Były główny doradca premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona oświadczył, że błędy i indolencja Downing Street doprowadziły do dziesiątek tysięcy zgonów, których można było uniknąć.

Kiedy ludzie nas potrzebowali, zawiedliśmy – przyznał Dominic Cummings podczas środowego przesłuchania przed komisją parlamentarną ds. działań rządu w walce z koronawirusem. Cummings, który do listopada 2020 r. był najbliższym współpracownikiem Johnsona, wprost obwinił swojego niedawnego szefa o to, że dążąc do realizacji strategii odporności stadnej, bardziej skupiał się na ochronie gospodarki niż życia ludzkiego. W Wielkiej Brytanii na COVID-19 zmarło dotąd ponad 127 tys. osób, najwięcej w Europie.
Obcy tu są
Cummings nakreślił przerażający obraz chaosu i niekompetencji w rządzie w pierwszych miesiącach pandemii. W lutym 2020 r., gdy kraje azjatyckie zamykały granice, w Wielkiej Brytanii „wiele kluczowych osób wyjechało na narty”. Cummings przekonywał przed komisją parlamentarną, że brytyjski system promuje ludzi niekompetentnych. – W kraju są tysiące osób bardziej nadających się do rządzenia niż Boris Johnson. Ja też nigdy nie powinienem mieć stanowiska, które miałem. Nie jestem specjalnie mądry, nic wielkiego nie stworzyłem – podobnie jak premier – stwierdził jego były główny doradca. Podkreślił też, że jest wielu błyskotliwych ludzi na średnich szczeblach, ale „tym lwom przewodzą osły”. Które w dodatku nie otworzyły się na ekspertów. Zamiast szukać pomocy u fachowców, czytano opracowania naukowe w gabinetach bez zrozumienia. W połowie marca wreszcie nastąpiło przebudzenie: zorientowano się, że sprawa jest poważna. – Było to jak scena z filmu „Dzień Niepodległości”. Obcy tu są i nie mamy żadnego planu – opowiadał Cummings.
12 marca 2020 r., kiedy debatowano o narodowej kwarantannie, Amerykanie zażądali pomocy w bombardowaniu Iraku. – Jedna część budynku przy Downing Street zastanawiała się więc, czy wprowadzić lockdown, druga pytała, czy będziemy bombardować Irak – wspominał były doradca premiera. Co więcej, tego samego dnia „Times” opublikował duży artykuł o Johnsonie, jego partnerce Carrie Symonds i ich psie. Jak wspominał były doradca szefa rządu, „dziewczyna premiera szalała, żądając, żeby dział prasowy się tym zajął”.
Cummings, który jest nie mniejszym showmanem niż jego niedawny szef, od tygodni sączył zapowiedzi ataku na premiera na Twitterze. – On chce zniszczyć Johnsona – mówi DGP Sonia Purnell, pisarka i dziennikarka, autorka książki „Just Boris. A Tale of Blond Ambition”. Purnell pracowała z Johnsonem, gdy ten był korespondentem gazety „Daily Telegraph” w Brukseli i pisał wyssane z palca felietony na temat unijnych regulacji dotyczących średnicy prezerwatyw i chipsów krewetkowych.
Czy były zausznik premiera osiągnie swój cel? – W zasadzie wszyscy od dawna wiedzą, że było tak, jak mówi Cummings. Rząd się tego wypiera, ale nie ma wątpliwości, że dążono do osiągnięcia odporności stadnej – tłumaczy w rozmowie z DGP Tim Bale, politolog z Uniwersytetu Queen Mary w Londynie. Jego zdaniem gdyby lockdown wprowadzono wtedy, kiedy zalecali to naukowcy i wcześniej zamknięto granice, ofiar byłoby zdecydowanie mniej.
Legalny i porządny
Cummings podobno stracił pracę na Downing Street za przecieki do prasy na temat premiera i jego narzeczonej. Przedtem to jednak Johnson nadwerężył swoją reputację, broniąc zaufanego współpracownika. W kwietniu 2020 r., mimo lockdownu i restrykcji w przemieszczaniu się, Cummings wybrał się z rodziną w podróż do oddalonego o ponad 400 km od Londynu Durham. W dodatku sam miał już wtedy objawy COVID-19, a Johnson otrzymał właśnie pozytywny wynik testu. Nawet konserwatywne gazety żądały wtedy dymisji rządowego doradcy, ale Johnson wstawił się za nim, utrzymując, że zachował się „odpowiedzialnie, legalnie i porządnie”. Wielu ekspertów twierdziło, że podważył w ten sposób wiarygodność swojej polityki i dał ludziom przykład, żeby też „odstawiali Cummingsa”. W tym samym czasie doradca premiera ds. walki z wirusem Neil Ferguson, którego w maju 2020 r. również przyłapano na łamaniu restrykcji (odwiedzała go w domu kobieta), podał się do dymisji. To samo zrobiła szkocka minister zdrowia po tym, jak wyśledzono, że udała się w podróż do domku letniskowego. Tylko Cummings okazał się niezatapialny.
Dlaczego teraz występuje przeciwko premierowi? – Myślę, że się mści za to, iż został odsunięty, lecz także widzi, ile zła zrobił Johnson. Każdy, kto poznał Borisa bliżej, chciałby go ukarać za zło, które wyrządza – mówi Sonia Purnell. Ciekawe jest też to, że Cummings pochwalił kanclerza skarbu Rishiego Sunaka, który ma świetne notowania za sprawą programu pomocy finansowej dla firm, nie powiedział też złego słowa o swoim dawnym patronie Michaelu Gove.
Z czego wynikają zaniedbania premiera w walce z pandemią? – Johnson nie lubi ciężko pracować. Chce być tylko najważniejszą osobą w państwie – przekonuje Purnell. Plotki głoszą, że w zeszłym roku, kiedy koronawirus szerzył się w kraju jak pożar, szef rządu oddawał się pisaniu książki o Szekspirze. To rzekomo dlatego nie pojawił się na pięciu spotkaniach grupy kryzysowej Cobra, która miała mu doradzać, jak przeciwdziałać pandemii. – Większość polityków ma choćby blade pojęcie, co chce zrobić. Blair np. chciał modernizować kraj, miał swoją wizję. Johnson nie ma żadnej wizji. Stąd jego niezdecydowanie – twierdzi Purnell.
Epidemia obnażyła wiele słabości Wielkiej Brytanii. Weźmy jej system edukacji: jak na dłoni można było zobaczyć nierówności pomiędzy uczniami z bogatych domów, uczącymi się w prywatnych szkołach, a uczniami z biednych rodzin. Ci pierwsi mieli lekcje online od rana do wieczora, ci drudzy snuli się po ulicach albo grali na komputerze, na całe miesiące wypadając z systemu edukacji. Skutki tego kraj będzie odczuwał przez lata. – Teraz byłby czas, żeby wprowadzić reformy, ale dosłownie nic nie jest robione. Johnson jest świetny tylko w prowadzeniu kampanii – mówi Purnell.
Pomocne dłonie darczyńców
Premier zdaje sobie sprawę z tego, że rząd nie poradził sobie na początku pandemii i dlatego – mimo nacisków opozycji i mediów – udało mu się odwlec termin niezależnego, publicznego dochodzenia w tej sprawie dopiero na wiosnę 2022 r. Liczy, że do tego czasu nikogo nie będzie interesować, jak w pierwszych miesiącach decydenci zareagowali na zagrożenie – i może mieć rację. – Ludzie nie chcą już słuchać o tym, co się wydarzyło w zeszłym roku, są bardziej zainteresowani teraźniejszością, szczepieniami i wychodzeniem z lockdownu – wyjaśnia Tim Bale.
Brytyjski program szczepień jest w ścisłej światowej czołówce. Ponad 38 mln mieszkańców – ok. 70 proc. populacji dorosłych – otrzymało już pierwszą dawkę. Brytyjczycy są z tego dumni i mają nadzieję, że lockdowny się nie powtórzą. – Sukces programu szczepień zapewniał Johnsonowi kamizelkę kuloodporną – dodaje Bale. Dodatkowo rząd wlał miliardy w pomoc finansową dla firm. Prawo do grantów dostali też samozatrudnieni, w tym artyści, freelancerzy i inni reprezentanci gig economy. Dzięki temu w Wielkiej Brytanii nie słychać na razie wielu dramatycznych opowieści o ludziach, którzy stracili wszystko. Co więcej, premier w końcu zrealizował swoją koronną obietnicę, czyli doprowadził do brexitu. Efekt jest taki, że w wyborach samorządowych 6 maja Partia Konserwatywna zdobyła dodatkowe 13 gmin (councils), a w wyborach uzupełniających do Izby Gmin, które odbyły się tego samego dnia, zdobyła okręg wyborczy w mieście Hartlepool, od ponad 60 lat głosujący na Partię Pracy.
Ale dramatyczna porażka polityki rządu na początku epidemii to niejedyna chmura wisząca nad Johnsonem. Kolejna to sprawa przecieku do prasy o drugim lockdownie. Cummings doniósł na swoim blogu, że premier chciał zablokować dochodzenie dotyczące tego, kto był jego źródłem. Domyślał się, że śledztwo wskaże na bliskiego przyjaciela jego narzeczonej, co przysporzy mu kłopotów.
Cummings wyjawił też, że Johnson chciał, by za remont jego apartamentu przy Downing Street zapłacili potajemnie darczyńcy torysów. Grant publiczny, który dostaje na mieszkanie – 30 tys. funtów – był na to o wiele za mały (spekuluje się, że ostateczny rachunek opiewał na ok. 200 tys. funtów). Premier zapewniał, że koszty renowacji pokrył z własnej kieszeni, choć nie odpowiedział na pytanie, czy początkowo zapożyczył się u majętnych sympatyków konserwatystów. „Odmawiając nam informacji, kto najpierw zapłacił za odnowienie mieszkania, Boris Johnson odmawia nam – jego szefom – prawa do wiedzy o tym, wobec kogo ma dług i kto trzyma go w garści. To jest skandal” – napisał „Guardian”.
Podobnie niejednoznacznie wygląda sprawa wakacji Johnsona i jego partnerki na prywatnej wyspie karaibskiej Mustique w sylwestra 2019 r. Premier nie zapłacił za nie sam – jeden z darczyńców torysów po prostu zadzwonił i zaoferował mu kwaterunek. W czyim domu? Co i komu Johnson jest winien za tę przysługę? Parlamentarna komisarz ds. standardów wszczęła dochodzenie na ten temat. – Nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek się dowiedzieli, kto naprawdę zapłacił za jego wakacje na Mustique i nowe tapety. Czy był to np. jakiś rosyjski oligarcha nieprzyjazny Wielkiej Brytanii – pyta retorycznie Purnell.
„Guardian” wielokrotnie donosił o tym, że brytyjscy politycy, w tym Johnson, bywają na przyjęciach w posiadłościach Jewgienija Lebiediewa, członka Izby Lordów, rosyjsko-brytyjskiego multimilionera, właściciela gazet „Evening Standard” i „The Independent”. Jego ojciec Aleksander był szpiegiem KGB w ambasadzie rosyjskiej w Londynie. Jeszcze jako minister spraw zagranicznych Johnson pojechał na imprezę do willi Lebiediewa w Perugii, wbrew protokołowi nie zabierając ze sobą ochrony. Z kolei żona byłego ministra w rządzie Putina zapłaciła torysom 160 tys. funtów za mecz tenisa z Borisem, wówczas merem Londynu. – Johnson widywał się z Rosjanami, którzy nie należą do osób najbardziej lubianych przez MI6. Sęk w tym, że nie ma z tych spotkań nic poza ich wspólnymi zdjęciami – mówi Purnell.
Pakt faustowski
Premier broni się w oczach opinii publicznej ostatnimi sukcesami, ale też jak zwykle ratuje go jego osobowość. – Johnson nigdy nie kreował się na świętego. Ludzie zbyt wiele od niego nie wymagają – twierdzi Bale. Johnson słynie z poczucia humoru i ujmującej osobowości, a afery ze swoim udziałem często usiłuje obrócić w żart. Sprawa remontu mieszkania za pieniądze tajemniczych darczyńców szybko przerodziła się w dyskusję o gustach poprzednich premierów i ich małżonek. Rozważano też, czy Johnson i Symonds mają rację, określając meble z popularnego brytyjskiego sklepu John Lewis jako koszmar. Gazety ironizowały na temat snobizmu pierwszej pary, bo dla większości Brytyjczyków John Lewis jest synonimem klasy i jakości. Firma odpowiedziała żartobliwym tweetem: „Jesteśmy dumni, że nasz serwis projektowania wnętrz ma coś prawie dla każdego”. Nie wiadomo, czy wyborcy będą pamiętać o meritum sprawy, czyli wobec kogo premier może mieć dług wdzięczności.
Na razie Johnson wydaje się nietykalny. – Nawet jeśli parlamentarna komisarz uzna, że złamał kodeks ministerialny, zatajając korzyści finansowe, zostanie co najwyżej narażony na wstyd. Johnsona zwolnić mogą tylko jego posłowie, a póki pakt faustowski, który z nimi zawarł, przynosi korzyści, póty tego nie zrobią – twierdzi Bale. Jego zdaniem rząd musiałby się znaleźć w poważnych tarapatach, żeby torysi odwrócili się od Johnsona – np. pandemia musiałaby znów wymknąć się spod kontroli.
Na horyzoncie czają się jednak kolejne problemy. Jednym z nich jest Szkocja. Szkocka Partia Narodowa (SNP), której w majowych wyborach zabrakło tylko jednego mandatu do zdobycia większości, konsekwentnie dąży do oddzielenia się od Wielkiej Brytanii. Krokiem w tym kierunku miałoby być referendum secesyjne. Nicoli Sturgeon, zręcznej przywódczyni partii, udało się złagodzić nacjonalistyczny wizerunek swojego ugrupowania. Zresztą pomógł jej w tym Johnson. Brexit przyczynił się bowiem do tego, że wielu Szkotom to Wielka Brytania, która oddzieliła się od Europy, wydaje się dziś nacjonalistyczna. Niezależna Szkocja postrzegana jest zaś jako projekt wolnościowy i socjaldemokratyczny. W tej wizji miałaby się stać – jak pisze brytyjski dziennikarz Sam Knight w „New Yorkerze” – jednym z małych, pięknych lewicowych krajów rządzonych przez kobiety, takich jak Finlandia czy Islandia.
– Jeśli Johnson odmówi Szkotom prawa do samostanowienia, paradoksalnie oderwanie się Szkocji stanie się bardziej realne. Jeśli się zgodzi, może się okazać, że premier będzie winny katastrofie, więc i tak przejdzie do historii – mówi Bale. Co dla obecnego premiera, autora książki o Churchillu, zapewne jest ważne. – W ostatnich wyborach Johnson zyskał głosy w rejonach tradycyjnie głosujących na Partię Pracy, ale nie są to szczególnie wierni wyborcy. Zagłosowali na torysów z powodu doprowadzenia do brexitu oraz dlatego, że obiecano im inwestycje w biedniejsze regiony. Jeśli rząd się nie wywiąże z obietnic, nie zagłosują na niego ponownie – zastrzega ekspert.
Kolejnym wielkim testem przywództwa mogą być czerwcowy szczyt G7 w Kornwalii i szczyt klimatyczny w Glasgow w listopadzie, których brytyjski premier będzie gospodarzem. – Wtedy zobaczymy, jak potraktują go inni liderzy. Johnson świetnie sobie radzi z dużą publicznością, ale w niewielkim gronie miewa problemy. Głupie żarty, w których przoduje, mogą nie zrobić wrażenia na Angeli Merkel – mówi Purnell.
Wszyscy od dawna wiedzą, że było tak, jak mówi Cummings. Rząd się tego wypiera, ale nie ma wątpliwości, że dążono do osiągnięcia odporności stadnej – tłumaczy w rozmowie z DGP Tim Bale, politolog z Uniwersytetu Queen Mary