Od dwóch tygodni mamy za wschodnią granicą prawdziwą wojnę. Ale działania militarne pod Kijowem czy Charkowem to niejedyny front tego konfliktu. Równolegle trwa przecież wojna gospodarcza. A wielu ekonomistów podkreśla, że skala sankcji nałożonych na Rosję od początku agresji na Ukrainę nie ma wielu precedensów w najnowszej historii.

Takiego właśnie zdania są Charles Goodhart, Jon Danielsson i Robert Macrae związani z London School of Economics. Zwracają oni uwagę, że najlepszym punktem odniesień i porównań dla obecnego konfliktu jest I wojna światowa – oczywiście jeśli chodzi o gospodarczy porządek rzeczy. Dlaczego nie II wojna światowa? Powód jest prosty. Konflikt z lat 1939–1945 wybuchł w rzeczywistości dużo mniej zglobalizowanej niż ta dzisiejsza. Inne były więc i punkt wyjścia, i głębokość zmiany związanej z przerwaniem relacji gospodarczych. Co innego I wojna światowa. Gdy w czerwcu 1914 r. zastrzelono austro-węgierskiego następcę tronu Franciszka Ferdynanda, Europa i świat były ze sobą powiązane na potęgę. I gdy w ciągu następnych paru miesięcy mocarstwa znalazły się w stanie wojny, również stosunki gospodarcze uległy natychmiastowemu i gwałtownemu przerwaniu. Podobnie jak teraz relacje Zachodu z Rosją.
Większość z państwa (nawet jeśli nie do końca uważaliście na lekcjach historii w podstawówce) potrafi pewnie odtworzyć przebieg polityczno-wojskowej chronologii I wojny światowej. Ale co się wtedy działo na froncie gospodarczym? Zaczęło się od tego, że trzy sąsiadujące ze sobą potęgi kontynentalnej Europy (Austro-Węgry, Niemcy i Francja) zaczęły w tym samym momencie bronić swoich rynków finansowych. Wszystkie zabroniły więc wypłacania pieniędzy podmiotom zagranicznym, a w praktyce także klientom obcokrajowcom. W efekcie ludzie i firmy zaczęli mieć problemy z wypłacalnością. Sytuację potęgowało też (co typowe dla momentów kryzysowych) wstrzymanie gotowości do pożyczania pieniędzy. Ci, którzy dysponowali płynnością, nie zamierzali się z nią za nic w świecie rozstawać. Ryzyko systemowego krachu finansowego zaczęło się rozlewać po rozgorączkowanej wojną Europie.
Do gry musiały wkroczyć państwa i zapewnić płynność swoim obywatelom. Niemcy – jak twierdzą historycy gospodarki – byli do tego lepiej przygotowani. Polegało to np. na posiadaniu ogromnych zapasów dobrego papieru i farby drukarskiej. Inni tego nie mieli. Tak, tak. Mówimy bowiem o czasach, gdy problemem był sam fizyczny druk gotówki. W angielskiej zbiorowej świadomości długo utrzymywało się wspomnienie pogorszenia jakości gotówki w obiegu w pierwszych latach wojny. Co skutkowało plagą fałszerstw i spadkiem zaufania do pieniądza w ogóle. Z powodu rozpoczęcia działań zbrojnych na pół roku zamknięto też giełdę w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych. Dość szybko okazało się, że nawet pomiędzy walczącymi stronami wielkiej wojny potrzebni są finansowi pośrednicy. Tak zaczęła się wielka historyczna rola Szwajcarii i jej systemu bankowego. Kraju – nieprzypadkowo – położonego dokładnie pomiędzy Francją a Niemcami i Austro-Węgrami. Trzeba pamiętać jeszcze o jednym. Nawet po ustaniu działań wojennych w 1918 r. relacje gospodarcze nie wróciły do stanu sprzed 1914 r. Gospodarczo rzeczywistość dwudziestolecia wojennego należała już do innego świata.
Czy tamte lekcje mogą mieć dziś dla nas znaczenie? Goodhart i spółka twierdzą, że do pewnego stopnia tak. Różnic jest oczywiście wiele. Choćby taka, że w pocovidowych realiach nie ma w światowej gospodarce aż tak palącego problemu braku płynności. Należy się jednak spodziewać pojawienia się nowych pośredników w relacjach finansowych. W ten sposób rolę Szwajcarii z 1914 r. zaczynają już odgrywać Chiny. Potencjalnie mogą to robić również kryptowaluty. Oczywiście jeśli państwa nie uznają ich za zagrożenie i nie zaczną mocniej zwalczać.
Czy to koniec podobieństw między 1914 a 2022? Tego dowiemy się już niebawem.
Rolę Szwajcarii z 1914 r. zaczynają już odgrywać Chiny. Potencjalnie mogą to robić również kryptowaluty. Oczywiście jeśli państwa nie uznają ich za zagrożenie i nie zaczną mocniej zwalczać