Sytuacja społeczna i skala inflacji są inne niż w latach 90., zmieniła się także struktura społeczna. Ale poczucie niepewności gospodarczej jest duże - uważa Wielisława Kazimiera Warzywoda-Kruszyńska, polska socjolog, profesor zwyczajny, dyrektor Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, wyspecjalizowana w badaniach nad biedą, wykluczeniem społecznym i socjologią rodziny.

Z Wielisławą Warzywodą-Kruszyńską rozmawia Estera Flieger
Kryzys ekonomiczny oraz rosnąca inflacja wywołane pandemią i wojną w Ukrainie sprowokowały dyskusję o gospodarce. Niektórzy twierdzą, że jest potrzebny nowy Balcerowicz, który zwalczy „pisowski socjalizm” i jego rozdawnictwo - więc znów zaczęliśmy się kłócić o transformację sprzed 30 lat. Czy skutki ówczesnej terapii szokowej usprawiedliwia załamanie gospodarki PRL?
Kryzys gospodarczy lat 80. bez wątpienia miał wpływ na obniżenie poziomu życia Polaków - przyczyniała się do tego przede wszystkim hiperinflacja, która w 1989 r. wynosiła aż 586 proc. Ale ówczesny kryzys nie tłumaczy wszystkich konsekwencji transformacji, bo terapia szokowa też generowała biedę.
Jaka była skala tego zjawiska?
W PRL nie rejestrowano zasięgu biedy, trudno więc dokładnie opisać jej rozmiar. Zastępczym miernikiem, przyjętym przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych, było minimum socjalne: wiemy, że w 1991 r. dochód 35 proc. społeczeństwa był od niego niższy. Według autorów opublikowanego w 2005 r. raportu Banku Światowego w 1992 r. w biedzie żyło 16,7 proc. Polaków, a trzy lata później - już 22,6 proc. Dla porównania stopa biedy w Czechach - które nie wdrożyły terapii szokowej i wybrały inną drogę prowadzącą do gospodarki wolnorynkowej, przy czym należy pamiętać, że nie były zadłużone - podniosła się w tym samym czasie z 2,9 proc. do 6,5 proc. Spośród wszystkich krajów w Europie Polska była wtedy tym, w którym najszybciej rosła liczba biednych.
W jaki sposób terapia szokowa generowała biedę?
Reformy Leszka Balcerowicza zniosły m.in. zasadę pełnego zatrudnienia, zezwalając na niekontrolowany upadek przedsiębiorstw, co prowadziło do masowego bezrobocia. Terapia szokowa przyczyniła się do tego, że w strukturze społecznej pojawili się nowi biedni.
Co to za grupa?
Bezrobotni. Decyzja o likwidacji PGR-ów, w których pracowało 193 tys. Polaków, spowodowała, że, licząc z ich rodzinami, pół miliona osób z dnia na dzień zostało bez środków do życia.
Jakie jeszcze decyzje generowały biedę?
Dezindustrializacja doprowadziła do ogromnego bezrobocia. W planie Balcerowicza znalazły się zapisy o postępowaniu upadłościowym nierentownych przedsiębiorstw państwowych, likwidacji preferencji kredytowych dla przedsiębiorstw państwowych, a także otwarcie rynku dla firm zagranicznych, które zostały uprzywilejowane, oraz zezwolenie na niekontrolowany import towarów. Te ustawy pociągnęły za sobą gwałtowny upadek państwowych zakładów. W rezultacie bardzo szybko rosła liczba bezrobotnych, zwiększając liczebność biednych. W 1992 r. bezrobotni stanowili 30 proc. ogółu Polaków żyjących w biedzie, a trzy lata później już 51 proc. W okresie transformacji w biedę wpędzał ludzi także przyjęty sposób zduszenia hiperinflacji. Na początku lat 90. nastąpił drastyczny wzrost cen: prądu o 300 proc., gazu i węgla o 400 proc., taryf kolejowych o 250 proc., znacząco zdrożała także benzyna. Przy tym ograniczony został wzrost płac w relacji do inflacji, bo wprowadzono „popiwek”. Równocześnie zasiłki socjalne - głównie dla bezrobotnych, czyli kuroniówka, a także pomoc społeczna - nie stanowiły dostatecznej pomocy.
A czy istniała grupa społeczna już wcześniej żyjąca w biedzie, której sytuację transformacja dodatkowo pogorszyła?
Zwróciłabym uwagę na osoby z niepełnosprawnościami, które już w okresie PRL utrzymywały się z zasiłków. W okresie transformacji te świadczenia w żaden sposób nie kompensowały skokowego wzrostu cen.
A może nie było innego wyjścia niż terapia szokowa? Dezindustrializacja musiała zostać przeprowadzona, a PGR-y zlikwidowane, bo przedsiębiorstwa państwowe były nierentowne.
Trudno orzec, czy istniała w Polsce w tamtym czasie realna alternatywa. Choć były propozycje konkurencyjne, odwołujące się do koncepcji społecznej gospodarki rynkowej, nie przybrały kształtu programu działania i nie miały odpowiednio mocnych politycznych protektorów. Można sądzić, że potężne zadłużenie Polski stanowiło czynnik ograniczający swobodę wyboru drogi do gospodarki rynkowej. Przykłady Czech, Słowacji, Węgier czy Słowenii pokazują, że społeczne koszty transformacji mogły być niższe. Jednakże nie można bagatelizować faktu, że inna była pozycja startowa tych państw: one nie tonęły w długach i nie doświadczały hiperinflacji.
Wróćmy do nowych biednych: przez część publicystów są oceniani jako sami sobie winni albo wręcz nazywani patologią.
Tak, często się to zdarzało. Razem z Bogdanem Jankowskim napisaliśmy w 2007 r. książkę o enklawach biedy, interesowało nas również postrzeganie tych, których dotknęło ubóstwo - zetknęliśmy się z określeniami takimi jak „menele”, „łaziory”, „łachy”, „lumpy” i „element”. Jednakże trzeba mocno podkreślić, że przyczyny biedy w latach 90. były strukturalne. Zapewne zdarzały się osoby, które nadużywały alkoholu czy korzystały z zasiłku, żyjąc z dnia na dzień, nie respektując przyjętych norm. Ale trzeba uświadomić sobie, co oznaczał upadek jedynego zakładu pracy w małej miejscowości. Czy można ludzi obciążyć winą, że nie pracowali i stali się biedni? Łatwo powiedzieć, że ktoś nie chce pracować, woli żyć z zasiłku i pić. Bardzo dobrze jest mi znana sytuacja Łodzi. Było to jedyne wielkie miasto w Polsce, gdzie bezrobocie było tak ogromne - w 1993 r. przekroczyło 21 proc. A więc zarejestrowało się tu prawie 100 tys. bezrobotnych. To było tsunami. Stwierdzenie, że ci ludzie są sami sobie winni, jest przeze mnie nie do przyjęcia.
Czy w latach 90. nowi biedni mogli wyjść z tej trudnej sytuacji?
100 tys. bezrobotnych w jednym mieście to niewyobrażalna liczba - Łódź miała w tym okresie ok. 800 tys. mieszkańców. Przyjmijmy, że rodzina liczyła średnio trzy osoby, więc daje nam to 300 tys. osób, które znalazły się w sytuacji znaczącego ograniczenia dochodów. Bo ktoś z najbliższych został bez pracy, a nierzadko wszyscy dorośli w rodzinie. To właśnie wtedy, w 1993 r., przeprowadziłam z Jolantą Grotowską-Leder pierwsze badania nad biedą z udziałem osób, które były świadczeniobiorcami pomocy społecznej; porównałyśmy Łódź z Katowicami, gdzie bezrobocie sięgało 5 proc. Ich rezultatem było ujawnienie feminizacji biedy. Następne badania, z 1997 r., miały na celu ustalenie rozmieszczenia ludności ubogiej, czyli korzystającej z zasiłku z pomocy społecznej z powodu ubóstwa, w przestrzeni Łodzi. Okazało się, że na terenie miasta znajdowało się 17 miejsc - przylegających do siebie kwartałów ulic, gdzie ludność biedna stanowiła co najmniej 30 proc. ogółu mieszkańców. 12 stref znajdowało się w strefie śródmiejskiej. Lokalizacje te nazwaliśmy enklawami biedy. Ustaliliśmy zasięg biedy wśród mieszkańców enklaw ogółem, wśród dzieci oraz wśród dorosłych. Okazało się, że bieda ma twarz dziecka.
Co to znaczy?
W każdej z dzielnic Łodzi zasięg biedy wśród dzieci był większy niż wśród dorosłych. I tak np. na Górnej w biednym gospodarstwie domowym żyło w 1997 r. co trzecie dziecko z tej dzielnicy w porównaniu z co szóstym dorosłym mieszkańcem. Sformułowałam wtedy tezę o juwenilizacji biedy w Łodzi. Bo po pierwsze, nasilenie biedy wśród dzieci i młodzieży jest większe niż wśród dorosłych, a po drugie, ta kategoria wiekowa jest nadreprezentowana wśród ludności biednej w stosunku do jej udziału wśród ludności Polski. W 2000 r. ukazał się raport UNICEF-u, który potwierdził wniosek z naszych badań o szczególnym zagrożeniu biedą dzieci i nastolatków.
Okres dorastania tych osób przypadał więc na lata życia w biedzie. Mówi się, że rachunek ekonomiczny transformacji się zgadzał, lecz społeczny już nie: porozmawiajmy o tym drugim, a więc jaki był koszt terapii szokowej na poziomie społecznym.
W okresie transformacji rodzinom zubożałym bardzo pomagały przetrwać babki, byłe pracownice zlikwidowanych fabryk, a w czasie transformacji jedyne osoby, które miały stały dochód - emeryturę. Czyniły to na różne sposoby, np. zmieniając za odstępne bardzo długo wyczekane mieszkanie w bloku na pokój w kamienicy bez wygód sanitarnych, żeby za uzyskane z takiej zamiany pieniądze wspomóc córkę lub syna, dokarmiając dorosłe dzieci i ich wnuki, kupując ubrania, przybory szkolne i obiady w szkole dla wnucząt. Bez nich wiele rodzin z enklaw biedy by nie przetrwało. Państwo przecież całkowicie umyło ręce. Łódź nie dostała żadnego rządowego wsparcia poza przedłużonym okresem wypłaty zasiłku dla bezrobotnych. Dlatego te ówczesne babki, pionierki kobiecej klasy robotniczej Łodzi, zasługują na pamięć.
Czy ocenę społecznych skutków terapii szokowej zakłócają osiągnięcia wynikające z przystąpienia przez Polskę do UE?
Ożywienie gospodarcze spowodowało ograniczenie bezrobocia, bez wątpienia. Ale do tego ograniczenia przyczyniła się także wielomilionowa emigracja. Jednakże czy należy postrzegać ją jako negatywny rezultat transformacji? Jeśli popatrzeć na inne państwa, które nie doświadczyły transformacji według neoliberalnego scenariusza, to tam także miała miejsce masowa emigracja. Natomiast bez wątpienia odłożonym w czasie kosztem transformacji w formie, jak określał to Grzegorz Kołodko - szoku bez terapii - są niskie emerytury. Ludzie bezrobotni w latach 90. to dzisiejsi emeryci, którzy z przyczyn od siebie niezależnych nie mogli zgromadzić kapitału na godziwe świadczenia. Dokumentuje to lawinowy wzrost udziału zagrożonych biedą wśród ludności powyżej 65. roku życia. W 2021 r. już 17,5 proc. ludności w tym wieku żyło w biedzie - a więc miało dochody niższe niż 60 proc. średnich dochodów w Polsce, w porównaniu do 12,1 proc. w 2015 r. Choć dopłaty do emerytur w postaci trzynastki czy czternastki przedstawiane są jako dar władzy, warto myśleć o nich jako o „wyrównaniu” przez społeczeństwo - bo przecież rząd nie ma własnych pieniędzy - kosztów poniesionych przez byłych długotrwałych bezrobotnych.
Po 10 latach wróciła pani do wcześniej badanych enklaw biedy. Co się okazało?
Upływ czasu niewiele zmienił w życiu tych ludzi. Widoczną różnicą było zwiększenie ich uzależnienia od pomocy społecznej, bo wyczerpała się pomoc wewnątrzrodzinna - babki stopniowo wymierały. Młode kobiety, które 10 lat temu były dziećmi, zostały matkami, żyjąc z pomocy społecznej i świadczeń rodzinnych. Środkiem utrzymania były także renty chorobowe, które podlegały jednak rygorystycznej kontroli i były często odbierane. Nowym zjawiskiem stało się zadłużenie w instytucjach oferujących szybkie pożyczki na złodziejski procent. Mieszkańcy enklaw, którzy mieli zdolność kredytową - np. mający rentę socjalną - stali się atrakcyjnymi partnerami życiowymi. Kwestią palącą były nadal sytuacja mieszkaniowa i zły stan zdrowia, także dzieci, co powodowało odroczenie obowiązku szkolnego, a także realizację tego obowiązku w szkole specjalnej. Bieda uległa petryfikacji. Ale enklawy nie stanowiły już zwartych przestrzeni i w miarę homogenicznych społecznie sąsiedztw. Deweloperzy zaczęli wykupować tanią ziemię, rozpoczynając proces żywiołowej rewitalizacji. Na terenie enklaw pojawiły się pojedyncze ogrodzone bloki.
Kiedy zakończyła się transformacja?
Przyjmuje się datę wstąpienia Polski do UE, czyli 2004 r. Ale to nie oznacza końca kosztów i strat wynikających z transformacji.
A dziś? Czy kolejny kryzys „produkuje” nowych biednych?
Mamy za krótki okres do analizy i wciąż za mało danych, by stworzyć przybliżoną prognozę. Sytuacja społeczna i skala inflacji są inne niż w latach 90., zmieniła się także struktura społeczna. Polska znajduje się również w innym otoczeniu międzynarodowym. Ale poczucie niepewności gospodarczej i politycznej jest duże. ©℗