Nie wiem, czy dziewczęta tracą wiarę w małżeństwo. Na pewno wygląda na to, że są coraz bardziej sceptyczne wobec obowiązującego jego wzorca. Przez długi czas małżeństwo było dominującą formą bycia razem. Teraz to tylko jedna z opcji. Brak ślubu nie jest już dla par tak dużym kłopotem organizacyjnym i prawnym jak kiedyś. Również dla ich rodzin przestaje to być problemem. Bycie w długoterminowym związku ma znaczenie przy podejmowaniu decyzji o dzieciach, ale ludzie coraz częściej mają dzieci bez ślubu. Dane, które pani przytoczyła, sugerują rozdźwięk między dziewczętami a chłopcami. Podobny wzór pokazuje inne ciekawe badanie, z którego wynika, że z pokolenia na pokolenie kobiety kładą coraz większy nacisk na równy podział obowiązków domowych, zaś podejście mężczyzn do tej kwestii właściwie się nie zmienia. Skutkiem tego jest rosnący rozdźwięk w oczekiwaniach dotyczących tego, na czym polega partnerstwo. Wyniki tego badania współgrały z moim własnym doświadczeniem wchodzenia w rodzicielstwo.
Gdy decydowałam się na dziecko, miałam poczucie, że związek z moim partnerem był względnie równy. Oczekiwałam, że będzie tak cały czas. Jednak po urodzeniu dziecka przekonałam się, że byłam w dużym błędzie. I myślę, że wiele kobiet ma podobne doświadczenia. Wspomniane badanie pokazywało też, że w krajach, w których rozdźwięk między oczekiwaniami kobiet i mężczyzn jest większy, dzietność jest mniejsza. Myślę, że sceptycyzm młodych kobiet wobec małżeństwa może być związany z tym, że są w coraz większym stopniu rozczarowane rolą żony i matki.
Sytuacja zawodowa moja i mojego męża była podobna. Oboje zajmowaliśmy się pracą badawczą. Wiele rzeczy robiliśmy wspólnie, uczestniczyliśmy w tych samych konferencjach, razem wyjeżdżaliśmy. Po tym, jak urodziło się nam pierwsze dziecko, z jednej strony okazało się, że moje oczekiwania dotyczącego tego, w jakim stopniu mój mąż weźmie odpowiedzialność za opiekę, różniły się od jego oczekiwań. Z drugiej strony – również świat oczekiwał ode mnie, że będę się wszystkim zajmować. To ze mną rozmawiano o pieluchach i masie innych spraw. Nasze ścieżki zawodowe się rozjechały – mąż szybciej szedł do przodu, ja wolniej, bo mieliśmy inne obowiązki. Z upływem lat dzielenie się nimi robi się łatwiejsze, bo dzieci dorastają i stają się samodzielniejsze. Najtrudniej bywa na wczesnym etapie rodzicielstwa. Ale nawet przejściowe trudności mogą spowodować, że para nie zdecyduje się już na kolejne dziecko.
Mężczyznom może być łatwiej zdecydować się na kolejne dziecko niż kobietom, częściowo dlatego, że mniej ich ta decyzja obciąża. Badania pokazują, że największe szanse na kolejne dziecko mają pary, w których podział obowiązków jest równiejszy. Warunek jest więc taki, by ojcowie wzięli na siebie część bagażu, który tradycyjnie niosą matki. W swojej pracy badawczej interesowałam się tym, jak narodziny dziecka wpływają na zadowolenie z życia u par. Okazało się, że w różnych, dość zamożnych krajach wzór jest podobny. Zwykle ludzie decydują się na powiększenie rodziny, gdy są na dobrym etapie życia: tworzą udany związek, mają stabilną pracę i uporządkowaną sytuację finansową. Jeszcze zanim urodzi się pierwsze dziecko, satysfakcja z życia wzrasta – zwłaszcza u kobiet, u mężczyzn nieco mniej. Jednak efekt ten jest krótkotrwały. Szczęśliwy okres trwa zazwyczaj około dwóch lat. Potem zadowolenie wraca do stanu sprzed urodzenia dziecka, a nawet spada poniżej tego poziomu.
Można to różnie wyjaśniać. Ekonomiści posługują się czasem set point theory – teorią zakładającą, że każdy ma jakieś bazowe poczucie szczęścia, kształtowane przez czynniki genetyczne i wczesną socjalizację. Jedni ludzie są z natury szczęśliwsi, inni – mniej. Teoria ta mówi, że różne wydarzenia życiowe mają tylko krótkotrwały wpływ na nasz poziom szczęścia. Jak już ktoś osiągnie swój cel – np. zostanie rodzicem – to przyzwyczaja się do nowej sytuacji, a wtedy jego zadowolenie z życia wraca do bazowego poziomu. Są też inne wyjaśnienia – np. to, które skupia się na tym, że rodzicielstwo wiąże się z wysokimi kosztami ekonomicznymi i czasowymi. Mam tu na myśli w szczególności koszty opieki nad dzieckiem, ale również te związane np. z utratą dochodów wynikającą z przerwy w pracy i pogorszenia perspektyw zawodowych. Bycie rodzicem często oznacza też trudności w godzeniu życia rodzinnego z zawodowym, co – niezależnie od niższych zarobków – może wywoływać stres i zmniejszać satysfakcję z życia. W moich analizach sprawdzałam, jak zadowolenie z różnych sfer życia zmienia się po narodzinach dziecka. Chociaż problemy finansowe dotykają wiele rodzin, sytuacja materialna nie pogarszała się znacząco po urodzeniu potomka. Brak czasu wolnego był przejściowym problemem we wczesnym, intensywnym okresie rodzicielstwa. Na dłuższą metę, kiedy dzieci są starsze, rodzice naprawdę lubią spędzać z nimi czas. Największym powodem niezadowolenia rodziców – i to długotrwałym – okazywał się podział obowiązków opiekuńczych i domowych. Niezadowolone były matki, ale też ojcowie.
Pewnie dlatego, że standardy się zmieniają. Mężczyzna może myśleć: robię dużo więcej, niż robił mój ojciec, mam relację z dzieckiem, jakiej on nigdy ze mną nie miał, a moja żona i tak jest ciągle niezadowolona. To wskazuje na rozdźwięk oczekiwań dotyczących naszych ról.
Kiedy myślimy o równości płci, warto oddzielić od siebie dwa komponenty: role kobiet i mężczyzn. Po stronie kobiet sporo się zmieniło: pracują, zarabiają, robią kariery, coraz częściej zajmują wysokie stanowiska. Druga część równości płci – ta po stronie mężczyzn – to pole, na którym nie zaszliśmy jeszcze zbyt daleko. Mężczyźni biorą na siebie więcej obowiązków domowych niż ich ojcowie, ale do równego podziału jest nam bardzo daleko. Partnerzy na urlopach wychowawczych czy opiekujący się starszymi członkami rodziny są wyjątkiem, a nie regułą. Nieodpłatna praca nadal jest głównie domeną kobiet.
Trudno te rzeczy od siebie oddzielić. Przypuszczam, że kobiety nie mogą znaleźć partnerów, którzy daliby im taki związek, jakiego potrzebują. W wielu przypadkach małżeństwo, jakie miały ich matki, nie jest relacją, w którą chciałyby wchodzić.
Dzisiaj, znacznie łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej, można sobie zadać pytanie: czego chcę? Norma, zgodnie z którą każdy bierze ślub i ma dzieci, już nie obowiązuje. Można wieść dobre życie bez małżeństwa i potomstwa. Z pewnością jest wiele kobiet i mężczyzn, dla których brak możliwości posiadania dzieci jest źródłem wielkiego bólu. Ale jak się spojrzy na poczucie szczęścia u starszych par, to okazuje się, że osoby będące w długoletnim małżeństwie, które nie zdecydowały się na powiększenie rodziny, z reguły wcale nie są nieszczęśliwe. Pary, które uznały, że rodzicielstwo nie jest ścieżką dla nich, dużo czerpią ze związku i przeżywają mniej napięć.
Jest takie przekonanie, że wymagamy dziś od partnerów więcej niż w przeszłości. Oczekujemy, że będą spełniać wiele naszych potrzeb: będą naszymi najlepszymi przyjaciółmi, powiernikami, doradcami...
Tak. Wcześniej zadanie mężczyzny ograniczało się do ekonomicznego wkładu w funkcjonowanie gospodarstwa domowego. Teraz badania pokazują, że kobiety, które zarabiają i poświęcają dużo energii pracy zawodowej, w coraz większym stopniu chcą równości w podziale obowiązków. Mogą to postrzegać jako oznakę partnerstwa i wzajemnego szacunku. Nie chodzi im o to, by ktoś inny przejął całą nieodpłatną pracę w domu, ale też nie chcą nieść tych wszystkich obowiązków samodzielnie. Tymczasem mężczyźni mniej się zastanawiają nad podziałem obowiązków domowych, często nawet ich nie dostrzegają. Nie bez powodu nieodpłatną pracę nazywa się niewidzialną. Mój mąż nie wie np., że zamawiam ubrania dla dzieci, bo ze starych wyrastają i każdej jesieni potrzebują nowej kurtki. To jeden z wielu przykładów takiej niewidzialnej pracy.
O niektórych rzeczach tak, ale nie o wszystkich. To nie jest tak, że mężczyźni sami je zauważą. Potrzeba rozmowy i wysiłku po obu stronach. Trzeba przy tym podkreślić, że dyskryminacja istnieje też po drugiej stronie. Ojcom jest trudniej robić pewne rzeczy. Podam taki przykład: pracodawcy mogą mniej przychylnie patrzeć na mężczyzn, którzy chcą wziąć urlop wychowawczy. Może to być potraktowane jako zachowanie nietypowe, problematyczne, jako pogwałcenie niepisanego kontraktu. Niedawno natknęłam się na badanie ze Szwajcarii, z którego wynikało, że mężczyźni często deklarują, iż chcieliby pracować na niepełny etat, ale prawdopodobieństwo odrzucenia ich aplikacji w procesie rekrutacyjnym jest wyższe niż w przypadku kobiet. Na rynku pracy mogą być postrzegani jako dziwni. Kobiety w mniejszym stopniu są karane za to, że chcą pracować mniej godzin.
Znany wzór jest taki: ludzie są bardzo szczęśliwi, gdy biorą ślub i krótko po nim. Nie ma w tym nic zaskakującego – koresponduje to z doświadczeniem wielu z nas. Okres ten trwa kilka lat. Nazywamy to efektem miesiąca miodowego. W badaniach nad dobrostanem (well-being studies) przez pewien czas toczyła się debata na temat tego, co się dzieje później: czy ci, którzy wzięli ślub, są na dłuższą metę szczęśliwsi od tych, którzy nie zostają małżonkami? Przez lata w literaturze dominowało przekonanie, że małżeństwo jest dla ludzi bardzo korzystne – z wielu powodów. Podkreślano, że zapewnia im bezpieczeństwo ekonomiczne i obniża koszty życia. Jeśli jeden z małżonków straci pracę, to drugi może utrzymać rodzinę. Zwracano też uwagę na to, że ludzie w związkach małżeńskich bardziej dbają o swoje zdrowie, mają lepsze nawyki, np. regularnie chodzą do lekarza. Ogromnie ważne jest też wsparcie emocjonalne – są dla kogoś ważni, mają się do kogo zwrócić, by porozmawiać o ważnych dla nich sprawach. Z tych powodów można by oczekiwać, że małżonkowie są bardziej zadowoleni z życia od osób niezamężnych. Jednak obecnie literatura skłania się ku przekonaniu, że małżeństwo samo w sobie nie uszczęśliwia ludzi.
Bycie w satysfakcjonującym związku. Mam na myśli długoterminową relację, a nie przejściowe oczarowanie. Ludzie w stałych, satysfakcjonujących związkach są szczęśliwsi od tych, którzy nie mają partnerów. W naszych badaniach sprawdziliśmy też, jak się zmienia zdrowie kobiet i mężczyzn, którzy zawierają małżeństwa. Nasze wyniki nie były jednoznaczne. Zdrowie małżonków – w porównaniu z osobami stanu wolnego – było na dłuższą metę nieco lepsze, ale różnica nie była znacząca.
W literaturze panuje przekonanie, że dużo bardziej korzystają na nim mężczyźni. Kobiety zyskują na małżeństwie ekonomicznie. To też oznacza, że w przypadku jego rozpadu ponoszą większe koszty finansowe. Ale jeśli chodzi np. o zdrowie, to mężczyźni czerpią z małżeństwa o wiele większe korzyści. Można to nazwać „efektem żony”. Widać go szczególnie w okresie wdowieństwa. Starsze kobiety często nieźle funkcjonują bez mężczyzn: łatwiej znajdują sposoby, by wychodzić z domu, spotykają się z sąsiadkami i rodziną, angażują się w różne zajęcia. Wdowcom przychodzi to znacznie trudniej. Na jednej z konferencji naukowych widziałam dane z Korei Południowej pokazujące, że po śmierci mężów kobiety przeżywają tam drugą młodość. To o tyle symptomatyczne, że utrata męża lub żony jest jednym z najbardziej tragicznych, bolesnych doświadczeń. A koreańskie wdowy odżywały.
To ciekawe. Możemy mówić, że to bunt. Ale możemy też uznać, że te kobiety po prostu nie potrafią zaakceptować reguł, według których obecnie funkcjonują związki. Myślę, że rezygnacja z głębokiej długoterminowej relacji jest bardzo bolesna dla większości ludzi. Jeśli ktoś się na to decyduje, to znaczy, że uważa, iż dostępne dla niego opcje są nieakceptowalne.
Gdy myślimy o różnicach w wykształceniu, zwykle łączymy je z potencjałem zarobkowym. A kierunki i jakość studiów są różne – nie każde przekładają się na wysokie dochody. Nie ma prostego przepisu na to, co się musi zmienić w społeczeństwie, by ludziom było łatwiej wchodzić w satysfakcjonujące związki i decydować się na dzieci. Na pewno potrzeba nam pogłębionej refleksji na ten temat, spojrzenia z różnych perspektyw.
Może stoi za tym przepaść w wyobrażeniach o tym, do czego jest związek i jak powinien wyglądać. Ale państwo tego problemu nie rozwiąże. Dzietność może być przedmiotem polityki, związki – nie bardzo. Można powtarzać, że ludzie za dużo pracują, nie mają czasu na randki, a w dodatku instalują sobie Tindera i wydaje im się, że mają nieskończone możliwości wyboru. I że gdyby mniej gonili, to mogliby się bardziej skupić na myśleniu o rodzinie. Jednak trudno to przełożyć na rozwiązanie systemowe.
Tak, sprawę pogarsza jeszcze problem z mieszkalnictwem. Czynsze i ceny mieszkań są coraz wyższe i rosną znacznie szybciej niż zarobki. To pewnie cieszy właścicieli mieszkań, ale z perspektywy młodych ludzi, którzy nie dostali lokalu od rodziców ani pieniędzy na wkład własny, to trudna do przeskoczenia przeszkoda. I źródło ogromnej presji na to, żeby pracować więcej. Komfort mieszkaniowy jest potrzebny, by mieć dzieci. W tej sprawie państwo może – i powinno – interweniować.
Tak. Obecnie uważa się, że małżeństwo jest zwieńczeniem dorosłości. Jednak nie zapominajmy, że większość ludzi chce związku i dzieci. Państwo powinno im to ułatwiać. Badania pokazują, że poprawa sytuacji w mieszkalnictwie czy dostępności żłobków przyczynia się do podniesienia dzietności, choć nie ma co liczyć, że będzie to ogromny wzrost – kobiety nie zaczną nagle rodzić po troje dzieci. Jeśli problem dotyczy relacji między partnerami po urodzeniu dziecka, trudniej go rozwiązać. To, co się dzieje między partnerami, jest z jednej strony prywatne, ale z drugiej – kulturowe. Dotyczy relacji w naszym najbardziej intymnym związku, odbywa się za zamkniętymi drzwiami; to rzeczy, które sobie mówimy w cztery oczy. Ale rozbieżności nie wynikają tylko np. z osobowości partnerów. Wręcz przeciwnie, wiele par natyka się na bardzo podobne problemy. Dlatego memy na ten temat nas śmieszą: rozpoznajemy w nich coś, co dobrze znamy. Intymne relacje każdej pary kształtują niezależnie od nas kulturowe przekonania, które nie ulegają łatwym zmianom. Są trudno uchwytne, a jednocześnie silnie na nas wpływają.
Tak, niektórzy politycy postulują tradycjonalizację. Przekonują, że gdyby kobiety „robiły to, co do nich należy” – czyli rodziły, gotowały, sprzątały itd. – to wszystko byłoby w porządku. Ale pomysł, że można by je jakoś do tego nakłonić, jest chybiony. Jakimi argumentami je przekonywać? Myślę, że więcej możemy uzyskać z rozmowy. Rozmowy, która wyjdzie poza drzwi sypialni i skupi się na tym, czego oczekujemy od kobiet i mężczyzn w naszym społeczeństwie. Jakie są wymagania pracodawców? Na co się zgadzają, a na co nie? Jakie są oczekiwania nauczycieli i wychowawców wobec matek i ojców? Co w czytankach lub filmach dla dzieci robią dobrzy ojcowie, a co robią dobre matki? To oczywiście nie przyniesie szybkiego rozwiązania problemu, ale pozwoli nam inaczej spojrzeć na to, co dzieje się w naszych domach, i lepiej się nawzajem rozumieć. ©Ⓟ