. Nasza Polska kochana kontra IV Rzesza z podwójną stolicą Berlin-Bruksela. Przed wyborami 2024 r. rozmawiałem dla DGP z prof. Zdzisławem Krasnodębskim. Broniłem poglądu, że Niemcy powoli wyrastają z paradygmatu przekonywania Europy, że już są dobre, demokratyczne i zachodnie. Już nie chcą i nie muszą. Profesor nie dał się przekonać, twierdząc, że elity niemieckie są wychowane w formacie, w którym historia jest wciąż traktowana jak obciążenie współcześnie realizowanej polityki. I że Polska może tą kartą polityczno-historyczną grać skutecznie (nie jak ta cała PO).

Żałowałem w ostatni poniedziałek, że Krasnodębski nie jest już europosłem. Ominęła go bowiem świetna okazja uczestniczenia w zbiorowym ataku na niemiecki rząd za to, co akurat PiS zawsze postulował – by rząd narodowego państwa stawiał interesy narodowe ponad unijne zasady. Ludzie inteligentni, jak były europoseł, umieją tkać narrację z przeciwieństw, ale nie w zgrabności retorycznej jest problem, lecz w rzeczywistym zagadnieniu – jak Polska może przebudować Unię, by Unia była silniejsza, a nie tylko, by Polska była silniejsza w Unii słabej.

Minęło ponad 250 lat, odkąd nieprzychylne Polsce mocarstwa, Rosja i Prusy, uzgodniły, że polskim władcą będzie ktoś im użyteczny. Dokładnie szło to tak: „Jest rzeczą nieodzowną, abyśmy wprowadzili na tron Polski kogoś dla nas dogodnego, użytecznego dla naszych rzeczywistych interesów, jednym słowem człowieka, który by wyłącznie nam zawdzięczał swoje wyniesienie”. I nieraz ci „użyteczni” się pojawiali. Mamy w polskim DNA lęk przed zależnością. Ale mamy też ambicję sprawczości. Walczyliśmy i walczyliśmy przez pokolenia, by być na Zachodzie, i jesteśmy. Sama w sobie możliwość układania się z Berlinem, Brukselą i ze Strasburgiem, nawet okupiona porażkami dyplomatycznymi, nie jest karą dla Polaków, ale nagrodą za wytrwałość. Słabością naszych elit politycznych jest jednak tak silne projektowanie konfliktów wewnętrznych na politykę polsko-unijną, że Unii niczego z przekonaniem nie proponujemy. ©Ⓟ