Demokratyczni aktywiści z Hongkongu schodzą do podziemia lub emigrują w obawie przed oskarżeniem o działalność wywrotową.

Od wyjazdu z Hongkongu 27-letni polityk i aktywista Nathan Law nie kontaktuje się z rodziną ani przyjaciółmi. – Nie chcę ich narażać. Przez kontakty ze mną mogłaby ich ścigać prokuratura – mówi Nathan. Z tego samego powodu nie komunikuje się też z kolegami z prodemokratycznej partii Demosistō, której był jednym z liderów i założycieli. Formacja już zresztą nie istnieje – po uchwaleniu kontrowersyjnego prawa o bezpieczeństwie narodowym w czerwcu 2020 r. i rezygnacji kierownictwa z obawy przed represjami zakończyła ona działalność.
Dzień po naszej rozmowie, 6 stycznia, zatrzymano w Hongkongu 53 polityków opozycji i aktywistów. – Członków obozu demokratycznego aresztowano, całe przywództwo zostało zmiecione. Raczej w celu zastraszenia, bo nie ma wobec nich konkretnych zarzutów – mówi Andrew, 30-letni mieszkaniec Hongkongu. To pierwsza na tak dużą skalę akcja przeprowadzona na mocy ustawy o bezpieczeństwie, której wprowadzenie przez chińskie władze wywołało w zeszłym roku masowe protesty. Przewiduje ona kary – nawet dożywotnie więzienie – za działalność terrorystyczną, separatystyczną i wywrotową. Jak podkreśla Andrew, można teraz oskarżyć o zdradę każdego, kto według rządu działa na jego szkodę. Istnieje ryzyko, że samo użycie w social media hasła z hymnu protestów „Chwała Hongkongowi” („Glory to Hong Kong”) będzie uznane za działalność wywrotową.
Pretekstu do aresztowań dostarczyły Pekinowi nieoficjalne prawybory do 70-osobowej Rady Legislacyjnej, jednoizbowego parlamentu regionu, zorganizowane przez partie demokratyczne latem ubiegłego roku. Były one częścią tzw. strategii 35+, mającej doprowadzić do skonsolidowania opozycyjnego obozu i zdobycia przez niego większości w radzie. – Jeden z działaczy powiedział, że jeśli opozycja osiągnie większość, to będzie miała instrument wywierania presji na rządzie. Jeśli rząd nadal nie będzie respektować stanowiska demokratów, będą mogli wówczas zawetować roczny budżet – opowiada Andrew. Dwukrotne weto oznaczałoby, że szefowa administracji Hongkongu Carrie Lam musiałaby rozwiązać parlament. Słowa demokratycznego działacza chińskie władze zinterpretowały jako groźbę, choć taka nie padła. – Poza tym prawo weta jest konstytucyjnym prawem członków parlamentu – dodaje Andrew.
Wybory, pierwotnie planowane na wrzesień 2020 r., decyzją Carrie Lam zostały przesunięte o rok. Oficjalnie za zmianą daty głosowania stała sytuacja związana z pandemią. Jednak zdaniem organizacji Human Rights Watch to element strategii Pekinu mającej na celu przejęcie kontroli nad Radą Legislacyjną. Władze chińskie rozważają również odebranie biernych, a być może nawet czynnych praw wyborczych posiadaczom brytyjskiego paszportu terytoriów zamorskich (British National (Overseas) passport), czyli osobom, które urodziły się przed przekazaniem Hongkongu Chinom i złożyły odpowiedni wniosek. Jak wynika z danych biura paszportowego Korony, w obiegu jest obecnie ok. 470 tys. takich dokumentów.
Nielegalne pary
Od czasu wybuchu pandemii protesty w Hongkongu przygasły. Nic dziwnego, bo rząd skrzętnie wykorzystuje kwestię zdrowia publicznego jako pretekst do tłumienia wszelkich przejawów oporu. – Na początku, kiedy sytuacja z COVID-19 nie była jeszcze tak poważna, policja po prostu wyłapywała kilkoro ludzi, łączyła w grupę i oskarżała o łamanie restrykcji dotyczących zgromadzeń – opowiada Andrew. Również inni moi rozmówcy potwierdzają, że funkcjonariusze grupują przypadkowe pary i wręczają im mandaty za rzekome naruszenie obostrzeń pandemicznych. – Raz, po aresztowaniu pewnego aktywisty, pod komendą policji czekała jego żona, kolega z pracy i nieznany im człowiek, który chciał wyrazić swoje poparcie. Stali osobno, w odpowiedniej odległości od siebie, a mimo to zostali oskarżeni o nielegalne zgromadzenie – mówi Andrew. Zwraca też uwagę na częste kontrole sklepów i restauracji, które wspierały protesty. – Jeśli w kolejce po jedzenie na wynos stoją trzy osoby, to również one mogą dostać mandat. Nie zdarza się to w przypadku restauracji, które są prorządowe – dodaje.
Władze zwiększają także nadzór nad internetem. Od wejścia w życie prawa o bezpieczeństwie rodzaj treści publikowanych w sieci może być powodem represji. Israel, Hongkończyk studiujący w Wielkiej Brytanii, zaznacza, że rozmawiając o protestach przez komunikatory internetowe, mieszkańcy wyspiarskiego regionu posługują się kodem, żeby nie wyłapały ich rządowe boty. – Kontroli jest coraz więcej. Wprowadzono np. kody QR, które skanuje się przy wejściu do restauracji. Carrie Lam powiedziała, że na razie jest to opcjonalne, ale władze będą dążyć, by skanowanie było obowiązkowe. A jeśli komuś się to nie podoba, może po prostu nie chodzić do restauracji – mówi Israel.
Szczególną niechęć aktywiści i sympatycy opozycji żywią dziś do policji. – Zaczęliśmy od pokojowych protestów, ale służby odpowiedziały brutalnymi akcjami. Ludzie zrozumieli, że siłom porządkowym i rządowi nie można ufać. Nie ma żadnego mechanizmu, by ukarać tych, którzy przekroczyli uprawnienia. Policja chroni rząd, a nie ludzi – przekonuje Nathan Law. – Policjanci to najlepiej opłacana grupa. Dostają podobne pensje, jakie otrzymują ministrowie. Z tym że, aby zostać ministrem, trzeba mieć wyższe wykształcenie i dobre przygotowanie, a policjantowi wystarczy gimnazjum i rok szkolenia – mówi Andrew.
Mimo nasilających się represji Hongkończycy o prodemokratycznych poglądach wciąż się wspierają. Andrew podkreśla, że wiele osób stara się wydawać pieniądze tylko w sklepach i lokalach sympatyzujących z protestującymi. Te z kolei odwdzięczają się, obiecując, że zatrudnią tych, którzy w wyniku udziału w demonstracjach lub aresztowań stracili pracę.
Wyjazdy i wyprowadzki
Nathan Law mimo młodego wieku ma już za sobą długi staż polityczny. Jako student zaangażował się w rewolucję parasolek w 2014 r. Tak popularnie określa się trwające przez kilka miesięcy blokady ulic Hongkongu w wyrazie sprzeciwu wobec decyzji ChRL, by wybory szefa administracji regionu przeprowadzić w sposób niedemokratyczny. Zgodnie ze zmianą zaproponowaną przez Pekin kandydatów miał wybierać komitet nominacyjny podlegający Chińskiej Partii Komunistycznej. Parasolki, używane przez protestujących do ochrony przez gazem pieprzowym rozpylanym przez policję, stały się symbolem biernego oporu.
Dwa lata później Law został najmłodszym w historii członkiem Rady Legislacyjnej. Na wniosek ówczesnego szefa administracji Leung Chun-yinga sąd pozbawił go jednak mandatu, podobnie jak pięciu innych deputowanych opozycji. Decyzja ta była związana z kontrowersjami wokół zaprzysiężenia, które demokratyczni politycy wykorzystali jako okazję do protestu. Law wypowiedział fragment ślubowania dotyczący lojalności wobec Chin w taki sposób, by brzmiał jak pytanie. Pozostali użyli innych środków. W 2017 r. wraz z innym liderami prodemokratycznego ruchu studenckiego trafił do więzienia w związku z działalnością z czasów parasolkowej rewolucji.
Dzień po wprowadzeniu prawa o bezpieczeństwie zdecydował się opuścić Hongkong. – Decyzja o emigracji była trudna, zostawiłem za sobą wiele, rodzinę, przyjaciół. Ale wyjazd dał mi także możliwość swobodnego wypowiadania się. W ten sposób działam na rzecz ruchu. Teraz mieszkam w Londynie, udzielam wywiadów, wygłaszam przemowy, spotykam się z politykami, staram się podnosić świadomość na temat autorytarnych zapędów Chin. To nie jest krótkoterminowy projekt. Ale Hongkończycy wiedzą, że przed nimi długa droga i dobiorą odpowiednią strategię, by kontynuować walkę o swoje prawa.
Nie tylko osoby z pierwszej linii frontu decydują się na wyjazd. Według hongkońskiego departamentu ds. spisu powszechnego i statystyk (Census and Statistics Department) w 2019 r. wyspiarski region opuściło 29,2 tys. osób. Organizacja Hongkongers in Britain szacuje, że w 2021 r. nawet ponad pół miliona jego mieszkańców może starać się osiedlić w Wielkiej Brytanii na mocy brytyjskiego paszportu terytoriów zamorskich.
– Przez lata pracy płacimy 5 proc. składki na fundusz emerytalny. Pieniądze te można wyciągnąć w dwóch sytuacjach: po osiągnięciu wieku emerytalnego albo przy wyjeździe na stałe. Liczba tych drugich przypadków wzrosła ostatnio 5–10 razy. Drugie tyle ludzi lub więcej rozważa emigrację – opowiada Andrew. Sam jest jedną z osób, która myśli o opuszczeniu Hongkongu. Pracuje w instytucji kultury, zajmuje się mniejszościami etnicznymi w Chinach. Nie wyobraża sobie, jak mógłby swobodnie kontynuować badania na miejscu.
Nierzadkie są też przypadki, w których rodzina wyrzuciła z domu dzieci z powodu ich przekonań politycznych. Podział pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami rządu chińskiego często przebiega na linii pokoleniowej. – Kiedy byłem w Hongkongu, unikałem spotkań rodzinnych. Moje pokolenie jest prodemokratyczne, mamy internet, dużo czytamy. Osoby ze starszego pokolenia identyfikują się jako Chińczycy, a ci – niezależnie gdzie mieszkają, nawet jeśli urodzili się np. w USA – powinni trzymać się razem. Uważają, że nie powinniśmy występować przeciwko „swoim” ludziom – opowiada Israel.
Obecny kryzys wyjaskrawił dramatyczną sytuację mieszkaniową w Hongkongu, najdroższym na świecie miejscu do życia. Według badań prof. Ngai Ming Yipa z City University of Hongkong, gospodarstwo domowe o średnich dochodach musi oszczędzać 20 lat na zakup mieszkania wielkości 60 mkw., a jego koszt wynosi około 1,24 mln dol. – To wręcz niemożliwe, żeby w sytuacji konfliktu w rodzinie dzieci mogły wyprowadzić się od rodziców – mówi Israel. – Niektórzy decydują się na życie w bardzo złych warunkach tylko po to, żeby odizolować się od rodziny.
– Większość młodych urodziła się i wychowała w okresie przechodzenia od brytyjskiej ery kolonialnej do współczesnego reżimu. Dorastali w czasie zmian, mają mgliste wspomnienie dawnych czasów, ale nie chcą powrotu do tego, co było. Chcą budować nowy, lepszy Hongkong – twierdzi Samuel, Hongkończyk, który w USA robi doktorat z nauk politycznych. – Do tego dochodzą względy ekonomiczne. Zawsze nam mówiono, że jeśli będziemy ciężko pracować, to wespniemy się po drabinie społecznej. Ale jeśli nie jesteś pracownikiem sektora finansowego, to Hongkong nie ma ci wiele do zaoferowania. Awans społeczny jest trudny, a sytuacja na rynku mieszkaniowym praktycznie uniemożliwia młodym usamodzielnienie się i założenie własnej rodziny. Dla starszego pokolenia po 1997 r. zmieniło się niewiele. Choć ich postawa też ewoluuje: zaczynają zauważać, że to, co oni mieli zagwarantowane, niekoniecznie będzie dostępne dla ich dzieci – tłumaczy Samuel.
Jego słowa potwierdza badacz z Uniwersytetu w Turku w Finlandii Ari-Joonas Pitkänen, zajmujący się tożsamością narodową w świecie chińskojęzycznym. – Młodzi czują, że nie mają przyszłości. Nie są w stanie korzystać z rozwoju gospodarczego, bo system przyjazny dla biznesu faworyzuje bogatych. Banki i duże firmy korzystają na integracji z Chinami. Większość zwolenników rządu to ci, którzy bezpośrednio czerpią z niej profity albo chcą stabilnego społeczeństwa, w którym można zarabiać.
Od kilku dekad rośnie też liczba Chińczyków, którzy przeprowadzają się do Hongkongu. Większość z nich wyjeżdża na podstawie tzw. one-way permit – systemu kwotowego mającego głównie na celu łączenie rodzin. Według oficjalnych danych cytowanych przez „South China Morning Post” od wprowadzenia tego programu w 1980 r. w Hongkongu osiedliło się ok. 950 tys. emigrantów z Państwa Środka (stanowią 12,8 proc. populacji). Jak wynika z ostatniego spisu powszechnego w 2017 r., łącznie w wyspiarskim regionie żyło ponad 2,3 mln osób urodzonych w kontynentalnych Chinach (w 2000 r. było to 1,9 mln). – W okolicy, w której mieszka moja rodzina, słychać tylko mandaryński – mówi Israel. – Na mieszkanie komunalne musimy czekać 10–20 lat, Chińczycy dostają je po roku, dwóch latach. Istnieją specjalne agencje, które specjalizują się w kojarzeniu małżeństw Hongkończyków z Chinkami z kontynentu. Można mówić, że to komunistyczny plan, ale zapewne to nie do końca prawda. Przyjeżdżają, bo mamy tu lepszy system edukacji, nawet jedzenie nie jest tak sztuczne jak na kontynencie.
– W pewnym stopniu jest to polityka osadnicza, ale nie uważam, że ci ludzie zawsze będą się uważać za Chińczyków – komentuje Samuel. – Wielu z nich wkrótce może zacząć identyfikować się bardziej z Hongkongiem. Choćby Edward Leung (jeden z liderów ruchu parasolkowego – red.) urodził się w Wuhanie, jego rodzina przeniosła się do Hongkongu. Zamiast skupiać się na tym, że jest to opresyjna taktyka, powinniśmy się zastanowić, co zrobić dla tych ludzi.
Wychowywanie narodu
W kulminacyjnym momencie protestów brało w nich udział 2 mln z 7 mln mieszkańców autonomii. W Hongkongu wielu młodych już na etapie studiów przystępuje do partii politycznych i bierze aktywny udział w działalności prodemokratycznej. – Chinami rządzi jedna partia, która gardzi potrzebami obywateli. Mamy obok siebie silny kraj i ciągle czujemy presję, że nas wchłoną i zlikwidują nasze prawa i wolności – mówi Nathan Law.
Israel podkreśla, jak dużą rolę w budowaniu świadomości demokratycznej mieszkańców regionu pełni edukacja: – W 2009 r. wdrożono studia liberalne (liberal studies), które mają uczyć krytycznego myślenia. Dzięki temu wiele osób lepiej rozumie, jak działa prawo. Podręczniki nie są obowiązkowe, więc wszystko zależy od nauczycieli. Większość z nich dyskutuje na zajęciach na temat najnowszych wydarzeń.
W listopadzie 2020 r. Biuro ds. Edukacji (Education Bureau), odpowiedzialne za szkolnictwo w Hongkongu, zapowiedziało jednak reformę studiów liberalnych: używanie konkretnych podręczników, więcej edukacji narodowej, obowiązkowy wyjazd do Chin kontynentalnych w programie szkół. – Myślę, że Chiny mogłyby zmienić Hongkong stopniowo, ale zdecydowały się ten proces przyspieszyć i to sprawiło, że nagle ludzie stali się bardzo świadomi. Nasz Facebook jest zawalony polityką, piszą o niej wszyscy, łącznie z celebrytami – mówi Israel.
– W 2012 r. rząd chciał wprowadzić w Hongkongu wychowanie patriotyczne. Wycofał się po fali protestów. Gdyby tego nie zrobił, zapewne tamtejsi studenci i uczniowie mieliby dziś podobne poglądy jak Chińczycy. Młodzi w Chinach są dziećmi ery po 1989 r., kiedy nasilono propagandę, mają poczucie narodowej dumy. Hongkończycy nie dorastali w tym systemie: mają dostęp do niezależnych mediów i uczą się krytycznego myślenia – wyjaśnia Ari-Joonas Pitkänen.
Hongkong ma długą tradycję protestów. Co roku 1 lipca mieszkańcy wychodzą na ulicę, by upamiętnić sprzeciw wobec artykułu 23 ustawy zasadniczej, który Chiny próbowały przeforsować w 2003 r. Marsz odbył się także w ubiegłym roku, mimo restrykcji covidowych. Aresztowano 370 osób.
– Pierwsze protesty w Hongkongu były legalne, ludzie mogli na nie iść, nie martwiąc się, że będą mieć kłopoty. Policja nie interweniowała, a politycy myśleli, że demonstranci się zmęczą i wrócą do domu. Teraz czują, że Chiny stopniowo zacieśniają pętlę. Z perspektywy Hongkończyka to prawie jak inwazja obcego państwa – mówi Pitkänen. Przypomina, że po 2014 r. było sporo głosów w mediach, że Hongkong stracił wolę walki, że 1 lipca pojawia się coraz mniej ludzi. A mimo to działający od 20 lat ruch oporu powrócił z jeszcze większą siłą. – Teraz zapewne stanie się tak jak w Chinach po 1989 r. – antyrządowe organizacje zejdą do podziemia, inni będą szukać poparcia za granicą. Trudno stworzyć jednolity ruch na wygnaniu. Sporo zależy od tego, jak zachodnie kraje będą się zachowywać w stosunku do Chin – dodaje ekspert z Uniwersytetu w Turku.
Hongkońska tożsamość to temat złożony. Ari-Joonas Pitkänen podkreśla, że jest ona oparta na wartościach obywatelskich, a nie kulturowych. – Hongkończycy chcą demokracji, patrzą na Chiny i myślą: my jesteśmy inni. Chinom wygodnie jest mówić, że demokracja i prawa człowieka to wartości Zachodu, który za ich pośrednictwem sieje zamęt. Państwo Środka ma długą tradycję protestów, ale jak pokazuje historia, nie było możliwości, by indywidualistyczna, demokratyczna kultura się tam wykształciła – tłumaczy ekspert.
– Nie czuję się aż tak związany z Hongkongiem, zawsze myślałem o sobie jako o kimś o tożsamości międzynarodowej – opowiada Israel. – Kiedyś mówiłem, że jestem Chińczykiem. Ale to kwestia pochodzenia etnicznego. Teraz, wypełniając dokumenty, wybrałbym rubrykę „inny Azjata”. Po protestach zaczęliśmy się zastanawiać, co tak naprawdę oznacza bycie Hongkończykiem, czy to kwestia pochodzenia czy przekonań. Aktywnie szukamy rzeczy, które definiują Hongkończyka. To nie jest coś danego, musimy to znaleźć.
Zmiana przyjdzie z zewnątrz
Restrykcje związane z pandemią i prawo o bezpieczeństwie jeszcze bardziej zawęziły opozycjonistom pole manewru. – Nie da się dokonać zmian z wewnątrz systemu. Rząd kontroluje wszystko, neutralizuje dysydentów i opozycję. Musimy zastosować formę nacisku z zewnątrz, zadbać o świadomość na arenie międzynarodowej – przekonuje Nathan Law.
Podobnie uważają inni moi rozmówcy: udział we władzy może mieć sens, jeśli ktoś chce np. promować ekologię, ale nie jeśli chce prowadzić działania prodemokratyczne. – Myślę, że ludzie powinni się skupić na aktywności lokalnej, rozwijać sieci kontaktów – mówi Samuel. – Można używać VPN, Signala czy innych kodowanych aplikacji, są różne sposoby na uniknięcie kontroli. Jeśli zorganizujemy związki zawodowe, możliwy będzie masowy strajk. Do tej pory nic takiego nie miało miejsca, a to jedna z najbardziej skutecznych form oporu. Powinniśmy się uczyć podziemnych taktyk od chińskich aktywistów, którzy stosują je od lat – mówi Samuel. Jest przekonany, że dopóki Xi Jinping jest u władzy, polityka ChRL się nie zmieni. – Są w stanie poświecić status Hongkongu jako finansowego hubu dla większej kontroli. Myślę, że czekają nas dziesięciolecia walki – dodaje aktywista.
Law jest bardziej optymistyczny: – Hongkończycy będą wyrażać sprzeciw w subtelniejszy sposób, ale opór przetrwa, bo niezadowolenie i gniew będą narastać. Nadejdzie taki moment, że ludzie znowu wyjdą na ulicę, może za rok, trzy lata, pięć.