Boże, tyle o tym pisaliśmy, opowiadaliśmy, jak to kiedyś było, jaki terror, jaki strach – i teraz sami się przekonaliśmy, jak to wygląda.

Magdalena i Maksymilian Rigamonti
Z Iness Todryk-Pisalnik i Andrzejem Pisalnikiem rozmawia Magdalena Rigamonti
Białoruscy Polacy – to o was.
Andrzej Pisalnik: Nie jesteśmy białoruscy. Jesteśmy Polakami na Białorusi.
Iness Todryk-Pisalnik: Najbardziej mnie denerwuje, jak ktoś nas nazywa Polonią. My nigdzie i nigdy nie wyjechaliśmy. Ani nasi rodzice, ani dziadkowie. Nikt. To granica się przesunęła w 1945 r., a nie myśmy się przesunęli ze swoich gniazd, ze swojego miejsca.
A.P.: Jeszcze raz: jesteśmy Polakami na Białorusi. Teraz Polakami z Białorusi, którzy musieli uciekać do Polski.
I.T.-P.: Wcześniej nie planowaliśmy ucieczki. Ale jak zamknęli Andżelikę Borys, szefową Związku Polaków na Białorusi, jak zamknęli Andrzeja Poczobuta, świetnego dziennikarza, wiedzieliśmy, że teraz kolej na nas. Wiedzieliśmy, że albo do nas wejdą dzisiaj, albo jutro. Śpisz i czekasz, czy będą pukać, czy walić do drzwi, czy będą robić rewizje, zastanawiasz się, co będzie z nami, co z dzieckiem. Idziesz do pracy i nie wiesz, czy cię zgarną po drodze, czy zrobią prowokację, czy ktoś cię pobije. Cały czas to napięcie, czekanie. Któregoś razu powiedziałam Andrzejowi, żeby to już się w końcu stało, żeby nas zamknęli, bo już nie mogę tak dłużej, ja tego nie wytrzymam.
A.P.: To jest zmęczenie oczekiwaniem, napięcie, strach.
I.T.-P.: Wy tego tutaj nie rozumiecie, ale na Białorusi wróciły czasy stalinowskie. Boże, tyle o tym pisałam, opowiadałam, jak to kiedyś było, jaki terror, jaki strach – i teraz sama się przekonałam, jak to wygląda. Jak to OMON-owcy przyjeżdżają rano do domu i zabierają nie wiadomo gdzie.
Dlaczego nie próbowaliście uciekać wcześniej?
I.T.-P.: Jesteśmy dziennikarzami.
A.P.: Ja też rzecznikiem ZPnB i szefem portalu, który działa przy związku. Mieliśmy obowiązek informować. I dopóki mogliśmy, robiliśmy to. Dostałem ostrzeżenie prokuratorskie. Chciano mi w ten sposób zamknąć usta, bym nie komentował tego, co się dzieje z Polakami na Białorusi. Gdybym się poddał, zawiódłbym wszystkich moich kolegów od tygodni zamkniętych w aresztach, nie mógłbym mówić, co się z nimi dzieje, nie mógłbym mówić o przesłuchaniach działaczy w terenie, o tym, że białoruska władza zarzuciła szeroką sieć w całym kraju na wrogów. Z zamkniętymi ustami byłbym po prostu bezużyteczny. Zresztą nawet nie zdążyłem złamać zakazu, bo już rano następnego dnia nas zgarnęli i zawieźli na przesłuchanie do Mińska. A tam cały czas sugerowano, że jeszcze z nami się spotkają. Non stop było mówione, że jeszcze dopowiemy sobie inne kwestie przy kolejnej okazji. A do mnie wprost: pan siedzi tu dziś w sznurowadłach, a może pan siedzieć bez – co jest przecież jednoznaczną aluzją, że będę doprowadzony do celi i zamknięty.
Gdzie był wtedy państwa syn?
I.T.-P.: Kiedy weszli, Marcin jeszcze spał. Powiedziałam, że mamy dziecko, które trzeba zawieźć do szkoły. Oni, że ma się ubierać, iść sam do szkoły i że nie ma czasu na śniadanie. My, że szkoła znajduje się na drugim końcu miasta i że wozimy syna. Jeden OMON-owiec zawołał Marcina, zapytał, ile ma lat, a jak usłyszał, że 11, to powiedział, że jest wystarczająco duży, żeby zostać w domu sam. I wyprowadzili nas, wywlekli w zasadzie. Sąsiadka, nauczycielka, z okna to widziała. Jej córka chodzi z Marcinkiem do polskiej szkoły społecznej. Marcin też patrzył przez okno. Bał się, że jak nas zabiorą, to kolejni wejdą do domu i zacznie się przeszukanie. Zamknął się na wszystkie zamki, siedział w pokoju i płakał. Potem nam o tym opowiedział. Nie mogliśmy do niego zadzwonić, bo zabrali nam telefony. Nie można też było iść do toalety. Mówili, że może dopiero w komitecie śledczym. Cyrk. Potem przesłuchanie i w eskorcie do toalety. Jak kryminaliści, bandziory. Potem znowu do busów. Jak wracałam z toalety, zobaczyłam na tym busie rosyjską rejestrację.
To byli Rosjanie?
I.T.-P.: Na pewno mówili po rosyjsku, bo białoruski jest w Białorusi niemal zakazany. Tam rządzi Putin.
Rozdzielili was wtedy?
A.P.: Tak. Byliśmy w różnych pokojach. Z tym, że oni przechodzili z pokoju do pokoju, podpowiadali jeden drugiemu, jakie jeszcze pytania nam zadać.
I.T.-P.: Cały czas pytałam, czy dziś wrócę do domu, bo dziecko jest samo. Oni cały czas mnie nagrywali, trzy kamery były. Kiedy ruszałam głową czy zmieniałam pozycję, to kamery śledziły każdy mój ruch. Nie wiem po co, może żeby sprawdzić, jak reaguję, może chcieli stworzyć portret psychologiczny. Nijak nie reagowałam, nie płakałam, bo byłam na walerianie. Wzięłam cztery tabletki i na zewnątrz wyglądałam na spokojną. Kiedy wracaliśmy, zorientowałam się, że jedziemy zupełnie inną drogą. Byłam pewna, że wiozą nas do aresztu w Grodnie. Cud się zdarzył i zawrócili. Chcieli nas wystraszyć, chcieli, byśmy się bali. To dla mnie oczywiste. Kiedy podjechaliśmy przed dom, wysiedliśmy, to jeszcze nas doprowadzili do klatki schodowej i dopiero tam oddali telefony. Usiadłam. Nogi miałam jak z waty. Nie mogłam wejść na górę.
Marcin czekał?
I.T.-P.: Moja mama go zabrała. Zadzwoniłam do nich, powiedziałam, że jesteśmy na wolności i że zaraz przyjedziemy. I wie pani, potem jechaliśmy swoim samochodem po Grodnie, ja, Andrzej i Marcin, i byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Potem mały do rana nie mógł zasnąć.
A.P.: Bał się, że znowu przyjdą.
I.T.-P.: A ja się bałam, że jak nas zamkną, to zabiorą Marcina.
A.P.: Do sierocińca czy do domu dziecka.
I.T.-P.: Mamie mojej by go nie oddali, bo ma ponad 80 lat. Stwierdziłam, że dziecko jest najważniejsze i jeśli tu zostaniemy, tu będziemy siedzieć, to staniemy się kolejnymi zakładnikami. Umówiliśmy się na spotkanie z polskim konsulem, żeby się poradzić. Usłyszeliśmy, że na naszym miejscu spakowałby rzeczy i wyjechał z tego kraju.
A.P.: Jeden dzień mieliśmy na wszystko.
I.T.-P.: Zdaliśmy sobie sprawę, że mamy tylko jedną dużą walizkę. I konsul nam pożyczył swoje dwie. Spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy.
A.P.: Można było lecieć tylko samolotem. Granica lądowa z Białorusią jest zamknięta. Myśleliśmy, że może na Ukrainę da się wjechać autem, ale ta granica też zamknięta.
I.T.-P.: Synowi powiedziałam, że może wziąć dwie rzeczy ze swojego pokoju. I on się zachował jak dorosły. Patrzy na swoje klocki lego – a ma tego pół szafy, i mówi: tablet i małego miśka chciałbym wziąć.
A.P.: A on ma całe pluszowe zoo. Nie kaprysił nic.
I.T.-P.: Mama i mój brat wiedzieli, że wyjeżdżamy. Nie spaliśmy całą noc przed wylotem. Baliśmy się, że znowu przyjdą.
A.P.: Musieliśmy podjąć szybką decyzję, bo prawdopodobieństwo, że nas zamkną, było coraz większe, wyczuwalne w zasadzie. Daliśmy znać kolegom w Warszawie, żeby nam wykupili bilety na lot. Na lotnisko przyjechaliśmy trochę wcześniej. Iness z Marcinkiem szli przodem, ja z konsulem z tyłu. W pewnym momencie ktoś mnie musnął w łokieć. Obróciłem się, widzę młodego mężczyznę, za nim drugi z kamerą. I ten młody pyta: Czy to jest ewakuacja? Ja, że niczego nie komentuję. Idziemy dalej. A on do konsula po rosyjsku, czy w bagażnikach dyplomatycznych samochodów już się skończyły miejsca. Białoruska propaganda ciągle twierdzi, że polski ambasador wywiózł z Białorusi Pawła Łatuszkę w bagażniku samochodu. Prawda jest taka, że Łatuszko wyjechał na tylnym siedzeniu samochodu polskiego ambasadora i widzieli to białoruscy pogranicznicy. Są nawet zdjęcia. Nie daliśmy się sprowokować.
Ludzie Łukaszenki musieli się ucieszyć, że się was pozbyli.
A.P.: Można i tak to interpretować. Nie wiedzieliśmy na sto procent, że nas zamkną. Ale powtarzam jeszcze raz, że rozumowaliśmy tak, że jeśli jednak tak się stanie, to syn straci rodziców, że gdzieś go wywiozą, oddadzą.
I.T.-P.: Że on straci nas, a my jego.
A.P.: Ratowaliśmy siebie, wyjeżdżając z Białorusi. Tam bylibyśmy bezużyteczni. Nawet gdybyśmy zostali, to i tak mielibyśmy skrępowane ręce i zamknięte usta.
I.T.-P.: Ja już w tym strachu nie dałabym rady żyć.
A.P.: To jest taki strach, że nie wiesz, czy samochód, który cię właśnie mija, zaraz się nie zatrzyma, czy z niego nie wyjdą i nie zaproszą do środka. To jest rzeczywistość białoruska. Poza tym, jaką korzyść mogłem przynieść kolegom z zakazem wypowiadania. Stwierdziliśmy, że tu w Polsce możemy więcej zrobić, więcej załatwić. Możemy się spotykać, rozmawiać w Sejmie, w rządzie, u prezydenta, w samorządzie i o sprawie mówić. Teraz planujemy reaktywować wystawę „Dziadek w polskim mundurze”. Pokażemy ją w Sejmie.
I o tym rozmawialiście właśnie z marszałek Małgorzatą Gosiewską?
A.P.: Już wcześniej rozmawialiśmy z innymi politykami. Teraz jest kwestia dopięcia terminów. Przy okazji tej wystawy chcemy opowiadać o Polakach na Białorusi. Tam się próbuje mówić, że AK-owcy byli bandytami. Chcemy opowiadać, za co cierpią nasi koledzy, których prześladuje reżim Łukaszenki. Straszne jest, że nasze pokolenie zetknęło się z tymi samymi zarzutami, o których słyszeli nasi przodkowie. Nie słyszała pani, że jestem nazistą?
Słyszałam. I o tym, że niszczy się jedność narodową Białorusi.
A.P.: Andżelika Borys siedzi w areszcie, jest oskarżona z artykułu 130 k.k.: podżeganie do nienawiści na tle etnicznym i rehabilitacja nazizmu. Zaraz ogłoszą, że Polacy kolaborowali z Hitlerem. Andrzej Poczobut, Andżelika Borys to są męczennicy za to, że są Polakami.
I.T.-P.: 25 maja miną już dwa miesiące, jak nasi siedzą. I będą siedzieć, bo nie pójdą na żadną współpracę. Myślę, że w różnych krajach Polacy powinni przyjść przed ambasady Białorusi.
A.P.: W białoruskich gabinetach były rozważane teoretyczne możliwości. Ale było też wiadomo, że nasi nie pójdą na żadne kompromisy, nic nie podpiszą, bo nic złego zrobili. Nie podpiszą prośby o ułaskawienie, bo to by było jednoznaczne z przyznaniem się do winy.
Jesteście teraz ich głosem.
A.P.: Taką misję powinniśmy wykonać. Nie daliśmy się zapakować, zapuszkować, jesteśmy na wolności.
Jesteście państwo Polakami bez polskiego obywatelstwa.
I.T.-P.: Mamy Kartę Polaka.
A.P.: O polskim obywatelstwie myślimy w perspektywie.
I.T.-P.: Mam jakąś iskierkę nadziei, że tam, na Białorusi, wszystko rąbnie i wrócimy do Grodna, do swojego domu. Kiedy o tym mówię, Marcin zawsze kręci głową i słyszę, że nic nie rąbnie, że wszystko będzie tak samo. Jeszcze raz mówię, nie chcieliśmy uciekać. My do tego wyjazdu do Polski nie byliśmy przygotowani. Jesteśmy stamtąd, z Białorusi, tam jest nasz dom. Zostawiliśmy wszystko, nic tu nie mamy. Kapci, ręczników, talerzy, nic. Domu nie mamy. Wyszliśmy prawie jak staliśmy. Jak w czasie wojny. Bo tam na Białorusi jest wojna. Jeden ksiądz nam tu, już w Polsce, powiedział: jesteście pod biało-czerwoną i tym się kierujcie, a przede wszystkim dobrem dziecka.
A.P.: Często się ludzie pytają, czy Polska robi wszystko dla nas, wszystko, co może. Uśmiecham się zawsze, bo przecież nie wiemy, co jeszcze może zrobić, bo przecież wojska nie wprowadzi na Białoruś, wojny nie wypowie. Ale już chyba nie ma polityka w Polsce, ministra ważnego, który by nie zajął stanowiska w sprawie. Kiedy w 2005 r. Łukaszenka zdelegalizował Związek Polaków i trzeba było zejść do podziemia, wszyscy politycy w Polsce ponadpartyjnie porozumieli się w sprawie. Wybraliśmy sobie wtedy w Polsce mężów i damy zaufania, którzy mogliby nas reprezentować w różnych środowiskach. Tę godność nadaliśmy Michałowi Dworczykowi, wtedy działaczowi PiS, właściwie harcerzowi, a nie znanemu politykowi, Robertowi Tyszkiewiczowi z PO i Agnieszce Romaszewskiej reprezentującej środowisko medialne. Wtedy rządziła Platforma Obywatelska i wszyscy nam sprzyjali. Każda siła polityczna chciała pomóc Polakom na Białorusi i pomagała. Teraz obserwujemy, że jest podobnie. Już i premier zajął się Polakami na Białorusi, i prezydent. Prezydent nawet list do kolegów do aresztu wysłał. Mamy nadzieję, że przynajmniej zostali poinformowani, że taki list został wysłany. Widzimy, że sprawa jest też na arenie międzynarodowej. Przecież to, co się dzieje na Białorusi z Polakami, z tzw. wrogami reżimu, to sprawa całej Europy i Stanów Zjednoczonych. Przecież krzywdzenie mniejszości, w tym wypadku mniejszości narodowej, to nie jest normalność.
I.T.-P.: Łukaszenka by chciał, żebyśmy siedzieli cicho.
Żebyście się zasymilowali.
A.P.: Ale jak? Przecież Białorusini walczący o tożsamość są na Białorusi w jeszcze gorszej sytuacji niż my, bo nie mają innej Białorusi, do której mogą uciec, wyjechać albo się odwołać. Oni są w swoim kraju w sytuacji prześladowanej większości. Ci, którzy zostali zatrzymani i przesłuchiwani, zażądali, że chcą rozmawiać po białorusku i... I zakaz. Nikt w komitecie śledczym nie mówi po białorusku, za to wszyscy po rosyjsku. Z kim więc Polacy na Białorusi mają się asymilować? Z tym sowieckim upiorem?
I.T.-P.: Jesteśmy tym pokoleniem, które pojechało do Polski na studia i po studiach wróciło. Wróciliśmy, żeby polskość na Białorusi nie przepadła.
A.P.: Być może jesteśmy tym naiwnym pokoleniem. Czuliśmy, że mamy obowiązek powrotu, że jesteśmy polską inteligencją odrodzoną na Białorusi. Mieliśmy tę polskość przekazywać dalej, jak starsi odejdą. I tak to ciągnęliśmy, aż dociągnęliśmy do tego, że jesteśmy polskimi uchodźcami z Białorusi w Polsce. Łukaszenka mentalnie jest człowiekiem sowieckim, a my jako polska mniejszość jesteśmy w miarę dobrze zorganizowani, aktywnie działaliśmy na rzecz polskości, polskiej kultury, edukacji, nauczania języka. Łukaszence się nie podoba, że język polski jest na Białorusi bardzo popularny, że wielu Białorusinów wiąże z nim i z Polską swoją przyszłość. Nie podoba się, że szerzyliśmy nasz punkt widzenia na wydarzenia historyczne. Przecież kiedy po wyborach prezydenckich w zeszłym roku zaczęły się protesty, to Łukaszenka ogłosił publicznie, że Polska szykuje inwazję, chce zająć Grodzieńszczyznę. Używając tej logiki, idąc trochę dalej, to jesteśmy piątą kolumną, tymi, którzy by kwiatami witali tych polskich żołnierzy na Białorusi. Pani się śmieje, ale to jest narracja obowiązująca w tamtym reżimie. Na szczęście nie wśród ludzi, tam tej wrogości nie ma, nie czujemy jej od Białorusinów. Przecież to są lata wspólnego życia.
I.T.-P.: Moja mama jest Białorusinką, tata Polakiem.
A.P.: Jednym z najbardziej znienawidzonych hierarchów przez reżim Łukaszenki jest arcybiskup grodzieński Artemiusz, który wygłasza takie kazania, że już obawiamy się o jego los...
I.T.-P.: Kiedy trwały protesty, kiedy bito ludzi, strzelano do nich gumowymi kulami, łamano ręce, to ostro i otwarcie potępiał tę przemoc, nawoływał, żeby władza się opamiętała, apelował do sumień.
A.P.: W 2005 r. błogosławił grupę Polaków, która wyjeżdżała do Polski. Prawdziwy pasterz prawosławny. Dla niego nie ma znaczenia, czy jest się Polakiem, Białorusinem czy Tatarem. Dla nas też to nie ma znaczenia. Człowiek to człowiek. Związek Polaków na Białorusi nie jednoczy tylko Polaków. Wśród naszych działaczy są Białorusini, są Tatarzy. Także jeśli chodzi o tę wrogość na tle narodowościowym przez nas rozpalaną jest to absolutny wymysł. Łukaszenka przypomina przywódcę III Rzeszy, który prześladuje mniejszość. Tamten żydowską, ten polską. Ten ma jeszcze taką chamską czelność, że nas, Polaków, obwinia o to, że jesteśmy nazistami.
Stoimy, gadamy na skwerku, na warszawskiej Pradze, we łzach, w porażce.
A.P.: Być może po naszej porażce następni będą mieli lepiej. Być może nie popełnią naszych błędów.
Jakich błędów?
A.P.: Na pewno naszym błędem nie był brak asymilacji, bo to już chyba wystarczająco wyjaśniłem. Nikt z Białorusinów nie miał do nas o to pretensji.
I.T.-P.: Zostawiamy za sobą doświadczenie. I przetarliśmy szlaki, czego innym nie życzymy. Te zatrzymania, te przesłuchania...
A.P.: Czy to jest porażka ostateczna? W końcu Polacy w różnych okresach dziejowych cierpieli, ale kolejne pokolenia miały ich za wzór. Teraz potrzebujemy stabilizacji, przewidywalności. Mam 50 lat i muszę życie zaczynać od nowa. Nie jesteśmy anonimowi, z twarzami i z nazwiskiem tu jesteśmy. Wiadomo, że nie ma powrotu, że gdybyśmy wrócili, to od razu areszt, od razu oskarżenie o niszczenie jedności narodowej, o nazizm pewnie. Spaliliśmy wszystkie mosty. Musimy tu być do zmiany władzy.
I.T.-P.: Czyli pewnie na zawsze.
A.P.: Obawiam się, że do zmiany władzy w Rosji. Niestety po Putinie będzie rządził ktoś taki sam jak on albo i gorszy. Banda KGB-owska tam trzyma władzę. Przejęła ją po Jelcynie i na pewno nie odda. Białorusi też nie odpuści. Wzięli tego Łukaszenkę w kleszcze i będą go trzymać. Z tym się trzeba liczyć. Nawet jak formalnie Białoruś będzie niepodległym krajem, to i tak to będzie protektorat Rosji. A w zasadzie już jest. 25 maja kończy się dwumiesięczny termin aresztu dla naszych i na pewno będzie jego przedłużenie. Łukaszenka będzie ten cyrk ciągnął do jesieni, co najmniej do 17 września. Wtedy będzie okazja, by zrobić proces pokazowy, pokazać publicznie tych wywrotowców, którzy zakłócają jedność narodową, bo przecież Łukaszenka ogłosił rok 2021 Rokiem Jedności Narodowej. A na datę symbolizującą tę jedność wyznaczył właśnie 17 września. W historiozofii białoruskiej to data zjednoczenia wschodniej i zachodniej Białorusi.