Największym miastem Ukrainy, które zostało skutecznie zablokowane przez Rosjan, jest nadazowski Mariupol. Drugim był Czernihów - miasto broniło się przez miesiąc, niezależnie od narastających problemów z zaopatrzeniem, dostawami prądu, gazu i wody. W obronie miasta pomogła średniowieczna myśl urbanistyczna.
Czernihów w ciągu 11 wieków historii był oblegany kilkunastokrotnie. Pierwszy raz w 1094 r., gdy - jak pisał ruski kronikarz Nestor w „Powieści minionych lat” - „przyszedł Oleg z Połowcami z Tmutorakania, podszedł pod Czernihów, Włodzimierz zaś zamknął się w grodzie” (tłum. Franciszek Sielicki). „Oleg zaś przyszedł pod gród i popalił okolice grodu, i monastery popalił. Włodzimierz zaś zawarł pokój z Olegiem, i poszedł z grodu na stolec ojcowy do Perejasławia, a Oleg wszedł w gród ojca swojego. Połowcy zaś poczęli łupić około Czernihowa, Oleg im nie bronił, sam był bowiem kazał im łupić. To już trzeci raz naprowadził on pogan na ziemię ruską, oby Bóg przebaczył jego grzech, ponieważ mnóstwo chrześcijan wygubiono, a inni zabrani zostali do niewoli i rozproszeni po różnych ziemiach” - czytamy.
Reklama
W przeciwieństwie do Włodzimierza II Monomacha - który nie mając nadziei na przetrwanie oblężenia, poddał gród Olegowi - dowodzący tegoroczną obroną miasta Dmytro Bryżynski podniósł rękawicę. 41-letni pułkownik, któremu obronę Czernihowa powierzono 23 lutego, w przeddzień rosyjskiej inwazji, ma opinię zdolnego, choć nieznoszącego sprzeciwu dowódcy. W pierwszych dniach rosyjskiej inwazji zdołał w praktyce podporządkować celom wojskowym miejską administrację. To on, przed wojną dowódca 93 samodzielnej brygady zmechanizowanej, weteran wojny o Zagłębie Donieckie, miał ostatnie słowo w każdej sprawie dotyczącej 300-tysięcznego miasta. Utrzymanie Czernihowa miało dla niego znaczenie osobiste - Bryżynski urodził się niedaleko stąd.
Obwód czernihowski jest położony w strategicznym miejscu. To jedyny region Ukrainy, który graniczy i z Białorusią, i Rosją. Agresorzy idący od strony Briańska i Homla, chcąc dotrzeć pod Kijów - jak buńczucznie zapowiadano - w trzy dni, musieli tędy przejść. Ich celem nie był jednak Czernihów, lecz stolica Ukrainy. Jak mówi mi jeden z miejscowych, kilka razy rosyjskie oddziały zwiadowczo-dywersyjne próbowały robić wypady w stronę centrum Czernihowa, ale gdy tylko napotykały opór, wycofywały się. Pomogło usytuowanie na wysokim brzegu Desny; w średniowieczu grody budowano tak, by były trudne do zdobycia. Na przedmieściach trwały jednak regularne pojedynki artyleryjskie, a trasy prowadzące do miasta były ostrzeliwane. W rezultacie mieszkańcy przez niemal miesiąc żyli w blokadzie.
Reklama
Zbudujemy znów
Do Czernihowa wjeżdżam od strony lotniska w Szestowyci. To drugorzędna, dziurawa droga, którą do Kijowa jedzie się dobre trzy godziny. Główny szlak pozostaje nieprzejezdny, ponieważ w trakcie działań wojennych zniszczono mosty przez Desnę, malowniczą, wijącą się niczym wstążka rzekę wpadającą do Dniepru pod Kijowem. W efekcie, żeby dostać się na drugi brzeg, trzeba pokonać 80 km przez wioski. Im bliżej miasta, tym więcej zniszczeń. Po drodze mijam dwa rozbite i spalone rosyjskie czołgi. Na jednym z pól sterczy wbity w ziemię pocisk. Ukraina przez lata będzie się zmagać z minami, niewybuchami i niewypałami. Kijów już dziś sięga po rady Chorwatów, którzy musieli poradzić sobie z podobnym wyzwaniem po wojnie z Serbami z pierwszej połowy lat 90.
Kyjinka, Pawliwka, Tryswiatśka Słoboda - to wioski przytulone do miasta od południowego zachodu, w dużej mierze przestały istnieć. Te tereny były niszczone wszelkimi środkami. Pracowała artyleria, spadały rakiety, samoloty zrzucały bomby, strzelały czołgi. W Kyjince stosowano zakazaną w niektórych krajach - w tym w Polsce, lecz nie w Rosji ani w Ukrainie - amunicję kasetową. Wiele kwartałów prywatnej zabudowy zrównano z ziemią. Szczęśliwcy mogą mówić o uszkodzonych dachach czy zabudowaniach gospodarskich. Rzadko można znaleźć budynek, w którym jedyną szkodą są wybite falą uderzeniową szyby w oknach.
Mer Władysław Atroszenko, który całą blokadę spędził w Czernihowie, mówił tuż po końcu blokady, że „okupanci zniszczyli miasto w 70 proc.”. To na szczęście gruba przesada. Im bliżej centrum, tym mniej zniszczeń. Niemal w całości ocalał Dytyneć, najstarsza część miasta, zabudowana wielosetletnimi cerkwiami. Relatywnie mało zniszczeń jest też przy reprezentacyjnym prospekcie Myru. Do wyjątków należy hotel Ukrajina przy najważniejszym skrzyżowaniu, który - trafiony 500-kilogramową bombą lotniczą - zawalił się niczym domek z kart. Rosjanie pisali, że w środku byli rozlokowani ukraińscy żołnierze, jednak Ukraińcy takich informacji z założenia nie komentują.
Trzy bomby spadły na stadion im. Jurija Gagarina, na którym gra lokalna Desna. W odbudowie obiektu ma teraz pomóc Borussia Dortmund. 3 marca ostrzelano domy mieszkalne. W ośmiopiętrowcu przy Czornowoła zawalona ściana przednia odsłoniła wnętrza mieszkań w całym pionie. W niedalekim bloku przy Bohuna pocisk trafił w lokal na wysokości 12. piętra. Zniszczeniu uległy mieszkania na sześciu poziomach. W ataku zginęło 47 osób; część z nich czekała pod blokiem w kolejce po chleb. Rosjanie celowali też w budynek miejskich władz, ale nie trafili, bo rakiety spadły na dwa obiekty położone tuż obok: centrum młodzieżowe mieszczące się w dawnym kinie Szczorsa i gabinet stomatologiczny. Budynek kina z charakterystycznym, okrągłym dachem nad głównym wejściem, stał się symbolem zniszczeń, ale i nadziei na przyszłość. „Zbudujemy znów!” - widnieje napis na rozwieszonych po całym centrum plakatach.
To amatorska produkcja; profesjonalne, miejskie bilbordy wyrażają wdzięczność wojskowym i bohaterom tyłów - energetykom, łącznościowcom, ratownikom, którzy z narażeniem życia pilnowali, by Czernihów - mimo blokady - odczuwał namiastkę normalności. O to było trudno. Rosjanie uszkodzili elektrownię, gazo- i wodociągi, maszty telefonii komórkowej. Ludzie gotowali wodę i pożywienie na podwórkach. Rozpalali ogniska i piece-burżujki. Z braku benzyny, prądu i przez ostrzały przestały jeździć autobusy i trolejbusy. Kursów nie wznowiono do dziś, choć władze centralne apelują, by ze względu na deficyt paliwa przesiadać się do transportu publicznego.
W budżecie miejskim brakuje pieniędzy, a są pilniejsze wydatki. W czasie blokady, ze względu na ciągłe przerwy w dostawach energii elektrycznej, miasto zablokowało wszystkie windy. Problem mieli ludzie starsi, często zdani na pomoc sąsiadów z zakupami czy schodzeniem do piwnicy w czasie ostrzałów. - Ratownicy, których i tak niewielu pozostało, byli potrzebni w miejscach atakowanych przez raszystów. Miasto nie mogło sobie pozwolić, by w tym czasie ratowali mieszkańców uwięzionych w windach - tłumaczy Ołeksandr Ryś. Słowo „raszyści”, jak lokalny informatyk określa Rosjan, nawiązuje do faszyzmu i angielskiej nazwy „Russia”. To powszechna obelga stosowana przez Ukraińców.
Żebyś pamiętał
Gdy zrobiło się gorąco, Ryś wywiózł rodzinę do babci pod miasto. Trafił z deszczu pod rynnę, bo w miejscowości Mychajło-Kociubynśke ulokowali się Rosjanie i ostrzeliwali stamtąd Czernihów. - Wiedziałem, że będzie wojna, i na dwa dni przed inwazją spakowałem plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami do szybkiej ewakuacji, ale sądziłem, że skupią się na Donbasie. Nie przewidziałem próby zdobycia mojego miasta. A podczas takiego szturmu najgorsze miejsce, w którym możesz być, to przedmieścia - mówi. Znów trzeba było się ewakuować.
Padło na Sławutycz, miasto tuż przy białoruskiej granicy, zbudowane od zera dla pracowników elektrowni w Czarnobylu. - W takich sytuacjach rośnie solidarność społeczna. Ludzie wymieniali się, czym mogli. Kto miał więcej ziemniaków z własnego pola, dzielił się z głodnymi. Pieniądze straciły sens. W sklepach niczego nie było, więc nie miało znaczenia, ile masz w portfelu - opowiada Ryś. Sławutycz niby był pod okupacją, ale nie do końca. Rosjanie wchodzili do miasta, ale nie próbowali lokować w nim okupacyjnej administracji. Kolejny dowód, że 200 tys. żołnierzy, których wysłano na podbój Ukrainy, to za mało, by efektywnie okupować choćby kilka przygranicznych obwodów.
Koszmar skończył się 3 kwietnia. Rosjanie uznali porażkę w bitwie pod Kijowem i wycofali się z obwodów kijowskiego, czernihowskiego i sumskiego. Ich rejterada odkryła przed światem zbrodnie wojenne w Buczy i Irpieniu. Ale i okolice Czernihowa mają swoje tragedie. Miłan Lelicz, dziennikarz RBK-Ukrajina, opisał historię zabitej przez Rosjan tuż przed ucieczką kobiety, do której okupanci przywiązali żyjące jeszcze dziecko, a między nim i ciałem matki umieścili minę. Ratownik jej nie zauważył. W eksplozji zginął i on, i niemowlę.
Mieszkańcy Czernihowa dopiero wracają do domów. Wciąż nie działa większość punktów usługowych i gastronomicznych. Władze dbają jednak o to, by czenihowianie mieli namiastkę normalności. W parku położonym między dwoma pasami prospektu Myru kwitną hiacynty i tulipany. Między nimi przechadzają się matki z dziećmi. Wszyscy mają nadzieję, że najgorsze już za nimi. Ukraińcy są pewni wiary w swoje siły zbrojne, choć amerykański wywiad ostrzega, że Rosjanie wcale nie musieli zrezygnować z podboju Kijowa. Jeśli tak, mogą wrócić i pod Czernihów.
Po powrocie do Kijowa spotykam się z Hennadijem Maksakiem, politologiem pochodzącym z Czernihowa. Jego rodzice nie chcieli opuścić miasta, przetrwali blokadę bez ogrzewania, w ich mieszkaniu było 12 st. Celsjusza. Naszej rozmowie przysłuchuje się starsza kobieta. - Panowie byli w Czernihowie? Proszę powiedzieć, czy stare cerkwie ocalały? Tak? Sława Bogu! - wzdycha z ulgą, najwyraźniej pamiętając słowa mera o 70-proc. zniszczeniach.
Maksak pomagał rozwozić pomoc do podczernihowskich wsi. - Przywiozłem ci prezent z wyzwolonej spod okupacji Szestowyci. To stamtąd raszyści ostrzeliwali Czernihów - mówi i kładzie na stolik pocisk do kałasznikowa. - Żebyś pamiętał, co zwykle przynosi „russkij mir”. ©℗
Okolice Czernihowa mają swoje tragedie. Miłan Lelicz, dziennikarz RBK-Ukrajina, opisał historię zabitej przez Rosjan tuż przed ucieczką kobiety, do której okupanci przywiązali żyjące jeszcze dziecko, a między nim i ciałem matki umieścili minę. Ratownik jej nie zauważył. W eksplozji zginął i on, i niemowlę
Komentarze(4)
Pokaż: