W czasie pokoju działalność wywiadu zwykle nie wzbudza zainteresowania. Są służby, które przebijają się do mediów, jak brytyjski MI6 czy amerykańska CIA, ale w wielu krajach ludzie nawet nie wiedzą, jak się one nazywają. Jednak wojna wszystko zmienia. Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji umówiłem się na wywiad z Budanowem. Niewielki, na wpół zaciemniony gabinet, biurko otoczone wieloma przedmiotami o znaczeniu symbolicznym, trofeami i akwarium z żabą. To nasunęło mi myśl, że w środku jest żywy człowiek, mimo że mówi o poważnych sprawach z kamiennym obliczem. Tak go zresztą opisałem. Podczas naszej pierwszej rozmowy zastrzegł, że chce, by moja książka opowiadała nie o nim, lecz o ludziach, jego współpracownikach.
Spotkałem się z nim wiele razy, choć ze względu na wojnę jego czas jest mocno ograniczony. Często zadawałem mu tylko bardzo konkretne pytania.
Przedstawiciele HUR pomagali mi przy organizacji kilkudziesięciu spotkań z uczestnikami operacji. Zależało mi na tym, by pokazać ich jako żywych ludzi z prawdziwymi emocjami i uczuciami, a nie w suchym stylu znanym z Wikipedii. To był projekt twórczy, nikt mi się nie wtrącał w układ książki ani opisywane fakty. Pewne fragmenty były przeglądane, bo trwa wojna. Ale napisałem książkę tak, jak chciałem. Specjalnie wprowadziłem siebie jako narratora, opisałem swoje emocje. Zależało mi, by ukraiński czytelnik identyfikował się z treścią. Chciałem napisać książkę publicystyczną z elementami fabularnymi. Mam nadzieję, że mi się udało.
Nie rozmawiałem z nim o tym. W sferze publicznej istnieje jeden komunikat: należy doprowadzić do zakończenia wojny. W książce wątków politycznych nie ma, bo nie może być. Ona opowiada o wydarzeniach czasów wojny. Mogę wyrazić własne zdanie, przy czym nie mam tu na myśli Budanowa. Po wojnie wielu dowódców zrobi karierę polityczną, bo elita wojskowa cieszy się ogromnym zaufaniem. Jest w niej wielu ludzi o dużym autorytecie. To normalna sprawa dla państwa powojennego.
Po pomarańczowej rewolucji ukraiński wywiad zdobył plany rosyjskiego Sztabu Generalnego, w których rzetelnie opisano scenariusz zbrojnego podboju lewobrzeżnej Ukrainy. Ja tego dokumentu nie widziałem, zresztą nie wiem, czy gdziekolwiek się zachował. To był czas, kiedy nikt się takiego rozwoju wydarzeń nie spodziewał. Nie było jeszcze antyzachodniej mowy Władimira Putina w Monachium z 2007 r., nie było wojny w Gruzji. Raport trafił na biurko Juszczenki, ale nikt się nim nie przejął. Zareagowano tak, jak w 2021 r. zareagowaliby europejscy politycy, gdyby na ich biurka trafiły rosyjskie plany podboju Europy. A ryzyko było poważne. Putinowski reżim już wtedy planował siłowy podbój cudzych terytoriów.
Dokument nie tylko został zignorowany, lecz nawet nie nadano mu dalszego biegu. Nie wyciągnięto żadnych wniosków – ani wojskowych, ani ideologicznych. Przeciwnie, od początku lat 2000., w tym w czasach Juszczenki, ukraińska armia była zmniejszana, wyposażenie wyprzedawano, niszczono, cięto na żyletki. Ani Ukraina, ani Europa nie zrobiły nic, by zareagować na imperialne zagrożenie ze strony Rosji. Ja sam o tym raporcie nie słyszałem, dowiedziałem się rok temu z rozmowy z płk. Hałaką.
Nasz wywiad miał swoje informacje, dość dokładne. Początkowo Rosjanie planowali wiosenno-letnią kampanię na 2021 r., ale jej termin został przesunięty. Na kilka dni przed rozpoczęciem inwazji HUR znał datę i godzinę. Pierwsze dni były ciężkie, ale Budanow powiedział mi, że gdy wytrzymaliśmy dwa tygodnie, to zrozumiał, iż Ukraina przetrwa tę nawałę, jakkolwiek długo by nie trwała. Ostatnie dni przed 24 lutego spędził na Wyspie. Tak nazywana jest siedziba HUR, bo mieści się w Kijowie na Półwyspie Rybalśkim na Dnieprze. Budanow był w biurze i czekał na początek wojny. Razem z nim czekali jego współpracownicy. Kluczowa historia dotyczy tego, jak się udało utrzymać lotnisko w Hostomlu. To też lekcja dla państw europejskich, gdyby, nie daj Boże, rozpoczęła się kampania militarna przeciwko nim, jak ważne jest utrzymanie najważniejszych węzłów logistycznych. Szykowali się wojskowi, szykował się HUR, a uratowało nas to, że sytuacja Rosjan była dziesięć razy gorsza od tego, co deklarowali.
Nie jestem sędzią ani prokuratorem. Odpowiedź na to pytanie poznamy po wojnie. Faktycznie oddział Gwardii Narodowej, który powinien był tam stacjonować, tuż przed atakiem przerzucono na Ołeszky w obwodzie chersońskim, a potem na Donbas. Obrona Hostomla początkowo opierała się na 200 poborowych. Czemu tak było, nie wiem. Może po prostu nie dało się postawić wojska w każdym punkcie zagrożonym atakiem. Poza Hostomlem Rosjanie próbowali się desantować w Wasylkowie, innym podkijowskim lotnisku. Tam obok wojskowych pozycji bronili zwykli ochotnicy, cywile. Może do wielkiej wojny nie da się w pełni przygotować. Ludzi, którym się udało Hostomel obronić, warto uwiecznić, bo wykazali się wielką odwagą i oddaniem. Większość z nich nigdy nie walczyła z rosyjską armią, ale rano 24 lutego otrzymała rozkaz i podjęła bój. Miała naprzeciw elitę rosyjskiej armii – nie jakichś poborowych, lecz desanturę, która całe życie szkoliła się na taką ewentualność.
Na naszą sytuację – mam tu na myśli nie tylko Ukrainę, lecz całą Europę – próbuje wpływać masa uśpionych agentów. Niestety i wśród Ukraińców znaleźli się ludzie, którzy są w stanie sprzedać ojczyznę za pieniądze. Z lotniska w Hostomlu usunięto stanowiska obrony przeciwlotniczej, co pozwoliło rosyjskim śmigłowcom dolecieć na pas startowy. Nie myślcie, że w razie czego podobne epizody nie będą miały miejsca w Europie. Nie napisałem książki po to, by kogoś oskarżać, lecz odwrotnie – by pokazać, że choć wojna jest zawsze niespodziewana, to plany wroga można udaremnić.
Nie poczuł, lecz wiedział.
Trudno mi odpowiadać za niego. Mogę wyrazić własną opinię. Po pierwsze, zobaczył braki organizacyjne rosyjskiej armii, zbudowanej nie na sposób wojskowy, lecz więzienny. Ta armia nie potrafi wykonywać szeroko zakrojonych zadań. Po drugie, znał straty wroga. Po trzecie, udało się ustabilizować sytuację na przedmieściach Kijowa. Bitwa o stolicę była pod tym względem kluczowa. Wychodzi na to, że w wojnie z Rosją najważniejszym zadaniem jest wytrzymanie przez dwa tygodnie pierwszego uderzenia. I nie wolno pęknąć w ciągu pierwszych godzin.
Ta historia nie ma precedensu. Mówimy o przelocie na ponad 200 km nad terytorium wroga dysponującego zestawami obrony przeciwlotniczej. Rozmach można porównać z izraelską operacją uwolnienia zakładników z porwanego samolotu w Entebbe w Ugandzie. Na pomysł operacji wpadł dowódca HUR. Zaangażowano w nią ochotników. Rosjanie byli o nich uprzedzeni przez agenturę, a mimo to zostali zaskoczeni, podobnie jak w przypadku innych brawurowych operacji. Choćby takiej, jak przepłynięcie ponad 100 km przez Morze Czarne na Krym na skuterach wodnych i zorganizowanie tam aktu dywersji. Nikt wcześniej niczego takiego nie zrobił, więc Rosjanie się niczego nie spodziewali. Albo akcja z 1 kwietnia 2022 r., gdy dwa ukraińskie helikoptery przeleciały nad obwodem biełgorodzkim, zniszczyły kilka rosyjskich obiektów, w tym bazę paliw, i bezpiecznie wróciły. Ta operacja też została zaproponowana przez Budanowa. Skorzystaliśmy na tym, że wróg nie oczekiwał po nas tak śmiałych operacji. Pobłażliwe traktowanie przez Rosjan wychodzi nam na dobre. Po operacji biełgorodzkiej zdecydowano się powtórzyć manewr w Mariupolu. To były loty dosłownie na beczce prochu. Pomogły pułkowi Azow dłużej utrzymać Azowstal.
Sekretarz Koordynacyjnego Sztabu ds. Traktowania Jeńców Wojennych, który potem odegrał znaczącą rolę w wymianie azowców z Mariupola. Usow z grupą hurowców zgodził się przekroczyć linię frontu. W zasadzie było to równoznaczne z oddaniem się w niewolę. Hurowcy nie mieli broni, prowadzili rokowania w kontrolowanym przez Rosjan mieście. Bardzo śmiałe posunięcie, znakomity przykład wojskowej dyplomacji.
Nawet jeśli, to nic o nich nie wiem. A gdybym wiedział, to nie mógłbym powiedzieć. Rozmowy w sprawie wymiany jeńców to rzecz ściśle tajna. W uwalnianiu azowców wykorzystywano mechanizmy, które i dzisiaj działają w operacjach wymiany jeńców, więc nie wolno mi o nich mówić. Podobne doświadczenia ma może jeszcze tylko Mosad, który prowadził negocjacje z Hamasami i Hezbollahami tego świata.
Sam pochodzę z okupowanej dziś części Donbasu, więc mam na ten temat własne przemyślenia. Putin ma wokół siebie zaufany krąg ludzi. Nie chodzi o jakichś gubernatorów czy ministrów, lecz o, mówiąc umownie, 10–20 osób. Medwedczuk trafił do tego kręgu. Trudno powiedzieć dlaczego, bo wszystko, co robił dla Rosji, było mydleniem oczu. Medwedczuk ma ręce zanurzone we krwi po łokcie. W zamian za niewyobrażalne pieniądze zapewniał Rosjan, że się im poddamy. Nie wiem, czy robił to świadomie, czy nie, ale jego raporty wpłynęły na decyzję Kremla o rozpoczęciu wojny. A mimo to wymienili go na ważnych dla nas ludzi.
Znowu pyta mnie pan o rzeczy, o których lepiej nie mówić. Moje subiektywne wrażenie jest takie, że takich ustaleń nie było. Rosjanie zawsze żądają ustępstw większych, niż są w stanie osiągnąć. Normą jest składanie obietnic z założeniem, że złamie się je przy pierwszej okazji. Putin zapewniał, że żadnej wojny nie będzie. Teraz obiecuje, że nie napadnie na Europę. Skoro o tym mówi, to znaczy, że właśnie taki ma plan. Rosjanie kłamią programowo. System ich do tego zmusza. Kłamią wszyscy – od szefowej Banku Rosji po szeregowego urzędnika w jakimś prowincjonalnym miasteczku. Sądzę więc, że Rosjanie zostali postawieni przed faktem. Tak z Rosją należy postępować, bo tylko taki język szanuje i rozumie. Postawiona przed faktem, natychmiast zapomina o pogróżkach, które miała spełnić. Dla niej priorytetem jest zachowanie twarzy. Po powrocie azowców do kraju rosyjska propaganda szybko o nich zapomniała. Ukraina nauczyła się, by tak jak Izrael zmuszać oponenta do zmiany reguł podczas gry.
Na wojnie najważniejsza jest logistyka. Odbicie wież Bojki pozwoliło na wyzwolenie Wyspy Wężowej (położona nieopodal delty Dunaju wysepka, na której w pierwszych godzinach inwazji padły słynne słowa „rosyjski okręcie wojenny, spier…” – red.). Przejęcie nad nią kontroli pozwoliło na odnowienie morskiego korytarza transportowego do Odessy i niezależnego od Rosji szlaku handlowego do Stambułu i dalej w świat. Rosjanie rozumieli znaczenie platform, ale nie spodziewali się ich utraty, bo nikt wcześniej takich operacji nie przeprowadzał. HUR wysłał – umownie mówiąc – gumowe szalupy pod rosyjskie myśliwce, jak w hollywoodzkim filmie. Szaleństwo, które się udało.
Wpłynęły na to wysiłki wojska, HUR, Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU). Szczegółowo opisuję w książce historię stworzenia morskich dronów Magura, którymi nękano okręty Floty Czarnomorskiej. Rozmawiałem z dowódcą grupy, która się tym zajmowała. Prosty chłopak prostym językiem wyrażał głębokie myśli. Dzięki takim ludziom, szalonym entuzjastom, operacje tego typu były możliwe. Teraz projekt jest rozszerzany, własne drony buduje też SBU. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak być mądrzejsi niż wróg. Rosjanie mają mnóstwo broni, nie zawsze działają rozumnie, choć się uczą, i to szybko. My musimy szybciej niż oni robić postępy, opierając się na entuzjastach i perfekcyjnej organizacji pracy. Rozwijać technologie, o jakich wcześniej nikt nie myślał. Choćby topić pięcioma dronami wielkie okręty wojenne. Wojny wygrywają mądrzejsi.
Wszystkie robią na mnie wrażenie, zwłaszcza gdy rozmawia się z ludźmi, którzy je przeprowadzali, a oni pokazują ci nakręcone filmy. Operacje w Biełgorodzie, na wieżach Bojki, most lotniczy do Mariupola. Rozmawiałem z jednym z jego uczestników. Człowiek nie był zawodowym wojskowym, zgłosił się na ochotnika. Nikt nie mógł mu zagwarantować, że przeżyje. Nie dało się matematycznie obliczyć prawdopodobieństwa sukcesu, bo nikt wcześniej nie porwał się na taką awanturę. Rajdy na Krym też zrobiły na mnie wrażenie, włącznie z tym sprzed inwazji, z 2017 r., w którym Budanow brał udział.
Problem z Rosją polega na tym, że nie poczuwa się do odpowiedzialności za swoje działania. Tak było jeszcze w latach 90. w Abchazji czy Naddniestrzu. Tak zwani kozacy z Petersburga i innych regionów przyjeżdżali, rozpalali wojnę i nikt ich za to nie ukarał. Potem była Gruzja, dwie agresje na Ukrainę. Potrzebny jest im przełom psychologiczny. Zaangażowany w zbrodnie człowiek został odnaleziony i otrzymał to, na co zasłużył. Trzeba pokazywać Rosjanom, że ich działania mają konsekwencje. Piloci strzelają po miastach nieprecyzyjnymi rakietami, które potrafią chybić o kilkaset metrów. Z góry godzą się więc na ofiary cywilne, a mimo to nie odmawiają wykonywania rozkazów. Wołodymyr Zełenski i Kyryło Budanow słusznie głośno o tym mówią. Można się powołać na przykład Izraela, który od dekad przeprowadza takie operacje. Kara nadejdzie. To logiczna konsekwencja wojny, którą nie my wywołaliśmy. ©Ⓟ