To już niemal 16 lat mija, jak Donald Tusk zapowiadał kompleksową reformę systemu ochrony zdrowia (system nazywano kiedyś „służbą”, ale obecnie uważa się mówienie na głos Takich Słów za gruby nietakt).

Był rok 2007, w „historycznych” wyborach PO miała obalić rząd PiS – jak dzisiaj wiemy: pierwszy rząd PiS.

Mądrym programom towarzyszyło krzepiące przesłanie reklam wyborczych. „Pacjentów nie stać na lekarstwa, szpitale bankrutują...” – grobowym głosem obwieszczał lektor w spocie wyborczym Platformy. A kiedy było już nam wystarczająco straszno, brzmiał głos samego szefa PO: „Będą nas leczyć dobrze zarabiający lekarze i pielęgniarki. Dobrze zarabiający nauczyciele będą uczyć nasze dzieci”.

W 2023 r. wielu pacjentów nie stać na lekarstwa, szpitale bankrutują albo, jak pisał niedawno DGP, pożyczają pieniądze w parabankach (!), lekarze – i lekarki – zarabiają, jak zarabiali, o pielęgniarkach, ratowni(cz)kach medycznych czy nauczyciel(k)ach nie wspominając. I nie można powiedzieć, że w latach 2007–2015 było inaczej i że znowu wszystko popsuła Zjednoczona Prawica.

Fakt, prawica nie przewidziała, że podupadnie opieka psychiatryczna, a SOR-y będą przepełnione, i w obu tych dziedzinach mamy stan katastrofalny, trwale.

Poprawiła za to część systemu odpowiedzialnego za wspomaganie chorych na nowotwór. Gdyby ogólnie ocenić, że niewiele się poprawiło w latach rządów ministrów PiS, chociaż ich rządy przypadły na czas finansowej prosperity, nie skrzywdzilibyśmy ani PiS, ani poprzedników z PO-PSL.

Morały? Demokracja ma wiele zalet, ale nie potrafi, przynajmniej w Polsce, wynieść do władzy ugrupowania, które udźwignęłoby skuteczną reformę systemu ochrony zdrowia. Nasze aspiracje, przynajmniej te związane z leczeniem, profilaktyką i nauczaniem trwale szybują ponad poziom możliwości średniozamożnego państwa europejskiego; co się standard gdzieś podniesie, aspiracje podnoszą się jeszcze bardziej dynamicznie. Podczas kampanii wyborczej trzeba wygłaszać wiele komunałów, o których wiemy, że są czcze – po prostu lubimy słuchać o tych dobrze zarabiających i zadowolonych Polkach i Polakach, mieszkających gdzieś na Marsie albo Wenus.

W wyborach, nawet takich „historycznych” i „przełomowych”, naprawdę o coś chodzi, ale jednak nie o wszystko. ©℗