Określenie „wojna handlowa” zwiększa siłę rażenia komercyjnych dysput między państwami, które po prostu chciałyby maksymalizować korzyści z wymiany. Można go jednak używać również w innych przypadkach – np. w sytuacji, gdy współpraca gospodarcza cierpi w wyniku eskalacji napięć politycznych. Najnowszym przykładem jest potyczka między Pekinem a Tokio. Doszło do niej po wypowiedzi nowej premier Japonii Sanae Takaichi, która stwierdziła, że ewentualny atak Chin na Tajwan może skutkować reakcją militarną jej kraju. Aby złagodzić spór, wysoki przedstawiciel rządu w Tokio od razu poleciał do Pekinu, ale postępu w rozmowach nie osiągnięto.
Wojna handlowa dotyczy wszystkich możliwych obszarów współpracy gospodarczej. Gdy władze chińskie ostrzegły swoich obywateli przed wyjazdami do Kraju Kwitnącej Wiśni, branża turystyczna zareagowała błyskawicznie. Linie lotnicze zmniejszyły liczbę planowanych lotów do Japonii i zaoferowały możliwość zwrotu niewykorzystanych biletów. Wycieczkowce zmieniły trasy rejsów, by ominąć japońskie porty. To o tyle ważne, że chińscy turyści dotychczas stanowili najliczniejszą grupę odwiedzających Kraj Kwitnącej Wiśni. Co więcej, kina w Państwie Środka rezygnują z wyświetlania produkcji filmowych sąsiada. Restrykcjami objęto nawet eksport japońskich owoców morza.
Chiński bojkot Australii
Sytuacja jest szczególnie trudna dla Kraju Kwitnącej Wiśni, który zanotował pierwszy od ponad roku kwartalny spadek PKB o 1,8 proc. Było to głównie spowodowane nałożonymi przez USA cłami. Bojkot ze strony Pekinu jest więc ostatnią rzeczą, której potrzebuje tamtejsza gospodarka. Mimo że w ostatnich kilku latach firmy japońskie zmniejszyły inwestycje w Chinach, ich skumulowana wartość wyniosła na koniec 2024 r. ponad 130 mld dol. Dalsza eskalacja napięć może doprowadzić do utraty wartości tych projektów.
Japonia nie jest pierwszym krajem, który boryka się z chińskim bojkotem gospodarczym. Kilka lat temu duża koreańska sieć handlowa mierzyła się z problemami w Chinach. Bezpośrednie przyczyny zamknięcia marketów i wstrzymania kolejnych projektów firmy nie zostały oficjalnie potwierdzone, ale mówi się, że powodem było przekazanie Amerykanom przez Seul terenów pod budowę systemu antyrakietowego. Choć tarcza miała wesprzeć obronę Korei Południowej przed zagrożeniami ze strony sąsiada z północy, to chińskim władzom nie podobało się jej umieszczenie w pobliżu swojego terytorium.
W 2020 r. Pekin grał kartą handlową w relacjach z Australią, której około jedna trzecia eksportu trafiała do Państwa Środka. Dostawy owoców morza nagle utknęły w chińskich portach. Wprowadzono też restrykcje na dostawy jęczmienia i drewna. Dla Australijczyków szczególnie bolesne było nałożenie ponad 200-procentowych ceł na ich wino. W efekcie sprzedaż do Chin została niemal całkowicie wstrzymana. Potrzeba było kilku lat i zmiany rządu w Canberze, by stosunki handlowe zaczęły się normalizować. Dopiero w marcu 2024 r. Chiny zdecydowały się zdjąć cła na wino.
Obostrzenia w handlu
Wojna handlowa wypowiedziana w tym roku przez administrację Donalda Trumpa w wielu aspektach ma mało wspólnego z handlem. Pierwszym obostrzeniom, wymierzonym w Kanadę, Chiny i Meksyk, towarzyszyły oskarżenia o umożliwianie transportu narkotyków na terytorium Stanów Zjednoczonych. Nikt już potem nie patrzył na relacje USA–Chiny wyłącznie przez pryzmat gospodarki. Z czasem pojawiały się nadzieje, że potencjalne zyski ze sprzedaży amerykańskich produktów w Państwie Środka pomogą złagodzić restrykcyjne stanowisko administracji Trumpa w kwestii dostępu do zaawansowanych procesorów. Jednak ocieplenie stosunków okazało się nietrwałe. Wahadło znów wychyliło się w stronę obostrzeń.
Już kryzysy naftowe lat 70. ubiegłego stulecia pokazały, że potyczki handlowe mogą przypominać konflikty zbrojne. Gdy w 1973 r. władze USA zgodziły się dostarczyć Izraelowi sprzęt wojskowy w czasie wojny Jom Kipur, państwa zrzeszone w Organizacji Arabskich Krajów Eksportujących Ropę Naftową natychmiast ogłosiły embargo na dostawy ropy. Oznaczało to znaczne ograniczenie podaży produktów naftowych w USA i wzrost cen. W 1977 r. prezydent Jimmy Carter wygłosił przemówienie pod znamiennym tytułem „Moralny ekwiwalent wojny”, w którym przedstawił propozycję ograniczenia zużycia energii, w tym obniżenia o połowę amerykańskiego importu ropy naftowej. Sytuację pogorszył drugi kryzys naftowy, który wybuchł po rewolucji islamskiej w Iranie w 1979 r.
Kilka dekad temu Deng Xiaoping podobno powiedział, że Bliski Wschód ma ropę naftową, a Chiny metale ziem rzadkich. Jednak świat zaczął to sobie uświadamiać dopiero w ostatnich latach. Japonia dostrzegła potencjalne zagrożenie związane z uzależnieniem od chińskich pierwiastków w 2010 r. w kontekście sporu o prawa do połowu. W drugiej dekadzie XXI w. zmniejszyła ona udział importu tych surowców z Chin o prawie połowę (z ponad 78 proc. do ok. 40 proc.), ale to nie oznacza niezależności.
Choć napięcia dotyczące metali ziem rzadkich koncentrują się na linii Waszyngton–Pekin, to reperkusje dotykają również przemysłu Unii Europejskiej. Spowodowało to konieczność przygotowania planu awaryjnego. Działania ad hoc na szczeblu unijnym są o tyle konieczne, że wdrożenie strategii z 2023 r., zawartej w rozporządzeniu UE o surowcach krytycznych, napotyka na bariery. Także w tym przypadku napięcia handlowe zahaczają o kwestie militarne – metale ziem rzadkich są niezbędne w produkcji zaawansowanej technologicznie broni.
Bezpieczeństwo narodowe jest bezpośrednio związane ze skutecznością prowadzonej polityki handlowej, zarówno eksportu, jak i importu. Presję na inne państwo można wywrzeć nawet bez działań zbrojnych czy nawet groźby użycia wojska. Koszty ekonomiczne i społeczne i tak będą bardzo wysokie. Oddzielenie kwestii komercyjnych od racji stanu stało się niemożliwe. ©Ⓟ