Gdy Kijów będzie chciał wystawić Moskwie rachunek za wojnę, to powinien on opiewać na grubo ponad bilion dolarów. Wyliczenia kosztów agresji podjął się ekonomista Viktor Tsyrennikov z Uniwersytetu Nowojorskiego.

Wyobraźmy sobie, pisze naukowiec, że jest koncern, który posiada wiele fabryk, ale wtem jeden z konkurentów wynajmuje zbirów, którzy zaczynają niszczyć te zakłady. Czy przedsiębiorstwo nie ma prawa domagać się zadośćuczynienia za bandyckie zachowanie? A teraz w miejsce koncernu postawmy państwo, a w miejsce fabryk gospodarkę kraju produkującą przeróżne dobra czy usługi, a w konsekwencji także dostatek obywateli. Wtedy jednak przychodzi agresja, która to wszystko niszczy. Utracone bogactwo można na potrzeby naszego rachunku oszacować jako utracony w wyniku wojny PKB. Taką właśnie technikę liczenia rachunku za wojnę przyjął Tsyrennikov.
Ekonomista przypomina, że wiarygodnego wyliczenia nie można rozpoczynać dopiero od agresji z 24 lutego. Bo wojna zaczęła się wcześniej – już w 2014 r., gdy po rewolucji na Majdanie Rosja odpowiedziała aneksją Krymu i wysłała wojska do Donbasu. To właśnie do tego momentu należy się cofnąć przy szacowaniu ekonomicznych kosztów obecnej inwazji.
Jeżeli kalkulację rozpoczynamy osiem lat temu, to natychmiast stajemy przed problemem, jak oszacować straty z lat 2014–2021. Wiadomo, że w wyniku pierwszej wojny rosyjsko-ukraińskiej u naszego wschodniego sąsiada doszło do poważnego kryzysu ekonomicznego. Aby ustalić skalę utraconych przez ten krach gospodarczych korzyści, Tsyrennikov opiera się na potencjalnym scenariuszu wzrostu „bez wojny”. Tempo rozwoju ukraińskiej gospodarki w tej symulacji oparte jest w największym stopniu na wzroście gospodarki polskiej – głównego partnera gospodarczego Kijowa. W ten sposób autor dostaje pierwszą składową rachunku strat wojennych. W sumie wychodzi mu 630 mld dol. utraconych w latach 2014–2021. Tyle mogłaby wypracować w tym okresie ukraińska gospodarka, gdyby nie rosyjska agresja.
Idźmy dalej. Istnieją prognozy, jak choćby MFW, szacujące tempo wzrostu ukraińskiej gospodarki w latach 2022–2026. Oczywiście wszystkie one są już od 24 lutego nieaktualne. Nadal nie wiemy, jak mocno ucierpi ukraińskie PKB w wyniku trwającej obecnie wojny. Spadki będą 30-proc., a może nawet i 50-proc. Konserwatywne szacunki mówią więc o straconych 270 mld dol. w perspektywie lat 2022–2026. To druga składowa rachunku.
A przecież dodać trzeba jeszcze jedną wartość: różnicę pomiędzy dzisiejszymi stratami a potencjalnym rozwojem ukraińskiej gospodarki, gdyby nie było ani pierwszej, ani drugiej wojny. To znaczy gdyby niebiesko-żółta ekonomia miała szansę rozwijać się w pokoju. Aby to uwzględnić, musimy więc doliczyć kolejne 410 mld dol. Teraz zsumujmy wszystkie trzy elementy równania, a otrzymamy 1,3 bln dol. Na tyle, zdaniem ekonomisty, opiewać powinien rachunek Kijowa dla Moskwy za tę wojnę.
Czy Rosja byłaby w stanie takie pieniądze zapłacić? Jednorazowo rzecz jasna nie. Ale, jak przypomina Tsyrennikov, przy cenie ropy na poziomie 100 dol. za baryłkę rachunek zostałby spłacony po 15 latach oddawania Ukrainie 25 proc. rosyjskich przychodów z eksportu surowca. Gdyby na rzecz Ukrainy przepisać 300 mld dol. zablokowanych na Zachodzie rosyjskich aktywów, to spłacanie rachunku ropą trwałoby jedynie 11 lat.
Czy to wyliczenie może trafić kiedykolwiek na stół rokowań pokojowych jako realistyczne żądanie reparacyjne? To oczywiście zależy od sytuacji militarnej i geopolitycznej po zakończeniu konfliktu. Z góry nie należy tego jednak wykluczać.
Wiarygodnego wyliczenia nie można rozpoczynać dopiero od agresji z 24 lutego. Bo wojna zaczęła się wcześniej – już w 2014 r., gdy po rewolucji na Majdanie Rosja odpowiedziała aneksją Krymu i wysłała wojska do Donbasu. To właśnie do tego momentu należy się cofnąć przy szacowaniu ekonomicznych kosztów obecnej inwazji