Prezydent Joe Biden zapowiada, że jego administracja użyje wszystkich prawnych narzędzi, żeby przywrócić prawo do przerywania ciąży.

Po piątkowym wyroku Sądu Najwyższego w ośmiu stanach już automatycznie zostały zaostrzone przepisy aborcyjne, w kolejnych sześciu dojdzie do tego w ciągu miesiąca, a co najmniej następnych sześć prawdopodobnie zdecyduje się na podobne kroki – wylicza „Washington Post”. Dotyczy to głównie Południa oraz Środkowego Zachodu. Jednocześnie pewne jest, że w ok. 20 stanach, przeważnie na Wschodnim i Zachodnim Wybrzeżu, dotychczasowe zapisy zostaną utrzymane, a może nawet jeszcze bardziej zliberalizowane.
Przed weekendem stało się to, co wynikało z wewnętrznej sądowej notatki, do której przed miesiącem dotarły media. Amerykański Sąd Najwyższy, w którym większość mają obecnie konserwatyści, obalił stosunkiem głosów 5 : 4 tzw. Roe vs Wade. To głośny precedens z 1973 r., który uznawał na szczeblu federalnym przerwanie ciąży za legalne. Do tej pory był to w USA fundament polityki aborcyjnej.
Teraz to poszczególne stany – gubernatorzy, lokalna prokuratura czy legislatura, zyskują szerokie uprawnienia do decydowania, kiedy aborcja jest legalna, a kiedy nie, i czy, kto i jak powinien być za nią karany. Na taką decyzję Sądu Najwyższego czekały więc nie tylko ruchy pro-life, lecz także konserwatywne władze w części stanów.
Już obserwujemy też jej pierwsze konsekwencje. Z obawy przed reperkusjami prawnymi część klinik oferujących aborcje odwołuje zaplanowane wcześniej wizyty. A w prasie pojawiają się relacje kobiet chcących usunąć ciążę, które są w podróży ze stanów zaostrzających przepisy do tych mniej rygorystycznych.
Decyzji naczelnego organu władzy sądowniczej w USA towarzyszy wzburzenie liberalnych mediów i masowe protesty na ulicach amerykańskich miast, które – jak wszystko na to wskazuje – szybko się nie zakończą.
Z sondażu ośrodka Pew Research z czerwca wynika, że 61 proc. Amerykanów uważa, że aborcja powinna być legalna we wszystkich lub w większości przypadków. 37 proc. stoi na stanowisku, że powinna być zakazana całkowicie lub w większości przypadków. W skali kraju od kilku dekad nie widać w badaniach dotyczących tej sprawy większych wahań, są one minimalne. Inaczej wygląda to, gdy porównamy poszczególne stany. Te rządzone przez republikanów skręcają w ostatnich latach w sprawie aborcji jeszcze bardziej na prawo, te przez demokratów na lewo. Odbija to się np. na liczbach działających klinik aborcyjnych. Z roku na rok ich liczba na obu wybrzeżach rośnie, a na południu spada.
Przy tym wszystkim dla amerykańskiej prawicy obalenie Roe vs Wade to moment historyczny, spełnienie marzenia, do którego dążyła od prawie pół wieku. W nadziei konserwatystów wyrok Sądu Najwyższego doprowadzi do zmniejszenia liczby aborcji w USA. Ostatnie rządowe dane dotyczą 2019 r. i mówią o prawie 630 tys. legalnych usuniętych ciążach w Stanach Zjednoczonych. To o prawie 800 tys. mniej od szczytowego roku 1990, w którym dokonano ok. 1,4 mln aborcji.
Demokraci są w defensywie, ale na czele z prezydentem Joem Bidenem mobilizują się, by w miarę swoich możliwości przeciwdziałać wyrokowi. „Swoją decyzją konserwatywna większość w Sądzie Najwyższym pokazała, jak bardzo jest radykalna. Jak daleko jest od większości w tym kraju. Stworzyła z USA ostańca wśród rozwiniętych państw świata. Ale ten wyrok nie może być ostatnim słowem. Moja administracja użyje wszystkich odpowiednich prawnych narzędzi. Ale Kongres też musi działać, z waszym głosem wy (Amerykanie) możecie działać, możecie mieć ostatnie słowo” – apelował gospodarz Białego Domu w przemówieniu do narodu po wyroku SN.
Jedną z rozważanych przez niektórych demokratów opcji jest zwiększenie składu dziewięcioosobowego obecnie Sądu Najwyższego („court packing”), do którego sędziów wyznacza dożywotnio prezydent i akceptuje Senat. Do tej pory pytany o sprawę Biden bezpośrednio nie wykluczał takiego scenariusza. Choć w amerykańskiej konstytucji nie ma zapisu o liczbie sędziów, to „court packing” jest uznawany szeroko za ruch kontrowersyjny, stwarzający niebezpieczny precedens. Jest mało prawdopodobne, by Biały Dom skłonił się ku tej opcji. Tym bardziej że rzecznik prasowa Białego Domu Karine Jean-Pierre powiedziała w sobotę, że Biden „nie zgadza się” na poszerzenie gremium najważniejszego sądu Ameryki. ©℗