Bliskowschodnie bojówki są słabiej uzbrojone niż Izrael. Mimo to coraz częściej przebijają się przez jego obronę powietrzną.

Niecałe 80 km na południe od liberalnego, imprezującego Bejrutu ujrzymy całkiem inną twarz Libanu. Droga do malowniczo położonej Mlity, w której Hezbollah otworzył 14 lat temu Muzeum Oporu, wiedzie przez małe szyickie miejscowości z ulicami przyozdobionymi bannerami organizacji i portretami jej lidera Hasana Nasrallaha. Każdy mieszkaniec ma tu jakiś „hezbollahowy” gadżet, jak brelok do kluczy czy zawieszkę zapachową do samochodu w żółto-zielonych barwach. Muzeum usytuowane na terytorium dawnej bazy bojowników Hezbollahu jest poświęcone historii konfliktu z Izraelem. Od przewodników, którzy polują na zachodnich turystów, usłyszymy, że to on wywołał wszystkie dotychczasowe wojny, a bojownicy jedynie się przed nim bronią.

Sąsiad jest przedstawiony w Mlicie jako państwo porażka. Kraj, który nie jest w stanie wygrać z libańską organizacją. Pośród licznych eksponatów – broni i wraków izraelskich czołgów – znajdziemy nadrukowane na ścianach rzekome cytaty z przywódców Tel Awiwu (DGP nie był w stanie zweryfikować ich wiarygodności). „Izraelska armia nie była gotowa na wojnę i nie osiągnęła żadnego zwycięstwa. Wszystkie wysiłki koncentrowały się na uniknięciu katastrofy, a to jest wyczerpujące... Teraz wydajemy się światu znacznie słabsi, niż jesteśmy w rzeczywistości. Straciliśmy część naszych zdolności odstraszania w świecie arabskim, który w zasadzie uznał już istnienie Izraela. W wyniku wojny nasza pozycja zmalała” – brzmiał jeden z napisów. Słowa te miał wypowiedzieć były prezydent i premier Izraela Szimon Peres na Komisji Winograda, która badała postępowanie państwa żydowskiego podczas wojny izraelsko-libańskiej w 2006 r.

Koncepcja niepokoju

Dziś oba kraje po raz kolejny znalazły się na skraju krwawego konfliktu. Od masakry Hamasu w październiku 2023 r., na który Tel Awiw odpowiedział inwazją na Strefę Gazy, na pograniczu dochodzi do regularnej wymiany ognia. Sprzymierzony z palestyńską bojówką Hezbollah twierdzi, że przestanie atakować przeciwnika dopiero, gdy ten wycofa swoje wojska z Gazy. Po stronie libańskiej zginęło dotychczas ponad 100 cywilów, a z domów było zmuszonych uciekać ok. 90 tys. osób. Liczba ofiar śmiertelnych po stronie izraelskiej sięgnęła 26. Ponad 60 tys. Izraelczyków mieszkających w pobliżu libańskiej granicy musiało się ewakuować.

Rząd Binjamina Netanjahu nie ukrywa, że nie wyklucza inwazji na sąsiada. – Intensywna faza walk z Hamasem wkrótce się zakończy, a uwaga wojska będzie mogła przenieść się na północną granicę z Libanem – komentował niedawno. Ale i Hezbollah chce pokazać Tel Awiwowi, że stać go na więcej. Obu stronom przyświeca ten sam cel. Chcą wzmocnić zdolność odstraszania.

Grupa, która w Libanie działa również jako partia polityczna, opublikowała pod koniec czerwca dziewięciominutowy materiał wideo z przelotu drona obserwacyjnego nad izraelskim miastem Hajfa. Widać tam m.in. dzielnice mieszkalne i prawdopodobnie – jak podały izraelskie media – część fabryki należącej do Rafael Defence (państwowej firmy rozwijającej technologie wojskowe), w tym baterie Żelaznej Kopuły i magazyny silników rakietowych. Nagranie miało charakter ostrzegawczy i propagandowy, ale unaoczniło rosnące trudności Izraela w zwalczaniu zagrożenia ze strony Hezbollahu. W ostatnich miesiącach była seria incydentów, w których izraelskie systemy obrony powietrznej nie wykryły dronów nadlatujących z Libanu.

Ominąć je udało się również jemeńskim rebeliantom Huti, którzy przeprowadzili w lipcu atak na Tel Awiw. Zginęła jedna osoba, a kilka zostało rannych. W sumie po 7 października wystrzelili w kierunku państwa żydowskiego ok. 220 pocisków, choć prawie wszystkie zostały przechwycone i zniszczone. Kilka dronów, które przebiły się przez systemy obrony, uderzyło w położony na południu kraju Ejlat, powodując niewielkie szkody. Ograniczone ataki na terytoria oddalone od serca Izraela są czymś, co władze są w stanie zaakceptować. Wpisują to w koszty. Uderzając w stolicę, Huti pokazali jednak, że potrafią realnie zagrozić bezpieczeństwu państwa żydowskiego – dysponują dronami o dużym zasięgu, które są zdolne pokonać długą trasę nad Egiptem i Morzem Śródziemnym.

Ataki bojówek nie doprowadziły do zatrzymania wojny w Strefie Gazy, lecz wpłynęły na perspektywę Izraelczyków. Masakra Hamasu i działania sprzymierzonych z nim bliskowschodnich organizacji zburzyły założenie, że przewaga militarna i technologiczna państwa żydowskiego będzie skutecznie odstraszać przeciwników, a jego mieszkańcy mogą żyć w dobrobycie bez konieczności rozwiązania konfliktu z Palestyńczykami. Profesor Azar Gat z Uniwersytetu Telawiwskiego opisuje to jako przejście od „koncepcji nadmiernej pewności siebie” do „koncepcji niepokoju”, w której centrum jest aktywność wrogich organizacji, problem zakładników, przeciążenie sił wojskowych, rosnący pesymizm opinii publicznej, duże koszty wojny, a także osłabienie pozycji międzynarodowej kraju.

Oś zła

Antyizraelska koalicja bojówek powstała na długo przed 7 października. Hamas, Hezbollah i Huti oraz wiele irackich i syryjskich grup paramilitarnych, wchodzą w skład wspieranej przez Iran osi oporu, która zaczęła się tworzyć w następstwie inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak w 2003 r. W Izraelu mówi się o niej „oś zła”.

Na początku głównym celem raczkującego sojuszu było pokrzyżowanie Amerykanom planów okupacji Iraku. W tym celu Teheran i Hezbollah sformowały lokalne milicje, które miały walczyć z wojskami amerykańskimi. Po tym, jak Państwo Islamskie przejęło kontrolę nad dużymi częściami Iraku i Syrii w 2014 r., utworzono tam podobne grupy do odparcia ISIS, które zagrażało zarówno reżimowi Baszara al-Asada, jak i szyitom w Bagdadzie.

Syryjska wojna domowa była dla osi punktem zwrotnym. Iran, Hezbollah i szyickie milicje w regionie walczyły przeciwko wspólnemu wrogowi. Rozbudowały swoje zdolności wojskowe i wywiadowcze oraz udoskonaliły strategię sojuszu. W tym samym czasie Iran wzmocnił więzi z jemeńskimi rebeliantami, włączając ich do koalicji, która przyjęła sztandar osi oporu.

Dzięki temu Teheran rozszerzył swoje wpływy na całym Bliskim Wschodzie. Korzystanie z pośredników pozwala mu w białych rękawiczkach toczyć skomplikowane starcia w regionie, a jednocześnie minimalizować ryzyko bezpośredniego zaangażowania w poszczególne konflikty i konfrontację z Izraelem. Według think tanku International Institute for Strategic Studies (IISS) oś oporu jest dziś dla Iranu ważniejsza niż jego konwencjonalna armia czy nawet program nuklearny.

Grupy tworzące koalicję nie mają zamiaru być marionetkami Teheranu, od którego otrzymują wsparcie – głównie broń i szkolenia z jej użycia. Ambasador Iranu przy ONZ Amir Saeid Iravani opisał relacje Iranu z bojówkami jako „pakt obronny”, porównując go do czegoś na kształt NATO. – Nie kierujemy nimi. Nie dowodzimy nimi. Mamy po prostu wspólne konsultacje – stwierdził w wywiadzie dla NBC. Wszystkie te grupy to hybrydowi aktorzy, którzy pełnią też funkcje rządu w swoich lokalnych społecznościach. Nie mogą zaspokajać potrzeb Iranu kosztem swoich obywateli. To m.in. dlatego Hezbollah nie jest dziś skłonny iść na otwartą wojnę z Izraelem. Obawia się, że straciłby zaufanie Libańczyków, którzy borykają się już z potężnym kryzysem gospodarczym i politycznym. Nowy konflikt zbrojny byłby kolejną cegiełką przyczyniającą się do upadku państwa.

Sojusz działa, bo bazuje na wspólnych celach strategicznych wynikających z nienawiści do Izraela i Stanów Zjednoczonych. Jak ujął to Nasrallah, grupy mierzą się z tymi samymi problemami i tym samym wrogiem – i to je jednoczy. Hezbollah chce ochronić południowy Liban przed ekspansjonistycznymi ambicjami Izraela, które – jak twierdzi – obejmują również terytoria Syrii i Jordanii. Szyickie milicje w Iraku koncentrują się na wyrzuceniu sił amerykańskich z kraju oraz na zwycięstwie w tym, co uważają za niedokończoną wojnę domową z sunnitami. Huti mają zakusy, by przejąć władzę nad całym Jemenem, w czym próbują im przeszkodzić Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Jest to spójne z ambicjami Iranu, który dąży do regionalnej dominacji kosztem Amerykanów i bliskowschodnich potęg.

Bolesne i kosztowne

Od 7 października świat zachodzi w głowę, dlaczego Izrael, mocarstwo militarne, nie jest w stanie poradzić sobie z kilkoma słabiej uzbrojonymi bojówkami. Roczne wydatki na obronę w państwie żydowskim są prawie czterokrotnie wyższe niż w Iranie i znacząco przebijają budżety Hezbollahu czy Hamasu. Na dodatek od powstania Izraela w 1948 r. kraj ten cieszy się silnym wsparciem Stanów Zjednoczonych, które przekazują mu pomoc wojskową o wartości ok. 3,8 mld dol. rocznie.

Podstawą zdolności odstraszania Tel Awiwu jest broń nuklearna. Co prawda władze ani nie potwierdzają, ani nie zaprzeczają, że znajduje się ona w ich arsenale, ale Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań Pokojowych szacuje, że państwo żydowskie ma ok. 90 głowic jądrowych. Do tego dochodzi wielowarstwowa obrona powietrzna, na którą składają się Żelazna Kopuła i Proca Dawida. Mimo to projekt badawczy Uniwersytetu Reichmana w Izraelu, zakończony krótko przed atakiem Hamasu, wykazał, że wojna z samym Hezbollahem może doprowadzić do ogromnych zniszczeń po stronie Tel Awiwu. „Opinia publiczna i duża część przywódców oczekują, że izraelskie siły powietrzne i wywiadowcze zdołają zapobiec większości ataków rakietowych. To się jednak nie wydarzy” – czytamy w raporcie.

Orna Mizrahi, która do niedawna pracowała jako zastępczyni doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, tłumaczy, że podstawowym problemem jest to, że Iran „aktywuje wszystkie swoje marionetki w tym samym czasie”. – Siłom Obronnym Izraela trudniej jest poradzić sobie z zagrożeniami, gdy te pojawiają się na wielu frontach jednocześnie. Myślę, że żadne państwo nie byłoby w stanie udźwignąć tego samodzielnie – mówi Mizrahi.

Szczególnie że zarówno Teheran, jak i sprzymierzone z nim bojówki wiedzą, jak wykorzystać dysproporcje w potencjale wojskowym. Atak z 7 października pokazał, że Hamas jest zdolny przechytrzyć ścisłą kontrolę Izraela nad Gazą, korzystając z dość prostych rozwiązań, np. paralotni – nowoczesne systemy Tel Awiwu nie wykryły jego wysłanników.

Hamas, dla którego głównym celem było zakłócenie status quo i przywrócenie kwestii Palestyny na pierwszy plan bliskowschodniej polityki, demonstruje też swoją skuteczność w Gazie. Nie chodzi tylko o to, że bojownikom udało się w ogóle przetrwać. Walki miejskie dają przewagę obrońcom, zwłaszcza na terytorium tak gęsto zaludnionym jak Strefa Gazy. Hamas długo się na taki scenariusz przygotowywał, m.in. budując rozległą sieć tuneli. Dzięki temu był w stanie się przegrupować po wycofaniu wojsk izraelskich z północnej i centralnej części enklawy. W rezultacie siły żydowskie, które wiosną ogłosiły, że operacja na tych terenach się zakończyła i mogą się skupić na południu Strefy Gazy, musiały w ostatnich miesiącach wielokrotnie wracać do obozu dla uchodźców w Dżabalii czy największego w enklawie szpitala Al-Szifa. Eksperci ostrzegają, że działając w ten sposób, Izrael ryzykuje pogrążeniem się w długotrwałym konflikcie z nieustannie odradzającym się Hamasem.

Hezbollah rozwija z kolei bardziej konwencjonalne zdolności. Od 2006 r., kiedy po raz ostatni starł się z Izraelem, znacznie rozszerzył swój arsenał. Według szacunków think tanku Center for Strategic and International Studies bojownicy zgromadzili od 120 tys. do 200 tys. sztuk broni, w tym drony i pociski balistyczne. 18 lat temu w ich zasobach było zaledwie 15 tys. sztuk. – Hezbollah jest największą siłą militarną, jaką Iran rozwinął w regionie – podkreśla Mizrahi. Izraelscy przywódcy oceniają, że skoordynowane działania Hamasu, Hezbollahu i pozostałych sił osi oporu stwarzają już takie zagrożenie jak ogromne armie arabskie z przeszłości.

W 2020 r. ówczesny szef Sztabu Generalnego Sił Obronnych Izraela Aviv Kochavi stwierdził, że sojusznicy Iranu stali się „rozproszonymi armiami terrorystycznymi”, które dążą do „zrównoważenia podstawowej przewagi militarnej, którą IDF cieszył się przez wiele lat”. Podkreślił, że chodzi im o stopniowe narzucenie nowego porządku, w którym państwo żydowskie „nie byłoby w stanie osiągnąć zdecydowanego zwycięstwa w wojnie, zaś atak na wrogów oraz ich odstraszanie (…) byłoby dla niego zbyt kosztowne i bolesne”. ©Ⓟ