Niemal 4 tys. zabitych, rannych i zaginionych. Taką cenę zapłacili żołnierze Berlinga za pomoc powstańcom warszawskim. Stalin poświęcił ich z pełną premedytacją. To była część jego planu.
16 września 1944 r. o świcie pułkownik Antoni Frankowski, dowódca artylerii 3 Dywizji Piechoty, leżał pod filarem mostu Poniatowskiego po praskiej stronie Warszawy i obserwował sceny rozgrywające się po drugiej stronie rzeki. Z niepokojem przyglądał się dobijającym do brzegu łodziom wypełnionym berlingowcami. Widział, jak przed nimi pojawiają się Niemcy. „Zaatakowali naszych żołnierzy z dwóch stron, w dość krótkim czasie, bez większych trudności, wyszli na brzeg Wisły i okrążyli pierwszy batalion” – relacjonował. Potem zaczęli strzelać do nadpływającego drugiego rzutu. Żołnierze odpowiadali chaotycznym ogniem, łodzie szły na dno. „Topili jedną po drugiej. Znikały z powierzchni jak bańki mydlane”.
Pułkownik Frankowski chwycił za telefon, by zaalarmować sztab, ale linia była głucha. Puścił się więc biegiem w kierunku dowództwa, mając nadzieję, że uda mu się powstrzymać kolejne rzuty desantu. „Kiedy stanąłem w drzwiach sutereny, gdzie mieścił się chwilowo sztab, myślałem, że nerwowo nie wytrzymam – przyznawał. – Zobaczyłem bowiem stół zastawiony napojami alkoholowymi, a za stołem »wodzów« oblewających »zwycięstwo«. Gdy zameldowałem o tym, co się stało z naszym batalionem i jaki los spotkał naszych żołnierzy, nazwano mnie »panikjorem«”.
Brudni, odarci, u kresu sił
„Brnąc po kolana, spychamy ponton na głębszą wodę. Wskakujemy” – wspominał po latach Wincenty Tucholski, jeden z żołnierzy 3 Dywizji Piechoty wysłanej wówczas na drugi brzeg Wisły. „Plecak ciąży. Zawisam na burcie, lecz ktoś wciąga mnie do środka. Saperzy ciężko pracują przy wiosłach. »Prawa mocniej, prawa mocniej!« – krzyczy sternik. Wszędzie, po bokach i z tyłu, majaczą w zasłonie pontony. Pomagam saperowi wiosłować. Ponton o dno – raz, drugi. Przed nami łacha. Wyskakujemy do wody – opowiadał. – Przybijamy pierwsi, razem z dwoma plutonami trzeciej kompanii. Po prawej, gdzie dobiły pontony trzeciej kompanii, uderzył pocisk. Nawet nie słyszałem wybuchu w ogólnej kanonadzie. Nic nie widać. Dym i kurz zasłaniają wszystko. Pył opada. Leżą jeden przy drugim jak snopy. Na brzegu, w wodzie i na burtach pontonów”.
Odsłonięci polscy żołnierze stanowili znakomity cel dla Niemców ulokowanych pośród budynków na wyraźniej, wznoszącym się w tym miejscu czerniakowskim nabrzeżu. „Warunki przeprawy były szalenie trudne. Nieprzyjaciel ostrzeliwał nas huraganowym ogniem artylerii. Z 15 wysłanych amfibii 13 wyszło z szyku” – meldował 17 września kapitan Anatol Fejgin, szef Wydziału Polityczno-Wychowawczego 3 DP, ten sam, który po wojnie zapisał się w niesławie jako brutalny ubecki śledczy. „Przy tym organizacja przeprawy bardzo szwankuje. Brak jest uzgodnionego dowództwa, słaba jest praca inżynierów pułkowych, a co najważniejsze sam dowódca 9 pułku piechoty wykazuje mało inicjatywy” – donosił oficer.
Krytykowany przez Fejgina dowódca 9 pułku major Stanisław Łatyszonek przeprawił się przez Wisłę 18 września. Pierwszej i drugiej nocy, mimo ciężkiego ostrzału i dwukrotnego wstrzymywania z tego powodu desantu, na Czerniaków dotarło w sumie prawie 900 żołnierzy, a wraz z nimi dowódcy batalionów – Stanisław Olechnowicz oraz Sergiusz Kononkow. Berlingowcy nawiązali kontakt z zośkowcami obsadzającymi przyczółek. „Nie zapomnę nigdy pierwszego spotkania z powstańcami!” – wspominał Józef Franczak z jednego z pierwszych rzutów. „Brudni, obdarci, z wyglądu u kresu sił – bardzo byli rozczarowani, że oddaliśmy im tylko tę broń, którą mieliśmy przy sobie, że nie przywieźliśmy więcej. Ale skąd mieliśmy ją wziąć? Niewiele więc mogliśmy pomóc, a sami ponieśliśmy ogromne straty. Z powrotem na nasz brzeg wróciło nas tylko czterech czy pięciu, już dobrze nie pamiętam” – dodawał.
Uderzenie i zdobycie Warszawy
„Rozpocząć rozpoznanie rzeki Wisła na wskazanym odcinku, wybrać miejsce do przeprawy desantowej, promowej oraz mostowej i przygotować się do forsowania rzeki w celu uchwycenia przyczółków na jej zachodnim brzegu w rejonie Warszawy” – takie rozkazy 15 września otrzymał Berling. Przekazał mu je szef sztabu Frontu Białoruskiego generał Michaił Malinin. Polski generał musiał być szczerze przekonany, że lada dzień ruszy natarcie na ogarnięte walką miasto. Przywieziony przez zwiadowców łącznik z powstańczego oddziału kapral podchorąży Stanisław „Nałęcz” Komornicki wskazał miejsca, w których najbezpieczniej byłoby lądować, oraz budynki zajmowane przez żołnierzy AK z „Parasola”, „Zośki”, „Miotły” i „Czaty 49”. Desant zapowiadał się jako trudny, ale sowieckie dowództwo obiecało Berlingowi wsparcie artylerii i samolotów. Lotnictwo – jak wynika z sowieckich raportów – wykonało w czasie całej operacji aż 2776 ataków z powietrza na niemieckie pozycje.
O przygotowywanym szturmie na walczącą w powstaniu stolicę doniósł nawet wychodzący w Lublinie dziennik „Rzeczpospolita”. „Obecnie cztery dywizje polskie w pełnym składzie pod dowództwem generała dywizji Berlinga zajmują odcinek na Pradze i przygotowują się do uderzenia i zdobycia Warszawy” – ogłosił w wywiadzie opublikowanym w numerze z 16 września generał Michał Rola-Żymierski, naczelny dowódca Armii Ludowej. Dodał również, że w ciągu tylko dwóch nocy zrzucono nad Warszawą 50 tys. kilogramów żywności. Informacje zbyt piękne, żeby mogły być prawdziwe, wskazywały na problem, którego Berling nie zauważył, a może raczej go zlekceważył. Skupiony na przygotowywaniu desantu nie przeczuwał, że jest wmanewrowywany w prowokację, która już kilka dni później źle się dla niego skończyła.
17 września, jak pisał we wspomnieniach generał, kiedy położenie jego żołnierzy było „krytyczne”, zza Wisły nadeszła wiadomość od znajomego, jednorękiego pułkownika Juliana Skokowskiego, dowódcy Polskiej Armii Ludowej obsadzającej rejon ulicy Foksal. „Była to miła niespodzianka – podkreślał Berling. – Sprawcą jej był nieoceniony chorąży Minuczyc ze zwiadu 1 Dywizji Piechoty. Sobie tylko znanym sposobem dotarł do Skokowskiego i pozostawił mu swoją radiostację z telegrafistą. Ten fakt dał mi podstawę do nowej decyzji. Postanowiłem zadymić koryto Wisły na całym warszawskim odcinku i pod przykryciem zasłony dymnej sforsować Wisłę 8 pułkiem piechoty 3 Dywizji poniżej mostu Poniatowskiego i z tej pozycji uderzyć na skrzydło i tyły przeciwnika atakującego przyczółek czerniakowski i przywrócić tam poprzednie położenie”. W ten sposób narodził się pomysł przeprowadzenia drugiego desantu. Żołnierze ruszyli 18 września.
Ruski zadymia brzeg
„Było już dobrze po piętnastej, gdy zobaczyłem saperów ciągnących z krzaków pontony ku Wiśle. Pomyślałem: Będziemy chyba forsować Wisłę... Żadnego rozkazu bojowego nie było” – wspominał Adam Czyżowski, dowódca plutonu cekaemów z 1 batalionu 8 pułku piechoty. „Gdy tylko pontony znalazły się w wodzie, usłyszałem głos dowódcy kompanii: »Wsiadać!«. Zająłem więc miejsce ze swym plutonem i cekaemami w jednym z pontonów. Było w nim jeszcze przy wiosłach ze czterech saperów. Po chwili wiosła poszły w ruch i popłynęliśmy, nic przed sobą nie widząc, bo Wisła była zadymiona” – opowiadał.
„Właśnie chciałem odbyć solidną popołudniową drzemkę, gdy nadeszła straszliwa wieść, że Ruski znowu zadymia wiślany brzeg. Zaraz potem zaatakował szerokim frontem” – zanotował w swoim dzienniku dowódca niemieckich wojsk w Warszawie generał Erich von dem Bach-Zelewski.
„Ponton co pewien czas wchodził na mieliznę i wtedy wskakiwaliśmy do wody, by go przeciągnąć” – wspominał z kolei Czyżowski. „Wszystko to odbywało się pod silnym ogniem niemieckiej broni maszynowej, moździerzy i artylerii. Niemcy, widząc zadymiony odcinek, byli pewni, że coś się tam dzieje i pokryli go silnym ogniem. W wyniku tego ognia już przy wsiadaniu były straty. Został zabity szef kompanii” – dodawał dowódca plutonu cekaemów.
„Gdy jedna z moich grup bojowych melduje, że 27 łodzi zostało pokrytych ogniem artylerii i zatopionych, meldują mi z odcinka środkowego o lądowaniu nieprzyjaciela” – pisał dalej von dem Bach-Zelewski. „W tym piekle rozrywających się pocisków nawet nie wiem, która mogła być godzina, gdy ponton dotarł do drugiego brzegu – dopowiadał Czyżowski. – Z batalionu na tym brzegu pozostało nas około stu. Już po wylądowaniu kilku żołnierzy zostało zabitych”.
Pluton cekaemów dotarł na drugą stronę Wisły szczęśliwie bez strat. Żołnierze wraz z dowódcą ukryli się w budynku przy Wybrzeżu Kościuszkowskim 17. Jednak von dem Bach-Zelewski musiał zdawać sobie sprawę, że przerzucone przez Wisłę świeże siły będą próbowały połączyć się z żołnierzami z południowego przyczółka i za wszelką cenę próbował do tego nie dopuścić. Między dwoma mostami – Poniatowskiego i kolejowym średnicowym – wybuchły zaciekłe walki. Niemcy rzucili do ataku batalion grenadierów pancernych „Hermann Göring” oraz grupę bojową złożoną z SS i oddziałów policyjnych, wspartych artylerią, moździerzami i ciężkimi działami pancernymi. Szala zwycięstwa po pewnym czasie przeważyła na stronę Niemców, którzy metodycznie okrążali i odcinali dom po domu, likwidując poszczególne punkty oporu. „Kontratak w nocy był już pełnym sukcesem” – odnotował w swoim dzienniku von dem Bach-Zelewski. O świcie ranny Adam Czyżowski trafił do niewoli. W czasie walk na przyczółku między dwoma mostami zginęło 485 berlingowców. Straty wyniosły w sumie 740 żołnierzy – zabitych, rannych i zaginionych.
Wisła była czerwona
Ale przyczółek czerniakowski wciąż się bronił, choć jak donosił kapitan Fejgin – „żołnierze byli przemoczeni i głodni, i przekonani, iż skazani są na zagładę”. „Oficerowie, aczkolwiek trzymają się nieźle, to jednak byli przygnębieni tym, iż mają za małą pomoc. W ciągu nocy przeprawia się zaledwie tylu ludzi, ilu ginie w ciągu dnia” – podkreślał oficer wychowawczo-polityczny, dodając, że zdarza się, iż z jednej strony niektórzy berlingowcy odmawiają podejmowania walki, a z drugiej inni wykazują się bohaterstwem, jak na przykład „starszy sierżant Marczewski, który trzy razy w ciągu nocy zakładał kabel mimo pięciokrotnego trafienia”. Fejgin chwalił także AK-owców: „Powstańcy walczą z wielkim opanowaniem i odwagą. Gdy zauważają objawy niezdecydowania wśród naszych żołnierzy, odbierają broń rkm czy ckm i sami strzelają. Zachowują w walce wiele zimnej krwi i wiele zawziętości, czego brak jeszcze naszym żołnierzom”.
Ogromu tragedii dopełniła klęska trzeciego desantu na Żoliborzu. 17 września około godziny 22 na zachodnim brzegu Wisły w pobliżu Wału Potockiego, a więc bardziej na północ niż dwa pozostałe desanty, zamajaczyły w półmroku postacie zwiadowców z 2 Dywizji Piechoty. Godzinę później rozpoczęła się przeprawa, której celem było wsparcie oddziałów AK dowodzonych przez podpułkownika Mieczysława Niedzielskiego ps. Żywiciel. „Wisłę przejechaliśmy – tam było chyba siedemset metrów szerokości – niezauważeni” – opowiadał Wiktor Kolek, żołnierz 6 pułku piechoty. Kiedy dotarli do brzegu, zaczęli czołgać się w ciszy po piasku. „Mieliśmy w plutonie sapera, szedł pierwszy. Są miny, są druty kolczaste. Jak zaczęli przecinać druty, ktoś za mocno potrącił minę. Nastąpił wybuch i Niemcy zauważyli nas. Oświetlili reflektorami” – wspominał. Odsłonięci żołnierze rzucili się do ataku i zajęli linię niemieckich okopów. „Jak mina wybuchła, Cytadela się odezwała z lewej strony. Cytadela (wysokie mury) zaczęła nam dawać czadu z moździerzy i karabinów maszynowych” – dodawał. Piechurzy do rana odpierali zaciekłe ataki Niemców, próbujących zepchnąć ich nad rzekę. Rano na pomoc oblężonym Polakom ruszyły kolejne rzuty desantu, ale jak przyznawał Wiktor Kolek, wysłanie łodzi za dnia okazało się fatalnym błędem. „Kiedy te dwie kompanie forsowały, to Wisła była czerwona. Jakieś czterdzieści procent do nas dojechało, a reszta – topili się. Pociski moździerzowe trafiały w łódź i tylko wir i koniec – nie ma”. Jednak mimo silnego ostrzału na drugi brzeg przedostało się około 400 żołnierzy.
Trzymani w potrzasku i atakowani raz po raz berlingowcy przez sześć dni utrzymywali żoliborski przyczółek. Ich dramat oddaje przygotowany na gorąco, z datą 22 września, raport podpisany przez podporucznika Kelnera, instruktora 6 pułku piechoty. „Dowódca pułkowej kompanii rusznic ppanc ppor. Nowicki podczas natarcia Niemców (...) rzucił się do walki wręcz – meldował oficer. – Otoczony przez Niemców rzuca pod siebie dwa granaty. (...) Sanitariusz Tomaszewski bez przerwy pod zabójczym ogniem ewakuował rannych. Sam ranny nie rzucił pracy. (...) Fidler Henryk (7 kompania) do ostatniej kuli bił Niemców, a gdy przed nim garstka tchórzy podniosła ręce do poddania się, strzela po nich, nie poddaje się”.
„Najgorsza sytuacja była w nocy z 20 na 21 września. Atakuje kompania czołgów niemieckich” – opowiadał Wiktor Kolek. „Musimy się wycofać, bo zginiemy w tym okrążeniu. Wycofujemy się z powrotem nad Wisłę i giniemy jak zające, bo mają nas na plaży na otwartym polu. Niemcy zdobyli plażę, my w wodzie, strzelamy do ostatniego naboju i chowamy się w łachach, w krzakach, w wiklinie. Niemcy do wody nie wchodzą, ale wszystko, co było żywe przed wodą... wszyscy zginęli. Resztę, która się poddała, wzięli do niewoli” – wspominał żołnierz. „Rozkazu wycofania się nie było” – odnotował w meldunku z 23 września zastępca dowódcy 2 Dywizji Piechoty. – Było to zatem równoznaczne ze skazaniem pozostających na lewym brzegu na zniszczenie albo na bezładny odwrót. W rezultacie całej tej operacji 2 batalion 6 pułku piechoty przestał istnieć”.
Jeszcze w nocy z 21 na 22 września na pomoc przyczółkowi czerniakowskiemu przeprawiło się kilka grup żołnierzy, ale los całej operacji był już przesądzony. 23 września w sobotę generał Berling na podstawie rozkazu marszałka Rokossowskiego zarządził ewakuację na wschodni brzeg.
Panowie z Londynu dali sygnał
Jeszcze tego samego dnia do dowództwa sztabu generała von dem Bacha zadzwonił oficer operacyjny niesławnej grupy SS-Gruppenführera Heinza Reinefartha, biorącej wcześniej udział w wymordowaniu 50 tys. mieszkańców Woli, a następnie rzuconej do odbijania przyczółka czerniakowskiego. „Po zwalczeniu oporu w ostatnim domu w południowym kotle Warszawy wzięto do niewoli 82 polskich legionistów, 57 żołnierzy AK. (...) Oprócz tego naliczono 35 zabitych” – zameldował. Straty poniesione przez berlingowców w całej operacji desantowej były jednak o wiele większe. 2834 poległych i niemal tysiąc zaginionych oraz rannych.
Kiedy większość żołnierzy próbowała przedostać się z powrotem przez rzekę, a część – w tym oddział pod dowództwem majora Stanisława Łatyszonka – decydowała o pozostaniu w walczącej Warszawie i wsparciu powstańców, moskiewska rozgłośnia Związku Patriotów Polskich nadała optymistyczny komunikat. „Oddziały Ludowego Wojska Polskiego zdobywają dom po domu, a polskie samoloty bombardują ośrodki oporu niemieckiego” – powiadomiła słuchaczy. W tym czasie generał Berling kończył opracowywać raport dotyczący forsowania Wisły, który w poniedziałek 25 września trafił do marszałka Rokossowskiego. „Nasza piechota walczyła z poświęceniem, szczególnie grupa majora Łatyszonka, ale wskutek braku pułkowej i dywizyjnej artylerii nie była w stanie przeciwstawić się przeważającym siłom piechoty, ciężkim czołgom i działom pancernym nieprzyjaciela, który bez przerwy, w dzień i w noc, kontratakował zaciekle nasze wojska” – napisał generał. „Żołnierze 3 Dywizji Piechoty nie byli wyszkoleni i nie posiadali doświadczenia w prowadzeniu walk ulicznych w dużym mieście” – podkreślił.
Generał Berling nie pozostał długo na swoim stanowisku. Józef Stalin odwołał go po tygodniu od fiaska całej operacji, 30 września, rzekomo za podjęcie samowolnej akcji pomocy powstańcom warszawskim. Nie było to prawdą. Moskwa doskonale zdawała sobie sprawę z przebiegu desantów, m.in. z regularnie słanych na Kreml meldunków podpisanych przez dowódcę 1 Armii WP. Stalin cynicznie postanowił wykorzystać polskiego generała i polskich żołnierzy nie tyle do pomocy Warszawie, co do przedłużenia jej agonii. Wiedział, że dowództwo AK liczy na sowiecką pomoc i że kiedy na lewym brzegu Wisły pojawią się berlingowcy, odrzuci niemieckie propozycje zawieszenia broni. Nie omylił się. W pierwszych dniach września do dowódcy AK generała Tadeusza Komorowskiego z ofertą podjęcia rozmów wystąpił generał Günther Rohr, dowodzący walkami w południowej części miasta. „Generał »Bór« powziął dziś bardzo ważną decyzję. Byłem obecny przy jej powzięciu – zanotował we wspomnieniach pod datą 8 września 1944 r. podpułkownik Felicjan Majorkiewicz ze Sztabu Komendy Głównej Armii Krajowej. – Generał, oceniając wyjątkowo trudną sytuację oddziałów powstańczych oraz na podstawie uprzednio powziętej przez Radę Jedności Narodowej uchwały o konieczności kapitulacji, (...) postanowił, zgodnie z propozycją generała Rohra, wszcząć rozmowy w sprawie zawieszenia broni”.
Nadzieje na rychłe wyzwolenie walczącego miasta podsycały komunikaty radiowe i apele publikowane w dziennikach wydawanych w Polsce lubelskiej. „Chwila wyzwolenia bohaterskiej stolicy jest bliska. (...) Toczy się nad Wisłą decydujący bój. Pomoc nadchodzi. Wytężcie wszystkie swe siły! Wytrwajcie!” – zaapelował Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego w odezwie do ludności Warszawy na dwa dni przed rozpoczęciem desantu berlingowców. Szturm Armii Czerwonej na polską stolicę zapowiadano również w sowieckiej prasie. W moskiewskich archiwach zachował się nieopublikowany, ale zatwierdzony przez Komitet Centralny KC WKP(b) „reportaż” z linii frontu. Opowiadał historię rzekomego powstańca, któremu udało się przepłynąć Wisłę. Propagandowy artykuł prawdopodobnie dlatego nigdy się nie ukazał, ponieważ odsłaniał prawdziwe zamiary Józefa Stalina wobec Polski i Polaków.
„Poznałem jednego z takich uciekinierów z Warszawy na Pradze – śmiertelnie bladego chłopca o zapadniętych policzkach i zmęczonym, przygaszonym wzroku. Tylko on przeżył z wielkiej grupy powstańców, która prawie przez dwa miesiące broniła się w rejonie Powiśla. Wszyscy jego towarzysze zginęli, ale on, Władysław Antoniszewski, przeżył w piwnicy, której wszyscy »lokatorzy« zostali zabici, udając martwego. (...) »Zostaliśmy okłamani, potwornie okłamani! – z goryczą opowiada Antoniszewski. – Panowie z Londynu dali nam sygnał do powstania, zapewniając, że los Warszawy jest przesądzony, że dostaniemy natychmiastową pomoc. (...) Każdy, kto jeszcze żyje i walczy w polskiej stolicy – zakończył swoją opowieść Antoniszewski – z nadzieją patrzy na wschodni brzeg Wisły. Wszyscy wiedzą, że tylko stamtąd przyjdzie pomoc, ratunek, życie«”.
O przygotowywanym szturmie na walczącą w powstaniu stolicę doniósł nawet wychodzący w Lublinie dziennik „Rzeczpospolita”. To była mistyfikacja
Stalin cynicznie postanowił wykorzystać polskiego generała i polskich żołnierzy nie tyle do pomocy Warszawie, ile do przedłużenia jej agonii. Wiedział, że dowództwo AK liczy na sowiecką pomoc i że kiedy na lewym brzegu Wisły pojawią się berlingowcy, odrzuci niemieckie propozycje zawieszenia broni. Nie omylił się

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej