To, że prezydent został w Kijowie, że regularnie występuje publicznie i tłumaczy Ukraińcom, jaka jest sytuacja na frontach – wszystko to sprawiło, że naród uznał go za lidera. Wskaźniki popularności przekroczyły 90 proc.
Wołodymyr Zełenski niemal wszędzie wypadał naturalnie. Swój gość, brat łata, gwiazda mediów społecznościowych, 73 proc. poparcia w wyborach prezydenckich. Wyjątkiem była armia. Jego wizyty na froncie wystawiały go na pośmiewisko. Nawet zdolności aktorskie niewiele mu pomagały. Próbował grać twardego gościa, ale wyglądał karykaturalnie. Aż przyszedł 24 lutego i wszystko się zmieniło. Jak głosi popularne hasło z ukraińskiego internetu, gdy przywódcy stali się klaunami, klaun stał się przywódcą. Jeśli chodzi o wojnę z Rosją, prezydentura Zełenskiego to historia pozbywania się złudzeń.
Kampanię prezydencką robił na ogólnikach. Chciał podobać się wszystkim, więc obiecywał dużo, ale mało konkretnie. Opowiadał, że chce, aby pod koniec jego prezydentury – a deklarował, że odejdzie po pierwszej kadencji – ludzie płakali, że to koniec. Że chce, aby to Polacy przyjeżdżali do pracy do Ukrainy, a nie odwrotnie. Obietnice kampanijne przeplatały się w głowach Ukraińców z sukcesami Wasyla Hołoborodki, zwykłego nauczyciela, który w serialu „Sługa narodu” przez przypadek zostaje prezydentem. Hołoborodka, grany przez Zełenskiego, dokonuje cudów dzięki wcieleniu w życie hasła „wystarczy nie kraść”. Ostatni sezon kończy się, gdy Ukraina staje się światową potęgą, której hołd składają największe mocarstwa.
Wojna na Donbasie w serialu właściwie nie zaistniała. W ostatnim sezonie dano do zrozumienia, że prezydent Hołoborodko rozwiązuje i ten problem, ale trzeba dobrze znać ukraiński kontekst, by się zorientować, o co chodzi. Bo Donbas był konkretem, który wymagał konkretnych rozwiązań, a nie ogólnego hasła „O wszystko dobre przeciw wszystkiemu złemu”. Zełenski deklarował, że „wystarczy przestać strzelać”, że spotka się z Władimirem Putinem w cztery oczy i się dogadają, bo niby dlaczego mieliby się nie dogadać. Takie słowa wywoływały irytację środowisk kombatanckich, które doskonale wiedziały, że nie wystarczy przestać strzelać, bo Rosji wcale o pokój nie chodzi. Wśród żołnierzy furorę robiły teorie spiskowe o Zełenskim jako agencie Kremla, zastanawiano się, kiedy wybuchnie trzeci Majdan, który odsunie go od władzy.
W wyborach żołnierze głosowali na Petra Poroszenkę, „Hetmana”, jak po części ironicznie nazywano starającego się o reelekcję szefa państwa. Poroszenko prowadził kampanię pod hasłem „Armia, język, wiara”, co weteranom wojny o Donbas bardzo się podobało. Ich poparcie nie wystarczyło, bo naród, spragniony normalności i pokoju, zmęczony skorumpowaną i pretensjonalną starą klasą polityczną, łaknął zmian. Nadzieję na zmiany dał im Zełenski, a może należałoby napisać – Hołoborodko. Nadzieję dał także Moskwie. Kreml nie patrzył poważnie na kinowego amanta, zwycięzcę „Tańca z gwiazdami”. Niby jak komik z niespecjalnie wyrafinowanego kabaretu, znany z występu, w którym udawał, że gra penisem na pianinie, miał podskoczyć oficerowi służb specjalnych Władimirowi Putinowi, jego ponuremu ministrowi obrony Siergiejowi Szojgu albo weteranowi dyplomacji Siergiejowi Ławrowowi. Zjemy go w trzy minuty – myśleli.
Pierwotnie wiele wskazywało, że tak właśnie może być. Zełenski zaakceptował zaproponowaną przez Niemców formułę realizacji porozumień mińskich. Plan nazwany od nazwiska prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera przewidywał, że najpierw na okupowanym Donbasie zostaną przeprowadzone wybory, a jeśli Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie uzna, że były one z grubsza prawidłowe, wejdzie w życie specjalny status dla Donbasu i dopiero wtedy zostaną wycofane rosyjskie wojska. Formuła Steinmeiera była niekorzystna dla Kijowa, bo obarczała go ogromnym ryzykiem – niby jak zorganizować wolne wybory pod lufami rosyjskich karabinów w warunkach paramilitarnej dyktatury panującej w Doniecku – a jednak Zełenski na to poszedł. Weterani sądzili, że ich obawy się sprawdzają. Oto ruski agent oddaje Mordorowi kawałek ojcowizny.
Zwykli ludzie nie wgłębiali się w techniczne niuanse skomplikowanych zapisów z Mińska. Chcieli, żeby ich dzieci wróciły z okopów na donieckim stepie. W ich oczach Zełenski miał faktyczne sukcesy. Udało mu się doprowadzić do największej od wybuchu wojny wymiany jeńców, co Ukraińcy uznali za największe osiągnięcie pierwszego roku prezydentury. Doprowadził do respektowanego przez ponad kwartał realnego zawieszenia broni. Zgodził się na wycofanie wojsk z kilku punktów na linii rozgraniczenia, czym ryzykował, że zostaną natychmiast przejęte przez Rosjan. Żołnierze wciąż traktowali go podejrzliwie i on o tym doskonale wiedział. Podczas spotkań na Donbasie próbował zachowywać pozory, ale średnio mu to wychodziło. – Jestem prezydentem tego kraju. Mam 42 lata. Nie jestem jakimś frajerem – perorował przed żołnierzami oskarżającymi go o kapitulanctwo. Miał wyjść na twardego gościa, ale wyszedł groteskowo. Facebook zaczął go pogardliwie określać mianem „Janełoch” (Niejestemfrajerem).
Ale Zełenski chętnie się uczył, słuchał rad i szybko się zorientował, że Rosja wcale nie chce „po prostu przestać strzelać”. Że pokój i uregulowanie sytuacji na Donbasie nie są Putinowi na rękę. Kreml chciał zachować wpływ na Ukrainę, a doniecki cierń był świetnym hamulcem powstrzymującym Kijów od zdecydowanych reform, integracji z Zachodem, budowania normalności. Wchodzenie w buty prezydenta było dla Zełenskiego wchodzeniem w buty Poroszenki. Poza pewnymi aspektami retorycznymi jego polityka wschodnia była coraz bardziej zbliżona do linii wyznaczonej przez „Hetmana”.
Rosjanie też to widzieli i początkowe nadzieje zastąpiła coraz trudniej skrywana irytacja, której kulminacyjnym momentem jest trwająca od ponad tygodnia inwazja i oskarżenia o nazizm, absurdalne nie tylko ze względu na żydowskie korzenie głowy państwa. 24 lutego wszystko zmienił. Już wcześniej Zełenski dawał sygnały zdecydowania. Wielu zwolenników Poroszenki po ostrym przemówieniu na konferencji bezpieczeństwa w Monachium pisało, że nie spodziewali się po nim tak dobrej mowy. Ale fakt, że prezydent został w Kijowie, że regularnie występuje publicznie i tłumaczy Ukraińcom, jaka jest sytuacja na frontach – wszystko to sprawiło, że naród masowo uznał go za swojego lidera. Wskaźniki popularności przekroczyły 90 proc.
Od Lwowa po Siewierodonieck i od Czernihowa po Odessę Ukraińcy gremialnie zaufali jego zapewnieniom, że Rosję można pokonać. Optymizm przysłania niekorzystną sytuację strategiczną, ale trudno takich nastrojów nie rozumieć, choćby ze względu na taktyczne sukcesy, zdecydowany opór, jaki stawiła ukraińska armia, i bezprzykładne wsparcie Zachodu. „Trzyma rubieże i bije według możliwości. Nie uciekł, nie poddał się w trudnej chwili. Nie porzucił swoich. To zasługuje na bezgraniczny szacunek. Wszyscy zmieniliśmy zdanie, w tym ja. Dlatego w pełni popieram prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego. I chcę powiedzieć: trzymaj się, prezydencie! Jesteśmy obok i będziemy wypalać wroga z każdej strony. Ty z nami i my z tobą” – napisał podpułkownik Jewhenij Żukow, komendant policji patrolowej, oddany fan Poroszenki.
On, jak i większość jego kolegów, inaczej już odczytuje deklarację „nie jestem frajerem”. ©℗
Komentarze(57)
Pokaż: