Przełom pierwszego i drugiego kwartału 2022 r. To wtedy ma – wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi – nastąpić inflacyjne przesilenie. Co powinna robić w tym trudnym czasie władza monetarna? Duża szansa kryje się w nowej i niekonwencjonalnej komunikacji. W mówieniu wprost do ludzi. A nie – jak dotychczas – tylko do ekspertów i rynków.

Taką ciekawą i nieszablonową radę dają ekonomiści Francesco D’Acunto (Boston College) i Michael Weber (Uniwersytet Chicagowski) w opublikowanym właśnie tekście. Ich zdaniem przed bankami centralnymi w całym zamożnym świecie stoi poważny i nieoczywisty wybór. Dlaczego nieoczywisty? Ponieważ rysują się nam w perspektywie dwie drogi. Z jednej strony widać dobrze wydeptany szlak – to droga, do której banki centralne są przyzwyczajone. Chodzi o mniej lub bardziej konwencjonalne działania z dziedziny polityki monetarnej, czyli stare, dobre (albo mniej dobre) ruchy na stopach procentowych. Druga ścieżka to wychodzenie z tych nowszych – testowanych w ostatnich latach – programów niekonwencjonalnej polityki pieniężnej, czyli luzowania ilościowego czy „utylizowania” długu publicznego.
Opisane tu posunięcia są tym, do czego przekonywać nas będą co bardziej ortodoksyjni i konserwatywni ekonomiści, media i grupy interesu. Pójście tą drogą będzie dla banków centralnych jak zagranie piosenki, którą wszyscy znają. Konsekwencje okażą się zaś w dużym stopniu negatywne, bo zarówno podwyżki stóp procentowych, jak i porzucanie niekonwencjonalnej polityki monetarnej odbiją się niekorzystnie na koniunkturze gospodarczej, zwiększą bezrobocie i wyhamują wzrost płac.
Najgorsze jest jednak to, że te metody najpewniej nie rozwiążą problemu inflacji. Jak powiadają ekonomiści „niepodręcznikowi”, powodem obecnego wzrostu cen jest nie tyle sama pandemia koronawirusa, ile raczej lockdowny, które doprowadziły do rozregulowania się światowych łańcuchów dostaw. Wspomniani ekonomiści – D’Acunto i Weber – porównują to do silnika samochodowego, który trzeba uruchomić po ataku mrozu. Nawet w dobrych autach będzie on potrzebował chwili (a czasem również pomocy z zewnętrz), żeby zaskoczyć. Z globalną gospodarką jest podobnie. Mamy miliony ludzi, którzy w czasie pandemii działali na spowolnionych obrotach albo się przekwalifikowali. Mamy maszyny, które długo nie mogły pracować. A także szlaki transportowe, które długo były nieużywane, a teraz się zapchały. Inflacja jest jakby skumulowaną konsekwencją tych procesów – tego szoku podażowo-popytowego o skali, której od dawna nie znaliśmy.
Cóż więc można zrobić? Jaka jest ta druga, inna ścieżynka, którą proponują nam D’Acunto i Weber? To inna niż dotąd komunikacja banku centralnego. Ekonomiści powiadają: tak jak po kryzysie 2008 r. banki centralne musiały się nauczyć niekonwencjonalnej polityki pieniężnej, tak teraz muszą zacząć sięgać po niekonwencjonalną komunikację polityki pieniężnej. Cóż to w praktyce oznacza? Ano tyle, że banki centralne powinny się skoncentrować na bezpośrednim tłumaczeniu, na czym polega obecna inflacja: że to fenomen przejściowy. Nie jest to łatwe. Banki muszą bowiem – inaczej niż dotąd – zwracać się bezpośrednio do „odbiorcy końcowego”, czyli nie do rynków finansowych, ekspertów i wyspecjalizowanych mediów. Nadchodzi – piszą D’Acunto i Weber – czas banków centralnych zachowujących się niczym media. I to media nieelitarne, a wręcz tabloidy mówiące otwartym i zrozumiałym dla ludzi tekstem „jak jest”.
Tylko w ten sposób możemy uniknąć sytuacji, w której inflacja przejściowa zostaje z nami na dłużej. Bo zmienia się w samospełniającą się przepowiednię. A tego chcemy przecież uniknąć. ©℗
Nadchodzi – piszą D’Acunto i Weber – czas banków centralnych zachowujących się niczym media. I to media nieelitarne, a wręcz tabloidy mówiące otwartym i zrozumiałym dla ludzi tekstem „jak jest”