Jeśli spojrzy się chłodnym okiem na tekst wyroku amerykańskiego Sądu Najwyższego w sprawie aborcji, zobaczy się solidny prawniczy wywód, z którego konkluzją można się nie zgadzać, ale któremu trudno zarzucić brak podstaw prawnych.

Orzeczenie amerykańskiego Sądu Najwyższego w sprawie aborcji prawica przyjęła z entuzjazmem, lewica – z oburzeniem. Obóz pro-life ogłosił swoje wielkie zwycięstwo, grupy pro-choice zarzuciły SN upolitycznienie oraz snuły wizje, w których następnymi krokami miały być zakazy antykoncepcji oraz delegalizacja związków jednopłciowych.
Tymczasem wyrok SN jest głosem rozsądku, choć spotkało go wiele niesprawiedliwej krytyki, w dużym stopniu wynikającej z nieznajomości uzasadnienia. Bo jeśli spojrzy się chłodnym okiem na tekst wyroku, zobaczy się solidny prawniczy wywód, z którego konkluzją można się nie zgadzać, ale któremu trudno zarzucić brak podstaw prawnych.

Tekstualiści i aktywiści

24 czerwca 2022 r. Sąd Najwyższy ogłosił wyrok w sprawie Dobbs v. Jackson Women’s Health, w którym uchylił orzeczenie sądu niższej instancji zamrażające ustawę stanu Missisipi zakazującą aborcji po 15. tygodniu ciąży. W swoim uzasadnieniu podważył obowiązujący od ponad 50 lat precedens w sprawie Roe v. Wade, zgodnie z którym dostęp do aborcji na życzenie stanowi konstytucyjne prawo każdej kobiety. Szacuje się, że przerywanie ciąży zostanie teraz ograniczone lub wręcz zakazane w ponad 20 stanach, jednak w pozostałych dalej będzie dostępne bez ograniczeń. To jedno z największych nieporozumień wokół tego wyroku: SN nie zakazał aborcji, a jedynie przywrócił prawo decydowania o jej legalizacji demokratycznie wybieranym parlamentom stanowym. Jednak niektóre sądy stanowe nie chcą się z tym pogodzić i znów próbują ograniczać prawa parlamentu – np. Sąd Najwyższy stanu Kansas orzekł, że nawet jeśli nie da się wyprowadzić prawa do aborcji z konstytucji federalnej, to można je wyinterpretować z konstytucji stanowej. Z tego powodu kilka dni temu w Kansas odbyło się referendum nad wprowadzeniem do konstytucji stanowej poprawki, stwierdzającej że regulacja aborcji należy do decyzji parlamentu – 58 proc. mieszkańców zagłosowało przeciwko.
Podstawą orzekania przez SN jest konstytucja USA z 1787 r., w której nie ma słowa o aborcji ani o prawie do życia. Zaś tamtejszych konstytucjonalistów można podzielić na dwa obozy: tekstualistów, którzy uważają, że ustawa zasadnicza jest aktem prawnym, który reguluje jedynie rzeczy wskazane w jego tekście, oraz aktywistów, którzy uważają, że konstytucja jest „żywym organizmem”, czyli niewyczerpanym źródłem niepisanych norm wyrażających wartości aktualnej epoki oraz oczekiwania większości społeczeństwa. Z punktu widzenia tekstualistów skoro konstytucja milczy na temat aborcji, to sposób jej uregulowania należy do parlamentu. Z kolei aktywiści uważają, że jeśli konstytucja nie przyznała prawa do aborcji, to sądy powinny je wymyślić, jeśli im się wydaje, że takie rozwiązanie popiera lub w bliskiej przyszłości będzie popierać większość społeczeństwa. Pytanie, ile takie podejście ma jeszcze wspólnego z wykładnią prawa, a na ile staje się jego tworzeniem – tyle że przez sądy zamiast przez demokratycznie wybrany parlament.
Choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że tekstualiści są konserwatystami, a aktywiści liberałami, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana – wielu prawników tekstualistów jest konserwatystami, ale są też tacy, którzy otwarcie deklarują się jako liberałowie, lecz odmawiają dostosowania wykładni przepisów do swoich poglądów. To np. prof. Bryan A. Garner, jeden z najwybitniejszych amerykańskich tekstualistów, który wyrażając poparcie dla przerywania ciąży na życzenie, jednocześnie nie dostrzega podstaw prawnych do wyprowadzania z konstytucji prawa do aborcji.
Przez wiele lat w Sądzie Najwyższym przewagę mieli prawnicy o aktywistycznych poglądach. Ich najbardziej spektakularnym osiągnięciem był wyrok z 1973 r. w sprawie Roe v. Wade, w którym wynaleziono nowe konstytucyjne prawo człowieka: dostęp do aborcji na życzenie. Obecny skład SN jest pod tym względem bardziej zrównoważony: spośród dziewięciorga sędziów troje wyznaje aktywistyczną („liberalną”) filozofię interpretacji, troje – tekstualistyczną („konserwatywną”), a dwoje reprezentuje stanowisko pośrednie, przez które są określani jako swing voters, czyli sędziowie głosujący raz z sędziami liberalnymi, a innym razem z konserwatywnymi.

Cztery uwagi

Ten Sąd Najwyższy większością sześciu do trzech głosów zakwestionował pogląd wyrażony w sprawie Roe. Zarzucił składowi orzekającemu w 1973 r., że jego wyrok był wyjątkowo źle uzasadniony. Do tego stopnia źle, że nawet ówcześni prawnicy deklarujący się jako zwolennicy legalizacji aborcji na życzenie wytykali miałkość argumentacji rozstrzygnięcia. Na przykład prof. Archibald Cox, pełnomocnik generalny w administracji prezydenta Kennedy’ego, pisał: „(orzeczenie) Roe czyta się jak zbiór szpitalnych regulacji”, co do których „żaden historyk, laik czy prawnik nie da się przekonać, że stanowią część konstytucji”.
Obecny Sąd Najwyższy zwrócił uwagę, że po pierwsze przez prawie 200 lat obowiązywania amerykańskiej konstytucji – aż do 1973 r. – nikt nie mówił o aborcji jako prawie człowieka: ani jedna z pięćdziesięciu konstytucji stanowych, ani jedno orzeczenie sądu stanowego lub federalnego, ani jeden komentarz do konstytucji. Tylko w jednym artykule z 1968 r. postawiono tezę, że z konstytucji federalnej da się wyprowadzić prawo do przerywania ciąży (sam SN w sprawie Roe nie dostrzegł tego artykułu). Najwyraźniej zdecydowanej większości prawników nie mieściło się w głowie, że czyn, który od zarania kraju był uznawany za przestępstwo, może z dnia na dzień zostać uznany za prawo człowieka.
Po drugie SN wytknął, że nawet skład orzekający w sprawie Roe nie był pewny, z jakiego przepisu konstytucyjnego ma wynikać prawo do aborcji na życzenie; wskazał, że może wynikać z pięciu różnych przepisów konstytucji (I, IV, V, IX lub XIV poprawki) – czyli, jak stwierdził jeden z komentatorów: „prawo do aborcji może zostać odnalezione gdzieś w konstytucji”. Niezbyt precyzyjne podstawy prawne, delikatnie rzecz ujmując. Notabene żaden z wymienionych przepisów nie mówi nic o aborcji: I poprawka gwarantuje wolność religii, słowa, prasy, zgromadzeń i petycji; IV poprawka – prawo do nietykalności osobistej i mieszkania oraz tajemnicy korespondencji; V poprawka – prawo oskarżonego do odmowy składania zeznań i inne gwarancje w zakresie odpowiedzialności karnej; IX poprawka – zastrzeżenie stanowiące, że prawa wymienione w konstytucji nie powinny być interpretowane w sposób podważający inne prawa przyznane narodowi; XIV poprawka – prawo do uczciwego procesu sądowego.
Po trzecie orzeczenie w sprawie Roe stworzyło od zera wysublimowaną koncepcję prawa do przerywania ciąży warunkowanego trymestrami ciąży, która z niespotykaną w orzecznictwie szczegółowością opisywała, jak ta kwestia ma zostać uregulowana. Według Roe w pierwszym trymestrze ciąży aborcja ma być dostępna na życzenie, w drugim trymestrze ciąży dostęp do aborcji może zostać ograniczony ze względu na zdrowie matki, a dopiero w okolicach trzeciego trymestru państwo może ograniczyć dostęp do aborcji ze względu na ochronę życia dziecka – z wyjątkiem przypadków zagrożenia dla życia lub zdrowia matki. Wszystkie te szczegółowe wytyczne Sąd Najwyższy „wyprowadził” z konstytucji.
Po czwarte SN wytknął orzeczeniu w sprawie Roe poważny błąd merytoryczny – dawny skład orzekający stwierdził, że w anglosaskiej tradycji prawnej (common law) aborcja nigdy nie była uznawana za zbrodnię. Tymczasem SN w sprawie Dobbs przytoczył liczne cytaty z wybitnych angielskich prawników od XIII do XVIII w. (od Henry’ego Bractona po sir Williama Blackstone’a), z których jasno wynika, że było odwrotnie. Ten argument wynika ze specyfiki prawa amerykańskiego, w którym przy wykładni przepisów istotne znaczenie odgrywają wielowiekowe zasady prawne ukształtowane w tradycji common law.
Krótko mówiąc, ani w konstytucji federalnej, ani w anglosaskiej tradycji prawnej nie ma żadnych podstaw dla formułowania prawa do aborcji. W zakończeniu uzasadnienia Sąd Najwyższy stwierdził: „Aborcja stanowi głęboki problem moralny. Konstytucja nie zakazuje obywatelom stanowym ani regulowania, ani delegalizowania aborcji. Roe oraz Casey (drugie orzeczenie z 1992 r. potwierdzające Roe – red.) uzurpowały sobie taką władzę. Niniejszym uchylamy te orzeczenia i zwracamy tę władzę narodowi oraz ich wyłonionym w wyborach przedstawicielom”.

Czego nie powiedział SN?

Sąd Najwyższy nie potępił aktywistycznej wykładni konstytucji jako takiej. Wyraźnie podkreślił, że inne prawa człowieka wyprowadzone przez SN z konstytucji, takie jak prawo do antykoncepcji czy prawo par jednopłciowych do małżeństw, pozostają utrzymane w mocy. Straszenie przez niektórych komentatorów, że teraz SN zacznie forsować nową wykładnię konstytucji, za pomocą której będzie odbierać wszystkie pozostałe zdobycze liberalnej demokracji, jest więc bezpodstawne. Fundamentalna różnica między prawem do aborcji a prawem do antykoncepcji czy prawem do małżeństw jednopłciowych polega na tym, że to pierwsze wiąże się z unicestwieniem życia ludzkiego, a te pozostałe nie mają takich konsekwencji. Podważenie prawa do aborcji nie musi więc oznaczać podważenia pozostałych.
Wyrok SN w sprawie Dobbs jest więc do bólu prawniczy. Może dlatego tak niewielu go przeczytało, zabierając się do jego komentowania z pozycji wyznawanej ideologii, a nie z punktu widzenia obowiązującego prawa. Tymczasem w uzasadnieniu wyroku nie znajdziemy argumentów religijnych, moralnych czy filozoficznych, a jedynie przepisy prawa, cytaty z orzeczeń i komentarzy prawniczych oraz chłodną analizę. Wyrok z 1973 r. miał więcej wspólnego z polityką niż prawem, natomiast wyrok z 2022 r. przywrócił stan, w którym o problemie aborcji będą rozstrzygać demokratycznie wybrani politycy zgodnie z jednoznaczną wolą wyborców, a nie prawnicy na podstawie mglistych przepisów konstytucji z 1787 r.
Autor jest doktorem nauk prawnych, radcą prawnym, adiunktem w Zakładzie Praw Człowieka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego