Pewnie nie raz i nie dwa trafili państwo na alarmujące wieści o stanie zdrowia psychicznego młodego pokolenia – zetów (postmilenialsów) urodzonych po 1995 r. oraz ich następców z tzw. pokolenia Alfa (to urodzeni po roku 2010). Z przeróżnych danych wynika, że z psychiczną równowagą jest u nich bardzo krucho. Depresja, poczucie pustki, a nawet próby samobójcze to niestety coraz częściej codzienność.

W USA liczba przyjęć nastolatków do szpitali z powodu autoagresji wzrosła w latach 2008–2015 o szokujące 500 proc. W Wielkiej Brytanii ten sam wskaźnik zwiększył się między 2005 r. a 2019 r. o 42 proc. dla chłopców i o 60 proc. dla dziewczynek. W obu tych ostatnich przypadkach mówimy o dzieciach w wieku 11–17 lat.

Próby wyjaśniania tego zjawiska idą zazwyczaj w zupełnie przeciwstawnych kierunkach. Jedna ścieżka głosi, że to diametralne pogorszenie statystyk jest złudzeniem, a wynika wprost z polepszenia ogólnej samoświadomości dotyczącej zdrowia psychicznego społeczeństw zachodnich. W myśl tej argumentacji kiedyś wcale nie było lepiej, tyle że podobne sprawy były zamiatane pod dywan. Teraz zaś jest przyzwolenie na mówienie o takich przypadkach, a leczenie się psychiatrycznie jest mniej stygmatyzujące. W związku z tym więcej mamy rejestrowanych przypadków problemów, które kiedyś pozostawałyby poza społecznym radarem.

Nie wszyscy się z tym zgadzają. Jakieś społeczne mechanizmy sprawiają, że młodzi nie są szczęśliwi. I że sytuacja się jednak pogarsza, a dane dotyczące gorszego poziomu dobrostanu psychicznego pokoleń Z i Alfa są realne. A skoro tak, to muszą istnieć jakieś głębsze przyczyny. Z tym wyzwaniem próbują się zmierzyć w swojej nowej pracy ekonomiści i psychologowie Esther Arenas-Arroyo (Szkoła Biznesu w Wiedniu), Daniel Kranz i Natalia Nollenberger (oboje z Uniwersytetu Międzynarodowego w Madrycie). Miejscem ich badania jest Hiszpania, bo także tutaj pogorszenie się stanu zdrowia psychicznego dzieci jest widoczne. Zdaniem ekonomistów mechanizmem odpowiedzialnym za spadek psychicznego dobrostanu jest internet.

Dzieje się tak poprzez trzy kanały wpływu. Po pierwsze, młodzi ludzie nie umieją sobie poradzić z nadmiarem informacji i bodźców, które płyną do nich non stop ze świata online. To zaś prowadzi do pustki, obniżonej samo oceny, niepewności i depresji. Inną niszczącą zdrowie psychiczne cechą sieci jest jej anonimowość, która prowadzi do patologizacji zachowań. Trzeci mechanizm polega na tym, że przyklejenie do ekranów sprawia, że nastolatkom nie wystarcza czasu na inne rzeczy – bycie z drugim człowiekiem w realu, sport czy nawet sen, czyli na stare i sprawdzone sposoby dbania o psychiczną równowagę.

Kiedy więc wspomniani badacze zaczynają łączyć kropki, wychodzi im jeden z bardziej wyraźnych paradoksów nowoczesności. Polega on na tym, że z jednej strony w minionych 15 latach upowszechnienie dostępu do sieci było i jest jednym z głównych i niekwestionowanych celów politycznych i społecznych większości zachodnich rządów. Jednocześnie widać jednak, że te „sukcesy” stały się tykającą bombą zegarową.

A będzie chyba tylko gorzej. Wydaje mi się, że z publiczną debatą na temat negatywnych skutków rewolucji online jesteśmy w lesie, a każda próba pójścia naprzód zostanie niechybnie uznana za szkodliwe zawracanie Wisły kijem. Większość dorosłych już dawno sama utonęła w czeluściach online’u. Naiwnością byłoby więc oczekiwać od nich, że będą umieli przeprowadzić przez to pole minowe swoje dzieci. ©℗

Nie przez przypadek pogorszenie równowagi psychicznej dotyczy pokolenia „cyfrowych native’ów”. Tylko co mamy z tym zrobić?