W końcu listopada amerykańska telewizja CBS wyemitowała krótki materiał na temat prowadzonego w Kalifornii charytatywnego programu szkoleń, dzięki któremu kilkadziesiąt osób zyskało kwalifikacje zawodowe, m.in. kierowców ciężarówek czy hydraulików. Z uwagi na koszty żaden z uczestników nie byłby w stanie sfinansować tego przedsięwzięcia samodzielnie. W charakterze sponsora wystąpili członkowie zespołu Metallica, którzy dotąd nie obnosili się ze swoją charytatywną działalnością.
Dla kogoś, kto ma zgromadzonych kilkaset milionów dolarów, dodatkowe 10 mln nie tylko nie powoduje znaczącego wzrostu użyteczności i satysfakcji, lecz także nie przyczynia się do generowania wartości w gospodarce. Na co mógłby bowiem ktoś wydać te dodatkowe miliony – jeszcze jeden dom czy jacht? Dobrowolne podzielenie się nawet drobną częścią własnych zasobów jest więc nie tylko szlachetne, lecz także ekonomicznie uzasadnione. Kwota ta, zainwestowana np. we wspomniane szkolenia zawodowe, stanowi zdecydowanie bardziej produktywną alokację kapitału.
Instytucja dzielenia się
Można powiedzieć, że ta pozamuzyczna działalność członków zespołu Metallica, obok niezliczonych podobnych inicjatyw prywatnych, to ilustracja moralnie i ekonomicznie pożądanej nieformalnej instytucji dzielenia się. Jest spontaniczną odpowiedzią na wiele problemów związanych z alokacją zasobów. Należy ją odróżnić od instytucji formalnych i odgórnych, a więc tworzonych i narzucanych z reguły przez państwa w postaci systemu podatkowego spiętego z systemem ochrony zdrowia, ubezpieczeń społecznych itd. Dzielenie się to wynik inicjatywy oddolnej na poziomie lokalnym. Choć musi ono także przyjąć jakieś formalne ramy – co dalej okaże się sprawą kluczową – to jego pochodzenie ma charakter nieformalny i jest rezultatem czyjejś spontanicznej woli.
Chciałbym zwrócić uwagę na trzy cechy instytucji dzielenia się. Po pierwsze, niejako do logiki samego mechanizmu dzielenia, niezależnie od tego, co dzielimy oraz ile mamy dowolnych zasobów do podziału, przynależy to, że nie można zostać z niczym. Zawsze bowiem z wyniku dzielenia jakiejś wartości dodatniej dostaniemy mniejsze wartości dodatnie. Można sobie oczywiście wyobrazić dojście do jakichś jednostek niepodzielnych, np. groszy w polskim systemie walutowym. Jakkolwiek mała jest to kwota, w ścisłym sensie nie można powiedzieć, że komuś takiemu nic nie zostało.
Być może to dość trywialne stwierdzenie, ale dzięki niemu uświadomimy sobie okoliczność, że instytucja dzielenia się z natury dotyczy w pierwszej kolejności zasobów, które już istnieją. Dotyczy więc redystrybucji. Pozostaje zatem pytanie o to, co z tworzeniem nowych zasobów – o czym dalej.
Druga cecha nie ma już charakteru logicznej konieczności, choć także ją mógłby ktoś uznać za trywialną. Otóż w dzieleniu się chodzi w zasadzie o tych na których rzecz dana redystrybucja zasobów zachodzi – o beneficjentów. W sytuacji dzielącego się, który w ten sposób postanowił dysponować swoim majątkiem, nic zasadniczo czy jakościowo się nie zmienia. Jeśli 10 mln nie wnosi komuś wiele do życia, to utrata takiej kwoty ma znaczenie wyłącznie dla księgowych. Dlatego interesujące rzeczy, które można powiedzieć o instytucji dzielenia się, odnoszą się do mechanizmów redystrybucji, kryteriów, a ostatecznie do beneficjentów. Warto mieć to na uwadze, gdy będziemy mówić dalej o czymś pozornie bardzo podobnym do dzielenia się, a mianowicie o dawaniu.
Trzecia cecha jest najciekawsza i w odróżnieniu od pierwszej dotyczy tworzenia nowych zasobów, a w konsekwencji nowej wartości w gospodarce. Dzielenie się, o ile ma stanowić pozytywny wkład w ludzką produktywność, zachodzi w określonych ramach instytucjonalnych, w obrębie określonych procedur, a więc jest realizacją określonego schematu lub scenariusza, według którego nowy zasób i nowa wartość mają być generowane. Mogą rzecz jasna istnieć różne stopnie tego dookreślenia, zwłaszcza jeśli dzieląc się, dotujemy organizację, która następnie wydatkuje pozyskane środki niezależnie od nas, bardzo często w niedostępnych dla nas rejonach świata. Dlatego zacząłem od przykładu, który uznałbym za paradygmatyczny. Otóż niejako w kontraście do światowej sławy zespołu Metallica działalność charytatywna jego członków ma charakter lokalny i bardzo precyzyjnie skrojony. Ludzie nie dostają pieniędzy na cokolwiek ani nawet na dowolne szkolenia, lecz finansowanie nabycia precyzyjnie zdefiniowanych kompetencji. Tym samym zasób pracy, który wniosą na rynek, i nowa wartość, którą wytworzą, gdy ktoś tę pracę zechce kupić, mają też z góry określony charakter. Jak już zaznaczyłem, zaczynem dzielenia się jest akt woli, a nie formalne instytucje, lecz potem ów proces zachodzi w określonych ramach instytucjonalnych, a w każdym razie powinien się w nich mieścić, jeśli jest nakierowany na beneficjentów, a celem jest podniesienie ich produktywności.
Dzielenie się tworzy znaną wartość
Znany ekspert w dziedzinie prawdopodobieństwa i ryzyka oraz komentator ekonomiczny Nassim Taleb odróżnił m.in. w książce „Czarny łabędź. O skutkach nieprzewidywalnych zdarzeń” dwie dziedziny, w których toczy się życie gospodarcze. Nie wchodząc w techniczne subtelności dotyczące tzw. normalnego rozkładu prawdopodobieństwa i stosowalności tego modelu do rzeczywistego świata, można powiedzieć tyle, że Mediokristan to świat z grubsza przewidywalny, w którym na podstawie zaobserwowanych zjawisk można się spodziewać określonych dalszych zajść. To zatem świat codziennych decyzji, oczekiwań i przewidywań, świat trendów i tendencji. W warunkach niskiej inflacji i względnej stabilności geopolitycznej w Mediokristanie znajdują się nasze codzienne decyzje zakupowe oraz decyzje życiowe, np. pójście na studia, by uzyskać potem dobrze płatną pracę.
Dla odmiany Ekstremistan według Taleba to świat nieprzewidywalności, w którym jedno zdarzenie odstające od zwykłych obserwacji (a więc w standardowym ujęciu statystycznym ignorowane, bo niemające wpływu na ogólny trend) może sprawić, że wszelkie przewidywania stają się czystą fikcją, a nawet że świat zmieni się nie do poznania. Wyobraźmy sobie notowania giełdowe przedsiębiorstwa X produkującego baterie elektryczne do samochodów. Ceny akcji X układają się w pewien względnie stabilny trend, który – załóżmy – pomimo chwilowych spadków zasadniczo prowadzi faliście w górę na przestrzeni kilkunastu ostatnich miesięcy. Na tej podstawie sztaby analityków wspartych sztuczną inteligencją wyliczają portfele inwestycyjne tysięcy inwestorów, wkomponowując w nie akcje naszej firmy X. Aż tu nagle gruchnęła wieść, że jakaś firma z Polski (marzenie!) stworzyła wydajny silnik napędzany odpadkami kuchennymi. Przykład jest zupełnie fikcyjny, wzięty z filmowej trylogii „Powrót do przyszłości”, ale przyjmijmy go na potrzeby przykładu. Najpewniej akcje firmy X i wielu innych zanotują dramatyczny spadek, a być może skończy się to wielką zawieruchą w wielu branżach. Takie zdarzenie stanowi ilustrację mechanizmów rządzących gospodarką Ekstremistanu.
Otóż sądzę, że instytucja dzielenia się działa dobrze w Mediokristanie – w świecie przewidywalnym, gdzie można mniej więcej założyć, jakiego rodzaju alokacja czy redystrybucja zasobów będzie wprawdzie prowadzić do wygenerowania w gospodarce nowej wartości, lecz będzie to wartość znanego już typu czy rodzaju. Przykładowo owi kierowcy sponsorowani przez Hetfielda i spółkę wchodzą w określone koleiny gospodarki amerykańskiej, a celem szkolenia nie jest stworzenie ciężarówki pędzącej z prędkością dźwięku czy czegokolwiek innego z rodzaju rzeczy nieznanych i nieoswojonych.
Ewangelie o dawaniu
Ewangelie według świętych Mateusza, Marka i Łukasza przekazują nam historię bogatego młodzieńca, który przychodzi do Jezusa z pytaniem o to, co ma czynić, by uzyskać żywot wieczny. Jezus z początku nakazuje mu przestrzeganie przykazań. Gdy młodzieniec zapewnia, że wiernie się ich trzyma, a tym samym sugeruje, że na jego egzystencjalne potrzeby nie odpowiadają zrutynizowane normy postępowania, Jezus daje mu drugą odpowiedź. Tym razem taką, która także wykracza poza to, co da się ująć w postać zwykłych norm, reguł i nakazów. Powiada mianowicie: „Sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; a przyszedłszy, naśladuj mię” (Łk 18, 18–30, za Biblią Gdańską, dostępną w całości online).
Istnieje wiele interpretacji tego zajścia, z wykładnią teologiczną – z oczywistych względów – na czele. Chodzi w niej nie o to, że człowiek majętny nie ma szans na zbawienie z tej tylko racji, że posiada ów majątek, lecz o to, że człowiek musi mieć w sobie – w duszy, umyśle czy w sercu – stosowne miejsce na przyjęcie Słowa Bożego. Jeśli więc miejsce należne Bogu jest już zajęte przez cokolwiek innego, to warunkiem uzyskania „skarbu w niebie” musi być oczyszczenie z tego wszystkiego, co na mocy uzurpacji w istocie podszywa się w naszej świadomości pod Boga i zastępuje go w roli przedmiotu naszej najwyższej troski.
Istnieje też interpretacja psychologiczna, mówiąca o konieczności wyzbycia się tego, co nas mentalnie, wewnętrznie zniewala i przez to nie pozwala na nowe otwarcie w życiu. Istnieje pewnie mnogość innych odczytań. Nie o tym chcę tu mówić. Postawmy raczej następujący problem: jakiej odpowiedzi spodziewał się bogaty młodzieniec? Jakiej odpowiedzi mógł się spodziewać?
Zaryzykuję takie postawienie sprawy: młodzieniec być może się spodziewał, że jeśli Jezus zwróci uwagę na jego majętność, to każe mu dzielić się z innymi – że każe mu postąpić tak, jak będą później, w chrześcijańskim lub postchrześcijańskim świecie postępować bogacze pokroju członków zespołu Metallica. I musi być jasne, że w ówczesnym kontekście kulturowym, który znał jedynie instytucję jałmużny, nastawiona na produktywną redystrybucję instytucja dzielenia się byłaby czymś rewolucyjnym (warto w tym kontekście zapoznać się z książką „Boże władztwo” Toma Hollanda).
Jezus poszedł jednak jeszcze o krok dalej, wykraczając nie tyle z ram ówczesnych norm i oczekiwań, ile poza wszelkie instytucje. Bo nie sposób zinstytucjonalizować pozbywania się wszystkiego, co się ma; ująć tego w ramy rutyny. Nie ma i nie może być ani prawa, ani obyczaju, które regulowałyby praktykę doprowadzania się do materialnej ruiny. Może się zatem zdawać, że ten krok radykalnego wyjścia z ram instytucji musi mieć charakter religijny i z punktu widzenia myślenia ekonomicznego nie ma tu nic do powiedzenia. Owszem, trudno o ekonomiczny sens rozgrywki o życie wieczne, skoro ekonomia jest z definicji nauką o dysponowaniu skończonymi zasobami, a więc nauką par excellence z tego świata. Jeśli jednak spojrzeć na tę sytuację z perspektywy doczesności, to jak najbardziej można dopatrzeć się sensu ekonomicznego danej przez Jezusa rady. I jest to sens dalece nietrywialny.
Powiedziałbym, że z perspektywy doczesnej wyzbycie się wszystkiego jest wariantem skrajnym czynności dawania. Ktoś powie, że dawanie jest w istocie tym samym co dzielenie się, i faktycznie, w codziennej praktyce mogą to być praktyki nieodróżnialne. Warto je jednak pojęciowo wydzielić. Widać tu bowiem od razu ciekawą różnicę logiczną między dawaniem a dzieleniem się. Jak wyżej zarysowałem, dzielenie się nie może doprowadzić do tego, że ktoś zostanie z niczym. Dawanie jak najbardziej może do tego prowadzić.
Kolejną różnicą jest to, że w dawaniu chodzi w pierwszej kolejności o tego, który daje, a nie o obdarowanego. Znów kontrastuje to z dzieleniem się, które jest nakierowane na beneficjenta. Zauważmy, że wprawdzie Jezus powiedział młodzieńcowi, co ma zrobić ze swoim majątkiem, ale jego rekomendacja w tej sprawie jest raczej ogólnikowa. Skąd ten brak zainteresowania? Czyżby życie wieczne można było sobie zapewnić wyrzuceniem pieniędzy na ulicę? Takie postawienie sprawy to jednak nieporozumienie. Jezus nie mówi nic szczegółowego o kryteriach redystrybucji po prostu dlatego, że sprawa dotyczy czegoś innego – w stawce jest to, jak musi zmienić się człowiek, aby uczynić się gotowym na zbawienie. Ale także w perspektywie doczesnej to nakierowanie na dającego, a nie obdarowanego jest bardzo ważne.
Ekonomia dawania i koszty alternatywne
Jaki jest zatem ekonomiczny (doczesny) sens dawania odróżniony od sensu dzielenia się? Trzeba zacząć od przytoczenia idei kosztów alternatywnych. Otóż każde podejmowane przez nas działanie sprawia, że nie realizujemy innych scenariuszy, a tym samym tracimy płynące z nich profity. Oczywiście, skoro podejmujemy dane działanie, to spodziewane korzyści przekraczają to, co moglibyśmy zyskać, realizując kolejny możliwy scenariusz w hierarchii opcji. Ta ostatnia wielkość, mierzona jakkolwiek, jest właśnie kosztem alternatywnym podejmowanego działania. W skrócie – to największa możliwa korzyść z robienia tego, czego nie wybraliśmy.
Przypomnijmy, że w interpretacji psychologicznej młodzieniec jest zniewolony wewnętrznie przez swój status majątkowy i radykalna rekomendacja Jezusa ma go z tego zniewolenia wydobyć. W interpretacji ekonomicznej znaczy to tyle, że działania realizowane przez młodzieńca, nakierowane na konserwację jego statusu społecznego, sprawiają, że nie realizuje on innych możliwości, które być może prowadziłyby do korzyści większych niż te, które w danym momencie realizuje.
Ekonomiczny sens dawania jest więc skierowany na dającego w tym sensie, że z każdym odrzuconym elementem naszego dotychczasowego stanu posiadania otwierają się nowe możliwości. Przykładowo ktoś przywiązany do pielęgnacji odziedziczonego majątku jest ślepy na możliwość realizacji swego talentu muzycznego, a pilny student Harvardu, obciążony oczekiwaniami rodziny i iluzją wyższego statusu, nie widzi korzyści płynących z zaangażowania się w rozwijanie start-upu wraz z kolegami, którzy właśnie rzucili uczelnię (jak to uczynił Mark Zuckerberg, by rozwijać Facebooka). Ktoś powie, że porzucenie studiów nie jest żadnym dawaniem, ale przecież godziny spędzone w sali wykładowej moglibyśmy oddać komuś innemu i poświęcić czas na bardziej satysfakcjonującą działalność lub choćby na nadrobienie zaległości w relacjach z przyjaciółmi. Czas i uwaga to przecież też zasoby i to, zdaniem niektórych, jedne z najważniejszych we współczesnej gospodarce cyfrowej.
A skoro o ekonomii czasu i uwagi mowa, to opisany mechanizm stosuje się także do bardziej, nazwijmy to, przyziemnych scenariuszy, nie tylko do potencjalnych rekinów biznesu z Harvardu. 20 min zainwestowanych w przeglądanie rolek w mediach społecznościowych w metrze to rzecz, do której bywamy przywiązani nie mniej niż ów młodzieniec indagujący Jezusa do swego majątku. Pomyślmy o tych wszystkich alternatywnych (i najpewniej większych) korzyściach, które odsłoniłyby się nam, gdybyśmy „dali” te 20 min skupienia nie Instagramowi, lecz książce albo choćby drzemce – a więc ostatecznie gdybyśmy zwrócili je samym sobie.
Idea jest więc taka: w dawaniu chodzi o odsłanianie nowych możliwości działania przez wyzbywanie się tych rzeczy, a więc i tych działań, które czynią nas ślepymi na inne możliwości i szanse i zaciemniają właściwą kalkulację kosztów alternatywnych. Ekonomia dawania, jeśli można tak to nazwać, jest więc w istocie pewną dynamiczną wizją ekonomii kosztów alternatywnych – taką, w której ten rachunek kosztów musi być ciągle na nowo podejmowany i w której musimy mieć zdolność uwalniania się od tego, co zniekształca obraz stojących przed nami możliwości.
Boży Ekstremistan i nadzieja na lepsze
Finalną i kluczową różnicą między dzieleniem się a dawaniem w proponowanym tu rozumieniu jest to, że dawanie jest ze swej natury ulokowane w Ekstremistanie. To konsekwencja tego, że nie może być czymś umieszczonym w określonych ramach instytucjonalnych, czymś ujętym w reguły, rutyny i znane wzorce. Trudno przecież uczynić regułę z rzucania studiów na rzecz ryzykownego biznesu. Nie istnieją żadne „przepisy”, podyktowane przez prawo czy obyczaje, mówiące o tym, jak, ile i czego należy się ze swego dotychczasowego życia pozbyć, aby odsłonić nowe możliwości działania. Mówimy tu więc o czynności z konieczności ryzykownej.
Ale jeśli Taleb ma rację, to właśnie takie wykraczające poza ramy instytucji akty mają coraz większe znaczenie we współczesnej gospodarce, opartej – to już myśl płynąca z książki „Wiedza i władza” George’a Gildera – na twórczej, spontanicznej i nieprzewidywalnej woli i myśli ludzkiej. Ostatecznie zatem o ile dzielenie się dotyczy redystrybucji istniejących już zasobów oraz przewidywalnych dróg generowania nowej wartości, o tyle ekonomia dawania jest w pierwszej kolejności opowieścią o tym, jak otwiera się drogi do generowania zasadniczo nowej wartości w gospodarce – nowych idei, technologii, rozwiązań organizacyjnych itd.
Bożonarodzeniowy charakter tych rozważań może nie być od razu jasny. Wyobraźmy sobie jednak – cokolwiek nieortodoksyjnie – że w ramach Trójcy Świętej sam Bóg rozważa w sobie, co powinien uczynić, aby bezpośrednio poznać dolę człowieka. Jego sytuacja jest wówczas analogiczna do sytuacji owego młodzieńca opisanego w Ewangeliach, tyle że odwrotna – bo tu chodziłoby nie o wstąpienie do niebios, lecz o zstąpienie na ziemię. O Wcielenie, a więc to, co Kościół świętuje w symbolicznym dniu Bożego Narodzenia.
W obu przypadkach – gdy idzie o wstąpienie po nagrodę do nieba i wówczas, gdy chodzi o zstąpienie z niebiańskich wysokości w obszar ludzkiej mitręgi – nie ma miejsca na półśrodki. Nie można stanąć w pół drogi albo z jedną nogą na znanym gruncie, a drugą wyciągniętą w nieznane. W obu przypadkach, jakkolwiek osobliwie to zabrzmi w kontekście Boga, trzeba zaakceptować maksymalne ryzyko. Los człowieka i każdej skończonej, kruchej istoty żywej jest z perspektywy boskiej tak samo niewyobrażalny jak niebo dla nas. Wcielenie jest wystawieniem się na wszelkie możliwe zagrożenia, co zresztą zmaterializuje się w postaci krzyża. Ale to już temat na Wielkanoc.
Tymczasem zaś warto mieć na uwadze, że zarówno w perspektywie ostatecznej, jak i – do czego starałem się tu przekonywać – doczesnej ów biblijny Ekstremistan to świat, w którym jedna decyzja prowadzi do konsekwencji nieprzewidywalnych, które jednocześnie mają moc zmiany wszystkiego, co znamy. Zmiany niewyobrażalnej, ale na lepsze. W czasie gdy nasz model rozwoju doszedł do kresu, a system międzynarodowego bezpieczeństwa runął, ta bożonarodzeniowa szczypta nadziei jest bardzo wyczekiwana. ©Ⓟ