Projekt nowelizacji kodeksu wyborczego został wniesiony do laski marszałkowskiej w lipcu br. przez posłów Polskiego Stronnictwa Ludowego. Zakłada zniesienie obowiązującego ograniczenia liczby kadencji, które mogą sprawować wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast (wprowadzono je w 2018 r. za rządów Prawa i Sprawiedliwości). Dodatkowo zlikwidowany ma zostać zakaz jednoczesnego kandydowania przez kandydata na wójta, burmistrza lub prezydenta do rady powiatu czy do sejmiku województwa.
– Dwukadencyjność jest w pewnym sensie szkodliwa, ponieważ eliminuje z góry bardzo dobrych włodarzy gmin, którzy mogli jeszcze sprawować swój mandat przez kolejną kadencję – tłumaczył wówczas Michał Pyrzyk, poseł wnioskodawca z PSL.
Temat projektu ustawy powrócił do debaty publicznej po sejmowych wakacjach. – Gorąco namawiam wszystkich bez wyjątku, ze wszystkich partii. Odwołajcie tę niemądrą decyzję PiS i pozwólcie ludziom wybierać swoich gospodarzy – przekonywał w niedzielę lider Koalicji Obywatelskiej Donald Tusk. – Jeśli ta ustawa nie wejdzie w życie, zgłosimy wtedy zmianę w konstytucji i wprowadzenie dwukadencyjności dla posłów. Nie może być tak, że jednych traktuje się gorzej, a drugim daje się zupełną wolność, a czasem nawet wolną amerykankę – przekonywał z kolei wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz.
Spór w koalicji
Jak wynika jednak z ustaleń DGP, kwestia zniesienia dwukadencyjności wywołuje sporo emocji nie tylko pomiędzy poszczególnymi ugrupowaniami, ale i w samych partiach. Wbrew ubiegłotygodniowym deklaracjom wicemarszałka Sejmu Włodzimierza Czarzastego o poparciu dla inicjatywy PSL klub Nowej Lewicy nie podjął jeszcze decyzji w tej sprawie.
– Jedyną wiążącą decyzją w klubie było skierowanie ustawy do dalszych prac i nieodrzucanie projektu w pierwszym czytaniu. Obecnie – zarówno w partii, jak i klubie – trwa ożywiona dyskusja na ten temat, padają argumenty za i przeciw zniesieniu limitu kadencji. Ostateczne decyzje jeszcze przed nami – mówi DGP Łukasz Michnik, rzecznik Nowej Lewicy.
Jak nieoficjalnie słyszymy, dyscypliny w głosowaniu najpewniej nie będzie. – Temat wywołuje naprawdę silne emocje – tłumaczy nam jeden z parlamentarzystów tego ugrupowania.
Rozłam w tej sprawie możliwy jest także w Polsce 2050. W oficjalnych komunikatach ugrupowanie Szymona Hołowni akcentuje swój sprzeciw wobec likwidacji dwukadencyjności. „Polska 2050 stoi tam, gdzie stała. Nie zmieniamy zdania. Tak dla utrzymania dwukadencyjności w samorządach. Nie dla układów” – czytamy na profilu partii w portalu X. W rzeczywistości zgody w tej sprawie nie ma. – Mam odmienne zdanie od oficjalnego stanowiska partii. Będę głosował za zniesieniem dwukadencyjności – mówi nam Bartosz Romowicz, wiceszef klubu Polski 2050, były burmistrz Ustrzyk Dolnych.
W tym kontekście zwraca uwagę, że sam wygrał wybory na włodarza miasta w wieku 26 lat, pokonując „ekipę, która rządziła tam 24 lata”. – To dowód, że można wygrać z każdym, jeśli się przekona ludzi i dobrze poprowadzi kampanię. Nie trzeba do tego tworzyć ustaw, które sztucznie czyszczą pole do kolejnych wyborów – podkreśla poseł Polski 2050.
– Jeśli dwukadencyjność w samorządach nie zostanie zniesiona, będę zdecydowanie opowiadał się za wprowadzeniem limitu dwóch lub trzech kadencji we wszystkich organach: zarówno w samorządach, organach wykonawczych i stanowiących, jak i w Sejmie oraz Senacie – dodaje Romowicz.
Poparcia dla ustawy próżno szukać natomiast na opozycji. Sprzeciw wobec zniesienia limitu zgłasza znaczna część posłów PiS. – W moim przekonaniu dwukadencyjność zdała egzamin. (…) Wójt, burmistrz, prezydent w samorządzie jest odpowiednikiem prezydenta RP, który ma dwie kadencje po 5 lat. Wprowadzenie dwukadencyjności zostało wprowadzone z zachowaniem najwyższych standardów, z należytą starannością i uważam, że powinno zostać utrzymane – mówił w programie „Rozmowa DGP” poseł PiS Andrzej Śliwka.
Wtóruje mu Maciej Konieczny, wiceszef koła Razem. – Pomysł zniesienia dwukadencyjności to przede wszystkim presja dużych partii i samorządowców, którzy chcą zabetonować lokalny układ i rządzić po wsze czasy – tłumaczy. – Jeśli chodzi o Razem, nie ma tu wątpliwości: jesteśmy przeciwko zniesieniu tego przepisu – dodaje Konieczny.
Jednolitego zdania w tej kwestii nie ma natomiast Konfederacja. – To nie jest kwestia, którą można rozstrzygać pod wpływem emocji czy chwilowych nastrojów politycznych – tłumaczy szef klubu Grzegorz Płaczek. Podczas wrześniowego głosowania w sprawie odrzucenia projektu w pierwszym czytaniu klub się podzielił – większość głosowania za odrzuceniem, część klubu wstrzymała się jednak od głosu lub głosowała przeciw.
Nie będzie pośpiechu
Jak wynika z ustaleń DGP, koalicji rządzącej – z uwagi na brak jedności w tej sprawie – nie zależy na szybkim procedowaniu ustawy. Po wczorajszym wysłuchaniu publicznym projekt trafi do podkomisji ds. nowelizacji prawa wyborczego. – To dopiero początek prac analitycznych. Idea zniesienia dwukadencyjności jest odrębną kwestią od szczegółowego opracowania przepisów, np. w kwestii podwójnego startu do sejmiku i funkcji wójta – tłumaczy DGP szef podkomisji Mariusz Witczak z KO. I jak dodaje, „mamy dużo czasu, bo najbliższe wybory samorządowe odbędą się w 2029 r.”.
– Koalicja popiera zniesienie dwukadencyjności, choć decyzja prezydenta w tej sprawie pozostaje istotnym elementem debaty. Prace nad projektem będą prowadzone w normalnym tempie – najpierw dyskusje analityczne w podkomisji, potem dalsze opracowanie. Wszystko przebiega zgodnie z harmonogramem – zapewnia Witczak.
Według nieoficjalnych ustaleń DGP, nawet gdyby w parlamencie udało się znaleźć większość dla przyjęcia projektu ustawy, zmiany w tym względzie zablokuje prezydent. – Karol Nawrocki uważa, że limit wprowadzony przez PiS się sprawdził – słyszymy z okolic pałacu.
Kto politycznie skorzystałby na zniesieniu dwukadencyjności? – Mimo że PSL osłabło w ostatnich latach, jego wpływy wciąż są znaczące na szczeblach gminnych i powiatowych. W ugrupowaniu wciąż działają osoby z dużym doświadczeniem i stażem, a sieć lokalnych kontaktów przez samorządy pozostaje mocna – często poprzez czynnik personalny. Warto też zwrócić uwagę na Platformę Obywatelską, która jest potęgą w wielu polskich samorządach. Działacze lokalni często cieszą się popularnością nie tylko ze względu na przynależność partyjną, ale także osobistą atrakcyjność dla wyborców – tłumaczy w rozmowie z DGP dr hab. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. ©℗
Dwukadencyjność ogranicza lokalne patologie
Uważamy, że dwukadencyjności warto dać jeszcze szansę – zwłaszcza w sytuacji braku innych propozycji na stole i przy nienajlepszych doświadczeniach związanych z wprowadzaniem zmian wzmacniających wpływ mieszkańców na rządzenie. Związki samorządowe skutecznie zwalczają różne tego typu propozycje.
Mieszkańcy coraz częściej zgłaszają przypadki nadużywania zasobów publicznych w kampaniach wyborczych oraz wykorzystywania lokalnych mediów do propagandy sukcesu włodarzy ubiegających się o kolejną kadencję. W mniejszych miejscowościach łatwiej też o uzależnianie mieszkańców od lokalnych władz. Wiemy też, że długotrwałe sprawowanie funkcji wójta lub burmistrza sprzyja powstawaniu sieci klientelistycznych i zwiększa podatność na korupcję. Dzięki dwukadencyjności w 2029 r. w gminach mogą się odbyć prawdziwie równe wybory, bez przewagi rządzących inkumbentów. A to zmienia proporcje władzy.
Cała dyskusja, która toczy się dziś w przestrzeni publicznej, to dobra okazja, by przyjrzeć się funkcjonowaniu samorządów i zastanowić, co warto w nich zmienić. Ostateczna decyzja o ewentualnej modyfikacji przepisów zależy jednak od porozumienia między koalicją rządzącą a prezydentem Karolem Nawrockim. Jesteśmy realistami – opowiadamy się za utrzymaniem obecnych zasad, choć dostrzegamy argumenty po obu stronach sporu. Jeśli jednak ograniczenie liczby kadencji miałoby faktycznie zostać zniesione, naszym zdaniem należałoby m.in. przywrócić czteroletnią kadencję. Bo tylko wówczas miałoby to sens. ©℗