ikona lupy />
Okładka. Magazyn. 12.04.2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Przecierającym ze zdumienia oczy warto polecić badanie Thiemo Fetzera z Uniwersytetu w Warwick. Dopiero czytając jego pracę, można zrozumieć, że brexitowe zamieszanie nie jest plagą, która nagle spadła na Bogu ducha winnych Brytyjczyków, lecz wynikiem politycznego bankructwa wyspiarskiej klasy politycznej. A konkretnie Partii Konserwatywnej, która wzięła władzę niemal dekadę temu.
W 2010 r. torysi pod wodzą dynamicznego Davida Camerona wygrali wybory, pokonując mocno już zużytych długimi rządami laburzystów. Żeby było jasne: Partia Pracy Tony’ego Blaira i Gordona Browna też miała swoje za uszami. Jej flirt z neoliberalizmem doprowadził do rozrostu wpływów sektora finansowego i wzrostu nierówności dochodowych – a więc był katalizatorem kryzysu 2008 r. Albionowi potrzebny był nowy polityczny pomysł. Nieszczęście polegało na tym, że konserwatyści chcieli gasić pożar benzyną. Ich odpowiedzią na recesję były budżetowe oszczędności, a więc dokładnie to, co 80 lat wcześniej inny Anglik, John Maynard Keynes, nazwał najgorszą zbrodnią na gospodarce, jaką można sobie wyobrazić. W latach 2010–2015 w wyniku torysowskich cięć wydatki na szeroko rozumiane państwo dobrobytu zmniejszyły się o 16 proc. Na poziomie lokalnym wydatki na osobę spadły aż o 23 proc. Najmocniej cięto w edukacji (minus 19 proc.). Pogorszyła się dostępność służby zdrowia – choć wydatki publiczne nie zmniejszyły się znacząco, to jednak starzenie się społeczeństwa sprawiło, że przybyło przewlekle chorych. Spadały zasiłki.
Najciekawsze przed nami. Thiemo Fetzer pokazuje, że torysowskie zaciskanie pasa w latach 2010–2015 objawiało się niesamowitymi różnicami regionalnymi: w niektórych częściach kraju wydatki socjalne na osobę zmniejszyły się nawet o 43 proc. (średnia to 23 proc.). Dokładniejsza analiza pokazuje dramatyczną prawidłowość – cięcia najmocniej dotknęły najbiedniejszych. Potwierdza to jeszcze jedna miara. Szacuje się, że w wyniku torysowskich cięć statystyczny beneficjent brytyjskiego państwa dobrobytu stracił 440 funtów rocznie. W stołecznym Londynie było to mało odczuwalne, bo tu średni spadek wyniósł 177 funtów per capita. Za to w Blackpool było to już średnio 914 funtów. A Blackpool to taki brytyjski Wałbrzych. Miejsce, gdzie deindustrializacja i neoliberalne przemiany minionych 40 lat zostawiły po sobie społeczną pustkę. Z najniższą na Wyspach średnią długością życia i jednym z najwyższych odsetków schorzeń związanych z chroniczną biedą: otyłości, alkoholizmu i depresji. W latach 60. mieszkało tam 155 tys. osób, dziś prawie o 15 tys. mniej.
Nie zaskoczy więc pewnie nikogo, że w 2016 r. w czasie głosowania na temat opuszczenia UE w Blackpool prawie 70 proc. ludzi powiedziało „wychodzimy”. Zestawienie mapy negatywnych zjawisk wywołanych przez torysowską politykę oszczędnościową ze stosunkiem do brexitu potwierdza się również w innych miejscach Wielkiej Brytanii. Fetzer wyprowadza stąd jeden możliwy wniosek: to budżetowe oszczędności Davida Camerona spowodowały brexit. Fetzer szacuje, że gdyby torysi nie zdecydowali się na terapię szokową, to poparcie dla opuszczenia Unii byłoby w skali kraju o dobrych 6 proc. niższe. Krótko mówiąc – Wielka Brytania nie wychodziłaby dziś ze Wspólnoty. A dziś? Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę.
Torysi chcieli gasić pożar benzyną. Ich odpowiedzią na recesję były budżetowe oszczędności, a więc dokładnie to, co 80 lat wcześniej inny Anglik, John Maynard Keynes, nazwał najgorszą zbrodnią na gospodarce, jaką można sobie wyobrazić