Jak media publiczne – idealne, obiektywne i pluralistyczne, takie media z baśni – powinny relacjonować wybryk Grzegorza Brauna? Przedstawić przebieg zdarzenia, a potem racje obu stron? Wypowiada się, powiedzmy, rabin, a potem sam Braun (na wszelki wypadek trzymany przez sanitariuszy)? Jednak nie.

Hipotetyczne bezstronne media musiałyby mieć na względzie powszechny konsensus moralny i polityczny w sprawie atakowania symboli religijnych. Konsensus kolejny – żadna akcja polityczna nie usprawiedliwia tworzenia sytuacji niebezpiecznej dla dzieci. Wreszcie konsensus co do, jak mawiał Artur Zawisza, judeosceptycyzmu – można być sceptycznym wobec polityki Izraela, można być sceptycznym wobec części roszczeń prawników z Nowego Jorku, ale wszystko, co pachnie antysemityzmem, ląduje na śmietniku. Nie ma powodu, aby patologii dawały przestrzeń akurat media publiczne (czy tylko publiczne? popularną u nas refleksję, że w mediach prywatnych przekaz w całości zależy od widzimisię właściciela, uważam za przykład wielokrotnie powielanego nonsensu).

Trudniej byłoby mediom idealnym omawiać wkraczanie do kościołów w ramach protestu politycznego. Konsensus, że nie zakłócamy uroczystości religijnych, jest mniej powszechny. Czy dziennikarz ma poprosić o komentarz księdza i protestujących, a potem spokojnie przejść do prognozy pogody, dodając, że ciekawe zagadnienie będzie omawiane w publicystycznym programie „Łupnięcie dnia”? Czy jednak media mają bronić pewnej, powiedzmy, linii generalnej („wolność słowa nie zatrzymuje się przed drzwiami świątyń” albo „nabożeństwa są przestrzenią chronioną przed ekspresją polityczną”)?

Inny przykład: cytowanie z emfazą listów samobójców jest złamaniem podstawowych norm. Nawet mniej wykształceni politycy – a chyba zarówno premier Tusk, jak i minister Błaszczak akurat tacy nie są – musieli coś tam słyszeć o efekcie Wertera. Obaj, jednego dnia, zachowali się jak bezwzględni, cyniczni i pozbawieni cienia wrażliwości ludzie; pozostaje mieć nadzieję, że nie są tacy, jak się wydaje, że są. Co na to media? Mają wykręcać kota ogonem (ten zrobił podle, tamten poruszająco, czy też odwrotnie)? A może jednak forsować linię generalną, wynikającą z oczywistej refleksji moralnej, licząc się z tym, że równe traktowanie złych czynów polityków z różnych opcji może wywołać irytację znacznej części odbiorców?

Niedawno Jacek Żakowski zaproponował, aby telewizję publiczną w pewien sposób podzielić na sfery wpływów: „demokraci” dostają TVP 1, „pisowcy” – TVP 2. Pomysł inspirujący i z potencjałem realizacyjnym, chociaż dopiero, jak Tusk straci władzę, a Kaczyński jej nie odzyska. Wyobraźmy sobie wszelako, że tak właśnie już jest, że telewizja publiczna zapewnia w powyższy sposób pluralizm opinii. Czy to by oznaczało, że w Jedynce Czarzasty i Budka prześcigają się w chwaleniu Tuska, a w Dwójce antytuskowy ogień bucha z ust Czarnka i Jabłońskiego? W Jedynce Kościół krzywdzi dzieci, a w Dwójce kocha je i chroni? I tyle refleksji moralnej; każdy bierze swoją... Czy, jednak, idea pluralizmu tkwiłaby w pakiecie z rzetelnością i wrażliwością – zatem we wszystkich programach polskiej telewizji publicznej, rządowym i opozycyjnym, pracowaliby dziennikarze chcący „swojego” polityka przystopować w imię zasad.

Może część z państwa to zaskoczy, ale wśród dziennikarzy jest bardzo dużo takich, którzy trzymają się zasad. Nie jest żadnym organizacyjnym problemem, aby stworzyć z nich ekipę mediów publicznych filtrującą jad świata politycznego. Oni i One są, nawet jest w czym wybierać. Niestety, aby media publiczne stały się mediami z zasadami górującymi nad interesami partyjnymi, decyzje muszą podjąć politycy nawykli do zarządzania strachem i wrogością. Koło się zamyka, ale kiedyś się nie domknie i wtedy uderzmy razem. ©Ⓟ