Upublicznienie "zamachu politycznego" w NBP

Najpierw prawicowe media zaalarmowały o „zamachu politycznym”, który może się skończyć odejściem prezesa NBP. Szybko się okazało, że chodzi o bunt w zarządzie banku centralnego. A konkretnie o to, że część członków zarządu chce pewnego ograniczenia kompetencji szefa banku (zgodnie z konstytucją i ustawą o NBP bank ma trzy główne organy: prezesa, zarząd i Radę Polityki Pieniężnej). Mowa o likwidacji niektórych departamentów, kontroli zarządu nad wydatkami banku centralnego, a także o sposobie ustalania premii dla prezesa (w 2024 r. Glapiński zarobił 1,38 mln zł brutto, w instytucjach publicznych prawdopodobnie nie ma nikogo, kto mógłby liczyć na więcej).

Próba „zamachu” miała trwać już kilka tygodni. Jej upublicznienie zbiegło się z reakcją prezesa w stosunku do zamachowców. Zmian w strukturze departamentów nie było, za to w niespotykany sposób zmienił się zakres odpowiedzialności poszczególnych członków zarządu. Po poprzedniej aferze – z 2023 r. – na boczny tor został odstawiony Paweł Mucha, który nie nadzoruje żadnego departamentu. Teraz w podobnej sytuacji znaleźli się: Marta Gajęcka, Piotr Pogonowski i Rafał Sura. Gajęcka zajmowała się wcześniej departamentem zagranicznym, Pogonowski odpowiadał za rozliczenia transakcji finansowych i statystykę, za departament systemu płatniczego, departament rozliczeń gospodarki własnej, departament koordynacji i realizacji zakupów oraz wystawowe Centrum Pieniądza.

Tu należy wyjaśnić, że zgodnie z przepisami nadzór nad departamentami mogą sprawować tylko prezes i wiceprezesi NBP. Żeby ominąć to ograniczenie, prezes udziela upoważnienia do nadzorowania zwykłym członkom zarządu. Formalnie brak nadzoru nad departamentami nie jest niczym niezwykłym. W rzeczywistości pokazuje jednak brak zaufania prezesa wobec części współpracowników.

RPP broni prezesa, lecz nie cała

W sprawę włączyła się Rada Polityki Pieniężnej, a przynajmniej część jej członków. Osoby powołane do RPP przez Sejm, w którym większość miała wówczas Zjednoczona Prawica, oraz przez prezydenta Andrzeja Dudę podpisały (dokument jest datowany na 3 grudnia, czyli na połowę ubiegłego tygodnia) stanowisko mówiące m.in.: „Apelujemy o nieeskalowanie działań naruszających dotychczasową, utrwaloną przez blisko 30 lat, stabilną relację pomiędzy trzema konstytucyjnymi organami NBP, w tym o poszanowanie roli organu banku centralnego, jakim jest Prezes NBP. Tworzenie niepotrzebnych zakłóceń w tych relacjach będzie działać na szkodę banku centralnego o potencjalnych konsekwencjach daleko wykraczających poza samą strukturę NBP”. Pod stanowiskiem podpisał się również przewodniczący RPP Adam Glapiński. Zabrakło natomiast autografów członków rady, którzy byli powołani przez kontrolowany przez partie tworzące dzisiejszą koalicję rządową Senat.

Byłoby to zwykłe zamieszanie w banku centralnym, do jakiego zdążyliśmy się w ostatnich latach przyzwyczaić, gdyby nie… niezręczny moment, w którym do niego doszło. Choć nie brak takich, którzy chcieliby się pozbyć Adama Glapińskiego, jego kadencja na stanowisku prezesa NBP kończy się dopiero za dwa i pół roku. Ale prezes bankiem nie zarządza sam (a nawet, jak często słychać, w bieżące sprawy niezbyt się angażuje). Jego prawą ręką jest pierwsza wiceprezes Marta Kightley. Jej sześcioletnia kadencja kończy się na początku marca przyszłego roku. Członków zarządu powołuje prezydent na wniosek prezesa NBP. Niemal nic nie stoi na przeszkodzie, by Kightley została powołana na kolejną sześcioletnią kadencję. Niemal, bo prezydencka nominacja wymaga kontrasygnaty… premiera.

W ostatnim czasie prezes NBP sporo inwestował w zdobycie przychylności i prezydenta, i premiera. Jedno ze spotkań z Karolem Nawrockim, o którym wiemy, miało miejsce zaraz po jego wyborze na prezydenta. Wchodząc na wywiad do prezydenta elekta, dziennikarze DGP właściwie minęli się z Glapińskim w drzwiach. Nic w tym dziwnego. Prezes banku centralnego powinien przedstawić nowemu prezydentowi, w jakiej kondycji jest gospodarka. Ale może wspomniał również o kwestiach personalnych (w czerwcu wydawało się, że pierwszą ważną decyzją Karola Nawrockiego będzie powołanie kogoś do RPP, bo już za kilka dni kończy się kadencja jednego z „prezydenckich” członków rady).

Jak zyskać przychylność premiera

Ale Glapiński starający się o względy Tuska? O spotkania z premierem, którego ugrupowanie chce postawić prezesa NBP przed Trybunałem Stanu, zapewne trudniej. Zwróćmy jednak uwagę, jak subtelnie bank centralny komentuje od pewnego czasu politykę budżetową rządu. W normalnych warunkach deficyt finansów publicznych przekraczający 6 proc. PKB dawałby prezesowi NBP okazję do wieszania psów na premierze i ministrze finansów. I stanowiłby znakomite wytłumaczenie dla utrzymywania wysokich stóp procentowych. Tymczasem Adam Glapiński już wiosną zapowiedział duże cięcia stóp. Z początku te obniżki wydawały się zaskakująco duże (wtedy można było też przypuszczać, że obniżanie stóp mogło pomagać i gospodarce, a więc pośrednio rządowi, i kampanii prezydenckiej Nawrockiego). Pod koniec roku widzimy, że cięć było jeszcze więcej. Co jeszcze szef banku centralnego mógłby zrobić, żeby zyskać przychylność premiera?

W takim właśnie momencie mamy rokosz w zarządzie banku centralnego. Nic dziwnego, że sześciu członków RPP i jej przewodniczący apelują: „Zwracamy się o wyciszenie emocji, rozwagę i niedokonywanie żadnych pochopnych działań, których nieuchronną konsekwencją byłaby nieodwracalna utrata przez NBP jego pozycji budowanej konsekwentnie przez kilkadziesiąt lat, stabilizującej system finansowy, gospodarkę i Rzeczpospolitą Polską”. ©Ⓟ