W Polsce czytamy ciągle, politycy „dzielą ludzi”. Szkoda, że nie dzielą nauczycieli na złych i dobrych, jednych przekwalifikowując, a drugich zatrzymując pieniędzmi, szacunkiem i autonomią działania.

Różne sprawy okazjonalnie w szkołach dzielą: ukraińskie dzieci, tęczowe piątki, lekcje religii, ale, psiakrew, akurat podziału na aktywnych i nieaktywnych pedagogów nie daje się przeprowadzić. Uczciwie państwu mówię, że żadna inna reforma nie jest tak ważna jak ta oraz że żadna inna reforma, która tę pominie, nie zmieni polskiej szkoły.

I, jak się zdaje, nie ma co oczekiwać od władz MEN takiej reformy – wybaczcie zatem, że niespecjalnie skupiam uwagę na liście lektur oraz losie katechetów. Pozostaje, jak zawsze, skoncentrować się na własnej roli w maszynerii, na której działalność nie mam wpływu.

Motywacja nauczycieli

Dlaczego jestem nauczycielem – chwalić Boga, zacząłem w 1987 r. – choć regularnie jestem traktowany przez system jak poddany, nie jak obywatel? Nie chodzi ani o przyzwyczajenie, ani o niewiedzę o istnieniu życia pozaszkolnego. Tajemnice psychiczne? Deficyty emocjonalne? Nie rozstrzygnę, ale nie sądzę. Sporo by się znalazło dobrych powodów, by porzucić ten zawód: płace, spadający prestiż społeczny, ubranie misji szkoły w kostium „usług edukacyjnych”, przekonanie, które nie wiadomo jak i kiedy stało się powszechne, że dobrzy rodzice to rozmawiają z nauczycielem w obecności prawnika.

Władza? Uzbrojeni w rozporządzenia, wytyczne, plany wynikowe i ewaluacje (a bywa, że i z anonimem w ręku; o, obyczaje!) pracownicy kuratoriów starają się robić wrażenie władzy, a przecież mają tylko do odegrania role nakreślone już przez Gogola i Bareję. BTW, pozdrawiam wszystkich roztropnych i profesjonalnych pracowników „nadzoru oświaty” – nawiasem mówiąc, to raczej oni powinni objaśniać, dlaczego jeszcze pracują w „nadzorze”.

I tak dalej. Lista „na nie” byłaby dość długa. Ale „na tak”, żeby pracować w szkole? I jeszcze, żeby obrona trwania nie tchnęła duchem „Siłaczki” (między nami mówiąc, to półgłówka była).

Zacznę od argumentów egocentrycznych. 1. Dziennikarstwo i edukacja stoją na tej samej umiejętności możliwie prostego wprowadzania w zagadnienia trudne, więc praca wkładana w doskonalenie obu tych rodzajów aktywności przydaje się dwa razy. 2. Wiedzieć i móc dzielić się tą wiedzą jest pozytywnie energetyzujące. 3. Fajnie jest mieć etat, a przychodzić do pracy w kratkę (to znaczy zgodnie z planem lekcji oraz zgodnie z planem ferii i wakacji). Można ten czas wolny przeznaczyć na pracę inną niż szkolna.

To ostatnie wymaga wyjaśnień. Nie każdy może i nie powinien zabiegać o to, aby pracować poza szkołą. Uważam jednak, że jeśli komuś się to udaje, zazwyczaj więcej wygrywa, niż przegrywa. Jednym z niebezpieczeństw grożących nauczyciel(k)om jest bowiem skuteczne, chociaż niezamierzone, wpajanie uczniom obrazu świata, którego fundamentem jest szkoła.

Doświadczenie szkolne każdy ma, ale w życiu większości absolwentów ważniejsze okaże się doświadczenie pracy zawodowej, która z uczeniem się do klasówki i siedzeniem w klasie nie ma niczego wspólnego. Szkoła ma prawo być szkołą i wcale nie jest obowiązkiem dawanie uczniom przygotowania do roli szefa logistyki albo mistrza stand-upów. Niemniej, jeżeli w szkole uczy ktoś, kto równolegle pracuje poza szkołą bądź ma spory bagaż doświadczeń z nienauczycielskiej pracy, to jego uczeń za darmo dostaje coś więcej niż, powiedzmy, tylko matematykę czy polski. Po prostu jego nauczyciel(ka) z zasady albo odruchowo nie narzuca młodzieży schematu: dobre stopnie w szkole = dobra praca = dobra płaca. Istnieje ciekawe życie pozaszkolne i fajnie jest, kiedy nie trzeba koniecznie zapraszać do klas „ciekawego człowieka”, aby opowiadał o tym życiu – tylko można zapytać panią od chemii.

A teraz argumenty altruistyczne. 1. Owszem, jest w życiu czymś pięknym, jeżeli coś zrobimy dla drugiego człowieka. I nauczycielstwo ma w sobie ten komponent. Nawet suchy jak wiór i mniej więcej tak samo empatyczny nauczyciel (bywają tacy!) przez sam fakt, że ocenia sprawiedliwie i szybko oddaje kartkówki, udziela wartościowej lekcji – szanuj innych tak, jak ja szanuję ciebie. Mam w szkole przekonanie, że moja praca opiera się nie tylko na wyjaśnianiu przyczyn I rozbioru Polski, lecz także na wskazywaniu młodym podopiecznym pewnego sposobu na życie: zwracaj uwagę na potrzeby innych. A kiedy coś do nich mówisz, staraj się, by czuli, że są w tym momencie dla ciebie najważniejszymi istotami na Ziemi. I nie daj się zjeść. 2. Raz na milion lat zdarza się, że ktoś z tych młodych, jak już wyrośnie, spotyka cię na ulicy i mówi, że na twoich lekcjach było całkiem klawo. Działa to jak zastrzyk endorfiny!

Wreszcie argumenty z katalogu work-life balance. Niestety, w szkole nietrudno o zawodowe wypalenie, zwłaszcza że opieka psychologiczna nad nauczycielami nie jest mocną stroną systemu edukacyjnego. Na korzyść pracy szkolnej można jednak zapisać to, że wymusza samorozwój nauczyciela (jeżeli ktoś uśmiecha się, czytając te słowa, bo jego nauczycielka przynosiła do szkoły pożółkłe notatki i tyle było tego samorozwoju, to... po prostu miał pecha. Szkoda!). Szczęśliwie uczę historii, a ta, jak powszechnie wiadomo, ciągle się zmienia. Wybucha wojna rosyjsko-ukraińska i nagle zakurzone wojny Rzeczypospolitej z XVII w. stają się lekcją o nas, tu i teraz. W Turcji prezydent dziwnie przypomina Jarosława Kaczyńskiego, jest wspaniałe okienko pogodowe, by przedstawić sylwetkę Atatürka. To dlatego nigdy nie lubiłem lekcji o Kazimierzu Wielkim, bo nikt się o niego w Polsce nie chce kłócić – na szczęście herosi walki z pańszczyzną spowodowali, że Złoty Wiek ożył! I jest po co uczyć... (przede wszystkim tego, że dobrze brzmiące teorie polityczno-historyczne to zwykle piramida urojeń, nawet jeżeli wspiera je wspaniała pisarka). W każdej pracy można zmurszeć, ale w pracy nauczyciela nie dzieje się to automatycznie, lecz z wyboru – i aż się prosi, by go nie dokonywać.

W Polsce mamy co najmniej dwie wizje Nauczyciela

Jedna, jakby ciosana z mgły tajnego nauczania i liter ze „Sposobu na Alcybiadesa” Edmunda Niziurskiego. To wizja odświętna, przydatna zwłaszcza podczas pogrzebów. Druga, z pełnych politowania spojrzeń, obiecujących, że treści i przesłanie nauczania zostaną wymyślone bez ciebie, bo tylko byś przeszkadzał w naradzie prawdziwych ekspertów. Wizja, powiedzieć można, na co dzień.

Iluż dobrze zapowiadających się nauczycieli machnęło ręką na pracę, która dobrobytu nie przynosi, a przed pomiataniem nie broni. Można jednak spojrzeć z drugiej strony: w zawodzie, który dobrobytu nie przynosi, a na atak wręcz wystawia, wielu wartościowych ludzi (chociaż może czasem egotyków) wciąż trwa. ©Ⓟ