Chociaż Polacy często wzdychają do czasów tzw. demokracji szlacheckiej, w rzeczywistości w okresie I RP byliśmy biedni jak myszy kościelne. Niewielkim pocieszeniem jest to, że bardzo ubodzy byli wtedy niemal wszyscy. Przed rewolucją przemysłową postęp ekonomiczny z perspektywy całej dotychczasowej historii niemal się nie dokonywał. To oczywiście nie oznacza, że niczego wtedy nie wymyślano albo nie wytwarzano. Przełomy technologiczne następowały jednak tak rzadko i tak wolno rozlewały się po świecie, że wykres globalnego wzrostu gospodarczego sprzed XIX w. ekonomista mógłby nazwać uporczywą stagnacją.

Bogactwo według starych zasad. Dlaczego świat przed rewolucją przemysłową był biedny?

Ówczesny świat charakteryzował się dwiema bardzo przykrymi zasadami. Po pierwsze, był oparty na mechanizmie zero-jedynkowym – żeby się szybko wzbogacić, trzeba było kogoś na analogiczną kwotę złupić. Wytwarzanie bogactwa było po prostu zbyt długie i żmudne. Dotyczyło to zarówno relacji politycznych, jak i międzyludzkich. Między innymi stąd brały się nieustanne wojny – dziś romantyzowane przez liczne dzieła popkultury, a w rzeczywistości przerażająco brutalne i pełne przypadków ludobójstwa, jak pacyfikacja Czechów rozpoczęta w 1621 r. przez Niemców, w której wyniku liczba mieszkańców spadła z 4 mln do 1 mln, a więc o 75 proc. Dla porównania w II wojnie światowej Polska straciła ok. 20 proc. ludności. Nieustanne konflikty nie były jedynym utrapieniem przeciętnego człowieka, który nawet wybierając się do pobliskiego miasteczka, musiał drżeć, żeby go po drodze (w najlepszym razie) nie obrabowali.

Po drugie, światem rządziła zasada maltuzjańska. Angielski ekonomista Thomas Malthus wsławił się tym, że uznał zbyt duży przyrost naturalny za główną barierę postępu. Sprzeciwiał się więc pomocy socjalnej, gdyż przyuważył, że zwiększenie dochodów skłania biedotę do płodzenia większej liczby dzieci. Abstrahując od braku fundamentalnej empatii u Malthusa, w jego czasach (1766–1834) tak jeszcze faktycznie mogło być. George Clark w doskonałej książce „Pożegnanie z jałmużną” wykazał, że przed 1800 r. wzrost dochodów na głowę po krótkim czasie niwelowany był przyrostem ludności, więc finalnie przeciętny PKB per capita nawet w najwyżej rozwiniętych państwach właściwie stał w miejscu. A liczne dzieci były jedynym zabezpieczeniem emerytalnym.

Zmiany wywołane wynalazkami rewolucji przemysłowej sprawiły, że świat po raz pierwszy w historii wszedł – oczywiście stopniowo – w zupełnie inną epokę. Od tej pory można było się bogacić przy rosnącej liczbie ludności. Przyrost demograficzny stał się wręcz pożądany, gdyż umożliwiał szybszy wzrost PKB kraju. Co więcej, bogacąca się klasa niższa stawała się coraz mniej skłonna do posiadania potomstwa – czyli przeciwnie do tego, co twierdził Malthus.

Rewolucje i skokowy wzrost PKB. Jak wynalazki zmieniły globalną gospodarkę?

Według szacunków Maddison Project Database, w roku 1000 n.e. globalny PKB wynosił 284 mld dol. (według parytetu siły nabywczej i cen z 2021 r.). 500 lat później – dwa razy więcej (tak, chodzi o pięć wieków, tymczasem współczesnej Polsce dwukrotny wzrost dochodów zajął dwie dekady). W kolejnych 200 latach, czyli do 1700 r., globalny PKB wzrósł o połowę. Wiek XVIII przyniósł jednak pierwsze kluczowe dla rozwoju przemysłu wynalazki, takie jak krosno czy silnik parowy. Dzięki temu kolejne podwojenie PKB świata zajęło już tylko 120 lat. W kolejnych 100 (do 1920 r.) produkt globalny brutto przyrósł już czterokrotnie.

Te niespotykane wcześniej przemiany gospodarcze pociągnęły za sobą pierwsze głębokie przetasowania polityczne o globalnym charakterze. Upadek Rzymu był przy tym wydarzeniem lokalnym. Słabiutka w przemyśle Hiszpania, która zbudowała mocarstwową pozycję na brutalnej eksploatacji złota z amerykańskich kolonii, utraciła swoje imperium i pogrążyła się w kryzysie. Jej miejsce zajęli świetni w wytwórstwie, wynalazczości i handlu Brytyjczycy, którzy szybko podporządkowali sobie inne mocarstwo – Cesarstwo Chińskie. Na kontynencie pojawił się kolejny wygrany rewolucji przemysłowej, czyli Niemcy, którzy dołączyli się do wyścigu później, ale za to z impetem i od razu w najbardziej zaawansowanych branżach – elektrotechnice (bracia Siemens), motoryzacji spalinowej (Daimler i Benz) czy komunikacji (Philipp Reis).

Japoński skok w nowoczesność – rewolucja Meiji i błyskawiczna modernizacja kraju

Edo (obecnie Tokio) rozpoczęło od wstydliwej porażki. Japonia była wtedy krajem bardzo izolującym się od świata, rządzonym przez szogunów, czyli najwyższych dowódców, w zasadzie juntę wojskową. Izolacja miała zaprowadzić w kraju spokój i porządek, ale przy okazji pogłębiała gospodarcze zacofanie. Uwidoczniło się ono w połowie XIX w., gdy do brzegu przybiły amerykańskie statki pod wodzą komodora Matthew C. Perry’ego, który zażądał otwarcia portów w celu zaopatrzenia floty. Gdy Japończycy odmówili, podobnie jak wielu innym zachodnim statkom, Perry dał szogunatowi kilka miesięcy i zapowiedział powrót z podwojoną flotą, co też uczynił. Skończyło się upokarzającym traktatem z Kanagawy – Edo zgodziło się na całą listę żądań Amerykanów, która po drodze jeszcze urosła.

Podpisanie umowy skutkowało ogromnym oburzeniem, konfliktami społecznymi i przywróceniem władzy cesarza. Został nim Mutsuhito, po śmierci nazwany Meiji, dlatego też jego reformy nazywane są rewolucją Meiji. Była to prawdopodobnie pierwsza w historii tak forsowna i błyskawiczna modernizacja kraju, która została wymyślona, zaplanowana i przeprowadzona odgórnie przez państwo. Najpierw trzeba było je zresztą w ogóle stworzyć, gdyż szogunat był luźną federacją w posiadaniu panów feudalnych – daimyo (podobnych do możnowładców z I RP), których trzeba było wywłaszczyć. Rewolucja Meiji miała mocno gospodarczy wymiar. Opierając się na myśli niemieckiego ekonomisty Friedricha Lista, Tokio zaczęło prowadzić silnie protekcjonistyczną i planowaną politykę gospodarczą, by dogonić liderów rewolucji przemysłowej. Masowo wysyłano obywateli na studia lub staże do Europy Zachodniej, szczególnie do Niemiec. Przywozili potem do kraju wyuczone lub wykradzione know-how w zakresie administracji (którą wzorowano na pruskich Niemczech), obyczajów czy właśnie gospodarki. Dało to Japonii skok cywilizacyjny tak niebywały, że w kolejnym wieku postanowiła wojować ze wszystkimi dookoła.

Odbudowa sprzyja PKB – powojenny wzrost gospodarczy w Europie i Polsce

Po II wojnie światowej nastąpił kolejny okres epoki postmaltuzjańskiej, w której dynamiczny rozwój gospodarczy pozwolił jednym się wywindować, a innym upaść. Wbrew pozorom Polska nie znalazła się w żadnej z tych grup. W początkowych dekadach PRL Polacy przeżyli pierwszy w historii dynamiczny wzrost gospodarczy w swoim, chociaż zależnym od Moskwy kraju. Według danych Angusa Maddisona i jego następców w 1948 r. polski PKB na głowę wynosił niespełna 3,5 tys. dol. PPP (według parytetu siły nabywczej z 2011 r.). Do roku 1970 ten wynik został podwojony. W Wielkiej Brytanii dochód na głowę wzrósł w tym czasie z niecałych 11 tys. do przeszło 17 tys. dol. PPP, więc słabiej niż w Polsce. Brytyjczycy osiągnęli dwukrotny przyrost PKB na głowę dopiero w 1978 r., jednak w PRL dochód na głowę wynosił wtedy niemal 10 tys. dol., czyli 2,8 razy więcej niż w 1948 r. Powojenny boom gospodarczy Polski więc nie ominął, co przełożyło się na skok cywilizacyjny milionów mieszkańców kraju, którzy przenieśli się z bardzo biednej wsi do mniej biednych miast.

Trudno jednak nazwać Polskę jednym ze zwycięzców dekad powojennych. Kolejna dekada nie tylko nie przyniosła dalszej poprawy, lecz wręcz stała pod znakiem spadających dochodów. W PRL już nigdy nie powtórzono wyniku PKB na głowę z 1978 r. Przebiliśmy go dopiero w roku 1996, chociaż jeszcze cztery lata wcześniej dochody nad Wisłą były minimalnie niższe niż na początku epoki Gierka. Czasy rządów Jaruzelskiego były okresem straconym, a przez pierwszą połowę lat 90. płaciliśmy frycowe za wejście do klubu państw z gospodarką rynkową.

Dekady powojenne były bardzo udane szczególnie dla najbardziej zniszczonych części Europy Zachodniej, czyli Niemiec i Francji, co nie powinno dziwić, gdyż oba kraje trzeba było najpierw odbudować, co dodatkowo podnosiło bieżący PKB. W RFN dochód na głowę wzrósł więc trzykrotnie w ciągu ledwie dwóch dekad (1948–1968). Do 1978 r. – niemal pięciokrotnie. We Francji w latach 1948–1978 PKB na głowę urósł tylko ponadtrzykrotnie, do niespełna 23 tys. dol., ale wciąż był wyższy od niemieckiego (21,5 tys. dol.). PRL w szczycie rozwoju gospodarczego nie osiągnęła nawet połowy dochodów w Niemczech Zachodnich i Francji, a ledwo zbliżyła się do brytyjskich.

Lata powojenne przyniosły jednak także inne przetasowania. Mowa szczególnie o Korei Południowej z czasów rządów generała Parka i jego junty. Nie były one ani trochę demokratyczne, ale koreański autorytaryzm potrafił zbudować podstawy wzrostu, który trwał także po ustanowieniu demokracji na wzór zachodni. Państwo prowadziło niezwykle aktywną politykę przemysłową, którą można streścić w trzech słowach: industrializacja, protekcjonizm i planowanie. Seul udowodnił, że takie połączenie może zadziałać, co wieki wcześniej zrobili także Brytyjczycy, Amerykanie i Japończycy. Pierwsi jednak zaprowadzali protekcjonizm, kiedy byli już potęgą, więc mogli to czynić z pozycji siły. USA i Japonia zazdrośnie chroniły swoje rynki jako wschodzące mocarstwa z ambicjami do globalnego panowania. Korea Płd. jest bardzo niewielkim pod względem powierzchni krajem, z liczbą mieszkańców o jedną czwartą większą od Polski. Nikomu w Seulu nie przyszłoby do głowy, żeby rościć sobie pretensje do roli globalnego aktora. Zrobiły to za to koreańskie czebole, czyli wielkie podmioty gospodarcze w formule niecodziennego miksu korporacji z firmą rodzinną. Takie koncerny jak LG, Hyundai czy Posco cieszyły się parasolem ochronnym ze strony rządu, ale w zamian za wykonywanie jego decyzji. Przykładowo według brytyjskiego ekonomisty koreańskiego pochodzenia Ha-Joon Changa właściciel firmy Hyundai nie palił się do wejścia w przemysł stoczniowy, ale został do tego przekonany podczas rozmowy w rządowym gabinecie, co okazało się strzałem w dziesiątkę, gdyż obecnie stoczniowa odnoga koncernu przoduje na świecie (w 2002 r. oddzieliła się od spółki-matki, która skupiła się na motoryzacji).

Z racji nieporównanie mniejszego potencjału na starcie koreański protekcjonizm miał inną specyfikę niż brytyjski, amerykański, czy nawet japoński. Koreańczycy postawili na „protekcjonizm do zewnątrz”. Zamiast chronić własny rynek cłami nakładanymi na zagraniczne towary, których po wojnie koreańskiej potrzebowano nie tylko do rozwoju, lecz wręcz do przeżycia, junta i jej doradcy postanowili dopłacać do eksportu. Dla wolnorynkowego ekonomisty to jakieś zupełne szaleństwo. Tymczasem dzięki temu produkty made in South Korea zaczęły podbijać świat, chociaż ich jakość początkowo była dyskusyjna. Obecnie nikt już nie pamięta o tego typu wynalazkach, co (nie)sławne Deawoo Tico. Drogą, którą poszła Korea Południowa, podążył również Tajwan, który obecnie jest gigantem w branżach układów scalonych i elektroniki użytkowej.

Na początku lat 60. XX w. Korea Płd. miała PKB na głowę na poziomie Indonezji. W dekadę go jednak podwoiła, a po dwóch dochód na głowę Koreańczyka z Południa był już czterokrotnie wyższy od punktu startu i dwukrotnie wyższy od indonezyjskiego.

Casus Argentyny – jak bogaty kraj wpadł w długotrwały kryzys?

Oczywiście wiele krajów sobie nie poradziło. Sztandarowym przykładem jest tu Argentyna, która w 1948 r. była dwukrotnie zamożniejsza od Austrii, o 15 proc. bogatsza od Francji i tylko ponad 20 proc. mniej zamożna od Wielkiej Brytanii. W roku 1968 była o niemal jedną czwartą biedniejsza od Austrii. U progu lat 80. ten alpejski kraj wyprzedzał już Argentynę dwukrotnie.

Dobrze też zestawić Argentynę z Polską. W 1948 r. ojczyzna Maradony i tanga była 2,5 razy bogatsza od PRL. W 1978 r. – już tylko o niespełna jedną trzecią. W roku 2022 była zaś niemal o połowę biedniejsza od nas. Pociągnęła za sobą również państwo kiedyś zwane południowoamerykańską Szwajcarią. Urugwaj, który sprowadza się do obejmującego niemal cały kraj Montevideo, jest centrum finansowym Argentyny. Gdy gospodarka tej drugiej zaczęła seryjnie upadać lub wpadać w stagnację, pociągnęło to również Urusów. Komentatorzy ścigają się we wskazywaniu przyczyn porażki Buenos Aires, które jest obok Montevideo najbardziej przypominającym europejskie miastem w obu Amerykach. Argumenty zależą od poglądów osób, które je wypowiadają. Ogólnie rzecz biorąc, Argentyna przespała powojenną fazę rewolucji przemysłowej, licząc na to, że wołowina będzie jej przynosić tak wysokie dochody jak w dwudziestoleciu międzywojennym. Obecnie produkcja rolna jest pod względem marży nieliczącą się branżą. Do tego doszły liczne przekręty finansowe, takie jak wyparowanie kilkuset tysięcy krów, które miały być zabezpieczeniem instrumentów finansowych wartych miliardy dolarów. Tak, nad La Plata istnieją papiery wartościowe zabezpieczone bydłem jak w USA hipotekami. Tąpnięcie tych drugich wywołało katastrofę na skalę globu, nad Paraną – tylko jeden z licznych regionalnych skandali finansowych. W rezultacie gospodarka argentyńska jest zwyczajnie zacofana. Według Trading Economics eksport znad La Platy jest nieprzetworzony lub wręcz nieokreślony. Pod względem wartości na pierwszym miejscu (14 proc.) znajdują się towary, których kategorii nie udało się ustalić! Za nimi są zboża (13 proc.), odpady po produkcji rolnej i przemysłowej (10 proc.), minerały i surowce energetyczne (też ok. 10 proc.) oraz tłuszcze mięsne i roślinne. Mięso i podroby to niespełna 5 proc. argentyńskiego eksportu. Nie dlatego, że Argentyna nie sprzedaje wielu ton mięsa. Po prostu obecnie nie zapewnia ono wysokich zysków. Inaczej mówiąc, Argentyna – tak jak szlachecka Polska w XVII w. – źle obstawiła. Jej szczęście, że graniczy w większości z oceanem i Andami, a nie Rosją i Niemcami.

Nieoczekiwany sukces Polski i Malezji – najszybciej rozwijające się gospodarki po 1990 roku

W trzeciej dekadzie XXI w. miejscem docelowym imigrantów z całego świata stała się nieoczekiwanie Polska, która po 2004 r. sama doznała drenażu mózgów. Według amerykańskiego ekonomisty Noaha Smitha III RP i Malezja odniosły dwa największe sukcesy gospodarcze od czasu Korei Południowej. Polska w tej dwójce wypada znacząco lepiej. Dane Maddison Database mówią, że PKB na głowę według parytetu siły nabywczej w latach 1992–2022 wzrósł ponadczterokrotnie – z niespełna 8 tys. do niemal 32,5 tys. dol. Polska, wykorzystując okienko dziejowe, błyskawicznie dołączyła do NATO i pięć lat później do UE. Dało jej to nie tylko parasol bezpieczeństwa – ostatnio jakby przeciekający – i dostęp do wspólnego europejskiego rynku, ale przede wszystkim impuls do reform. To właśnie stworzenie całkiem sprawnych instytucji publicznych oraz masowe inwestycje w infrastrukturę – w dużej mierze finansowane z funduszy spójności – stały się według Smitha tajemnicą sukcesu obu krajów, ale w szczególności Polski.

Możliwości prowadzenia tradycyjnej polityki protekcjonistycznej są obecnie ograniczone właściwie głównie do ceł, i to uzasadnionych – oczywiście jeśli chce się być członkiem Światowej Organizacji Handlu (WTO). Subsydiowanie eksportu na wzór Korei Południowej jest obecnie niezgodne z zasadami WTO, gdyż jest to forma dumpingu cenowego – czyli sprzedaży poniżej kosztów wytworzenia w celu zwalczenia konkurencji. Można stosować taryfy celne, ale zarówno Polska, jak i Malezja dobrowolnie ograniczyły sobie możliwości w tym zakresie w zamian za swobodny dostęp do rynku – unijnego w przypadku Polski i krajów grupy ASEAN dla Malezji. Wciąż można jednak pobudzać gospodarkę i kierować jej rozwój w odpowiednią stronę, zapewniając inwestorom – najlepiej z wyselekcjonowanych branż – dogodne warunki do prowadzenia działalności. To nie wysokość podatków jest tu kluczowa, gdyż dzięki umiejętnej polityce monetarnej, utrzymującej niedowartościowaną walutę narodową, można zmniejszać koszty dla zagranicznych inwestycji bez redukowania stawek podatkowych, a tym samym wpływów budżetowych.

Komfort prowadzenia działalności to przede wszystkim dostęp do rynków zbytu, rozwinięta infrastruktura, sprawne instytucje, bezpieczeństwo wewnętrzne czy otoczenie biznesowe (np. mnogość podwykonawców) oraz wykształceni pracownicy. Edukacja publiczna wysokiej jakości oraz w pełni profesjonalna, obiektywna i wolna od politycznych nacisków służba cywilna są dalece bardziej istotne dla inwestorów z zaawansowanych technologicznie branż niż kilkupunktowe różnice w stawkach CIT. Niskie podatki są istotne dla inwestorów finansowych, którzy chcą szybko zarobić, a następnie ewakuować się z pieniędzmi do innych rejonów świata, by skorzystać z kolejnych okazji do spekulacji. Inwestycje typu green field, a więc budowa od podstaw zakładów pracy, najczęściej produkcyjnych, nie potrzebują takich zachęt, gdyż właściciele kapitału zarabiają w ich przypadku na produkcie, a nie wahaniach kursów.

Ostatnie lata przyniosły również całkiem efektowne załamania modeli ekonomiczno-społecznych w krajach, które były przez lata synonimami dobrobytu. Chociaż pod względem PKB na głowę Polska w tym roku zrówna się z Japonią, a w Kanadzie jest wciąż on o 10 tys. dol. wyższy, to w tym amerykańskim kraju problemy ekonomiczno-społeczne są bardzo poważne. Szczególnie w Vancouver, które stało się dla chińskich oligarchów tym samym, co jeszcze niedawno Londyn dla rosyjskich. W rezultacie ceny nieruchomości poszły w górę tak bardzo, że doszło do epidemii bezdomności, a wraz z nią ekspansji uzależnień – głównie od substancji psychoaktywnych, które nad Ontario stały się bardzo szeroko dostępne. Polityka migracyjna Ottawy, którą przez lata wielu pokazywało jako wzór, okazała się porażką, gdyż imigrantom nie zapewniono możliwości rozwoju – dano im głównie możliwość wjazdu do kraju. W ciągu zaledwie trzech lat – od 2022 r. – stopa bezrobocia wzrosła z 5 do 7 proc. Cena przeciętnego mieszkania w latach 2019–2022 wzrosła z 530 tys. do 837 tys. dol. kanadyjskich, co wzmaga akumulację kapitału mieszkaniowego. Odsetek posiadaczy mieszkań spadł z 69,3 proc. w 2021 r. do 66,9 proc. w 2024 r. Jeszcze w 2008 r. polski PKB na głowę PSN wynosił zaledwie 45 proc. kanadyjskiego. W 2022 r. było to przeszło 71 proc., a w tym roku – według prognozy MFW – wyniesie już 85 proc.

Gospodarka i polityka – dlaczego decyzje państw decydują o wzroście lub stagnacji

Dotychczas Polska potrafiła się podczepić pod zmiany gospodarcze zachodzące po 1800 r., chociaż nie sprzyjało jej otoczenie polityczne i musiała się regularnie odbudowywać. Z tego punktu widzenia nasza pozycja podwykonawcy państw najwyżej rozwiniętych jest całkiem niezła. Nie trzeba być najlepszym, można być dobrym.

Niestety, w nadchodzących latach, żeby pozostać dobrym, trzeba będzie próbować zostać najlepszym. Po 1800 r. z peletonu odpadali głównie ci, którzy przespali zmiany. Nie trzeba więc się bać prowadzenia odważnej polityki przemysłowej i międzynarodowej. Najwyżej nie wyjdzie. Niestety, polscy politycy sprawiają wrażenie, że właśnie teraz oni chcieliby przeczekać kolejny etap globalnej rywalizacji, uprzejmie dystansując się nawet do negocjacji pokojowych w sprawie wojny w Ukrainie. Obyśmy nie zostali z tą samoizolacją jak Argentyńczycy z papierami na krowy, których nie ma. ©Ⓟ