Znane powiedzenie mówi, że na każdy złożony problem istnieje odpowiedź, która jest krótka, prosta i błędna. Polski rząd zdaje się wierzyć, że sposobem na uporanie się z napływem migrantów jest ich coraz bezwzględniejsze traktowanie oraz przedstawienie jako potencjalnych morderców i gwałcicieli. Takie podejście na dłuższą metę w niczym nam nie pomoże.

Mężczyzna umiera po incydencie medycznym podczas interakcji z policją. (...) Dwóch funkcjonariuszy przybyło i zlokalizowało podejrzanego mężczyznę, prawdopodobnie w wieku 40‒50 lat, w jego samochodzie. Nakazano mu wyjść z samochodu. Po tym, jak wyszedł, stawiał fizyczny opór. Funkcjonariuszom udało się założyć podejrzanemu kajdanki. Zauważyli, że mężczyzna zdaje się cierpieć z powodu problemów natury medycznej. Policjanci wezwali karetkę pogotowia. Został przetransportowany karetką do Hennepin County Medical Center, gdzie zmarł niedługo później. W żadnym momencie w czasie tego incydentu nie użyto jakiegokolwiek rodzaju broni”.
Powyższy cytat to fragment krótkiej notatki opublikowanej przez służby prasowe policji w Minneapolis po śmierci czarnoskórego George’a Floyda. Śmierci, która w maju zeszłego roku wywołała oburzenie w całych Stanach Zjednoczonych i falę potężnych protestów w tysiącach miast przeciwko brutalności policji i rasizmowi niektórych funkcjonariuszy.
Polityka rządu wobec migrantów przypomina dosypywanie prochu do beczki, na którą ktoś wreszcie rzuci iskrę. Nie wiemy tylko, jak do tego dojdzie, kiedy i kto najbardziej ucierpi na skutek wybuchu
Ale na podstawie notatki nie sposób się domyślić, cóż tak bulwersującego było w tym konkretnym zatrzymaniu. Liczący nieco ponad 200 słów komunikat nie przywołuje nazwiska ofiary. Nie mówi też o tym, że w czasie interwencji biały policjant przez ponad dziewięć minut klęczał na karku zatrzymanego, mimo że ten leżał już wówczas na ulicy zakuty w kajdanki i nie stawiał oporu. Funkcjonariusz kontynuował ucisk, mimo błagalnych próśb przyglądających się interwencji przechodniów i samego Floyda, który wyraźnie mówił, że nie może oddychać. Klęczał po tym, gdy zatrzymany stracił przytomność, na co zwracali uwagę ludzie wokół. Kolano z karku zdjął dopiero po przyjeździe karetki, ale wówczas na interwencję medyczną było już za późno.
Żadna z tych informacji nie znalazła się w notatce. Wiemy o nich jedynie dlatego, że wszystko mogliśmy zobaczyć na własne oczy. Dzięki nagraniu, które wykonała telefonem i opublikowała przypadkowa 17-latka.
Celowo przypominam o tej sytuacji właśnie teraz, kiedy polski rząd i polskie służby przekonują, że ich działania na granicy nie wymagają żadnej kontroli ze strony mediów lub innych obserwatorów, bo ta jedynie „utrudniałaby” pracę.
Żadna instytucja nie powinna być wolna od nadzoru zewnętrznego i związanej z tym odpowiedzialności, ponieważ nieuchronnie prowadzi to do nadużywania władzy. Można nawet zrozumieć, że policjanci, strażnicy graniczni, żołnierze chcą być lojalni wobec swoich kolegów oraz koleżanek po fachu i chronić ich przed konsekwencjami naruszeń prawa. Ale fakt, że tego rodzaju korporacyjna lojalność jest czymś powszechnym czy zrozumiałym, nie oznacza, że powinna być akceptowana.
Dlatego o niesławnej konferencji ministrów Mariusza Błaszczaka i Mariusza Kamińskiego – uzasadniającej przedłużenie stanu wyjątkowego na granicy z Białorusią, a tym samym odebranie mediom prawa do obecności na tym terenie – polecam państwu myśleć, mając w pamięci prostą prawidłowość: jeśli nie patrzymy władzy i służbom na ręce, nie liczmy, że same się skontrolują i zrobią to, co należy.
To oczywiście nie koniec problemów z występem Błaszczaka i Kamińskiego.
Bezwzględność to nie bezpieczeństwo
Wystąpienie obu ministrów było z gruntu niedorzeczne – oto bowiem zorganizowano konferencję, na której tłumaczono, że obywatele mają prawo wiedzieć, co dokładnie się dzieje na granicy i kto próbuje ją przekroczyć. Ale jednocześnie konferencja miała służyć jako uzasadnienie dla przedłużenia stanu wyjątkowego na terenach przygranicznych, którego jedynym poważnym skutkiem jest zakaz obecności dziennikarzy oraz przedstawicieli organizacji humanitarnych na wskazanym obszarze. Innymi słowy, Błaszczak i Kamiński swoje przedstawienie uzasadnili prawem obywateli do informacji, jednocześnie przekonując, że prawa do niezależnych źródeł informacji obywatele mieć nie powinni. A przynajmniej nie przez kolejnych 60 dni stanu wyjątkowego.
Płynie stąd banalny wniosek, że zdaniem rządu jedynym źródłem komunikatów w sprawie wydarzeń na wschodnich krańcach kraju powinien być rząd i podlegające mu służby. Czy ich relacje można uznać za wiarygodne? Odsyłam państwa do początku tekstu i „oficjalnej” notki opisującej śmierć George’a Floyda. Niewykluczone, że opowieści Błaszczaka i Kamińskiego o migrantach pasują do faktycznej sytuacji tak, jak owa notka pasuje do prawdziwego przebiegu policyjnej interwencji.
Przyjrzyjmy się zatem „informacjom”, jakimi podzielili się ministrowie. Z jednej strony słyszeliśmy, że opierają się one na danych wydobytych z telefonów części osób zatrzymanych. Z drugiej, jak informowała Wirtualna Polska, „rzecznik ministra koordynatora podczas konferencji przedstawiał zdjęcia z karty SD, która została znaleziona przez polskich funkcjonariuszy na jednym ze szlaków migracyjnych”. Rzecznik przyznawał też, że nie wie, do kogo należała znaleziona karta, i „do tej pory trwają ustalenia, kto mógł być właścicielem tego nośnika danych”.
Nie jest również jasne, w jakim stopniu przekaz ministrów został zmanipulowany. Skoro panowie nie wiedzieli – lub wiedzieli, lecz nie chcieli powiedzieć – co dokładnie przedstawiają makabryczne zdjęcia i pornograficzny film, które prezentowali, to rodzi się pytanie, czego jeszcze nam nie powiedzieli.
Ale to niejedyny problem. Zasadniczym celem ministrów było ukształtowanie w społeczeństwie obrazu wszystkich migrantów poprzez uwypuklenie patologii jednostkowych (nie wiadomo, na ile prawdziwych). Rząd PiS chce, abyśmy patrzyli na całą grupę przez pryzmat budzących odrazę i strach indywiduów.
To tak, jakby ktoś za granicą zrobił prezentację o Polakach, pokazując pedofilów, zabójców i gwałcicieli, których przecież i w naszym kraju nie brakuje. Wystarczy pięć minut z przeglądarką internetową, aby znaleźć informacje o rodakach zatrzymanych przez policję za podobne przestępstwa, jakie migrantom zarzucali Błaszczak z Kamińskim: gwałty na zwierzętach, brutalne morderstwa połączone z masakrowaniem ciał ofiar, maltretowanie dzieci itd. Czy chcieliby państwo, aby ktoś na podstawie tylko takich wiadomości budował sobie obraz Polaków jako ludzi? A przecież właśnie tak postąpili wobec migrantów ministrowie obrony i spraw wewnętrznych.
Ktoś mógłby w tym miejscu powiedzieć, że skoro migranci próbują przekroczyć naszą granicę, to powinniśmy wiedzieć możliwie najwięcej o tym, kim są. Pełna zgoda. Ale właśnie na tym ma polegać praca służb – na weryfikacji tożsamości ludzi starających się w Polsce o azyl i odsyłaniu do macierzystego kraju tych, którym to prawo nie przysługuje. W obu tych procesach może i powinna nam pomóc unijna agencja ochrony granic Frontex. Wykorzystanie sprzętu i personelu tej instytucji odciążyłoby nasze jednostki oraz pozwoliło podzielić się odpowiedzialnością za sytuację na granicy. Angażując Frontex, Polska jednoznacznie pokazałaby, że broni granicy nie tylko swojej, lecz także Unii i strefy Schengen, w związku z czym to sprawa istotna zarówno dla rządu w Warszawie, jak i Europy jako całości. A jej waga powinna mieć odzwierciedlenie we wsparciu, jakie z UE na ten cel otrzymamy. Dlaczego rząd tego nie robi? Poza stwierdzeniem, że świetnie dajemy sobie radę sami, nie znalazłem żadnego uzasadnienia.
Wreszcie wystąpienie Błaszczaka z Kamińskim miało nam pokazać, że bezwzględna polityka władz służy naszemu bezpieczeństwu. I co do tego mam poważne wątpliwości. Politycy obozu rządzącego zdają się sądzić – i pokazują to od sześciu lat – że ich słowa wypowiadane w Polsce oraz towarzyszące im działania nie są dostrzegane poza granicami naszego kraju. Że pojawiają się jakby w próżni szczelnie oddzielonej od świata zewnętrznego. Już nieraz przekonywaliśmy się, jak naiwne jest to przeświadczenie. A skoro działania władz doskonale widzą nasi sojusznicy, to widzą je także potencjalni wrogowie.
Pomijam w tym miejscu to, jak ocenią nieludzkie traktowanie migrantów inne państwa demokratyczne. Wiem, że ten argument nie trafi ani do rządzących, ani do ich wyborców. Zresztą zachodnie demokracje też bywają bezwzględne wobec osób próbujących przekraczać ich granice. Obawiam się jednak, że informacje o kobietach i kilkuletnich dzieciach wywożonych nocą na pas przygraniczny w środku lasu dotrą również do realnych organizacji terrorystycznych. I będą dobrym uzasadnieniem dla pomszczenia „braci” poniżanych w Polsce.
Prosty nie znaczy lepszy
Znane powiedzenie mówi, że na każdy złożony problem istnieje odpowiedź, która jest krótka, prosta i błędna. Polski rząd zdaje się wierzyć, że sposobem na uporanie się z napływem migrantów jest ich coraz bezwzględniejsze traktowanie oraz przedstawienie jako potencjalnych morderców i gwałcicieli. Takie podejście na dłuższą metę w niczym nam nie pomoże. Ono jedynie buduje społeczne lęki, gniew i napięcie, które gdzieś kiedyś będą musiały znaleźć ujście. Taka polityka może dawać krótkotrwałą satysfakcję zwolennikom Zjednoczonej Prawicy, ale przypomina dosypywanie prochu do beczki, na którą ktoś wreszcie rzuci iskrę. Nie wiemy tylko, jak do tego dojdzie, kiedy i kto najbardziej ucierpi na skutek wybuchu.
Każda instytucja pozbawiona kontroli staje się skorumpowana. Rząd i służby porządkowe nie są wyjątkiem. Brak zewnętrznej kontroli oznacza brak weryfikacji popełnianych błędów i wyciągania konsekwencji wobec osób za nie odpowiedzialnych. Z tego punktu widzenia przedłużanie stanu wyjątkowego i odmawianie mediom prawa do obserwacji działań władz na granicy nie poprawia bezpieczeństwa Polaków. Wręcz przeciwnie, naraża nas na jeszcze większe zagrożenie.
* Autor jest doktorem socjologii, doradcą politycznym i współautorem „Podkastu amerykańskiego”. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”