Bankowość prywatną zwykło się uważać za arystokrację kapitalizmu. Górki? Dołki? Hossy? Bessy? Finansjera zawsze górą. Nawet najwięksi krytycy „banksterstwa” nie potrafią sobie wyobrazić bez niego życia gospodarczego.
Tak było do niedawna. Ale już nie jest. W 2021 r. odchodzący ze stanowiska głównego ekonomisty Banku Anglii Andy Haldane wygłosił przemówienie, które odbiło się dość szerokim echem w świecie finansów. Dowodził w nim, że prawdopodobnie stoimy u kresu liczącego sobie 800 lat modelu bankowości komercyjnej. Okres ten zaczął się ok. XIV w. wraz z rozwojem banków prywatnych w państwach włoskich. Instytucje te rozprzestrzeniły się na cały świat, ułatwiając rozwój kapitalizmu, który znamy dziś. W pewnych okresach bywały one potężniejsze niż cieszący się władzą absolutną monarchowie, a potem wsparci suwerennym mandatem przywódcy państw demokratycznych.
Banki to przeżytek?
Haldane jest zdania, że bankowość komercyjna będzie stale podgryzana przez nowe formy pieniądza prywatnego. I to się już faktycznie dzieje za sprawą rozwoju tokenizacji obrotu płatniczego – choćby w formie kryptowalut czy (nawet bardziej) różnego typu stablecoinów, których wartość powiązana jest z najważniejszymi walutami świata. Sama tokenizacja to jednak za mało. I to nie ona wykończy banki komercyjne. Tym, co zada im decydujący cios, będzie rozwój nowej generacji pieniądza publicznego, czyli tzw. cyfrowy pieniądz banku centralnego. Ten ostatni fenomen jest znany w formie skrótowca CBDC (ang. Central Bank Digital Currency). Za jego ojca chrzestnego uchodzi ekonomista James Tobin, który już w latach 80. przekonywał, by wzmagającą się finansjalizację gospodarki powstrzymać za pomocą „demokratyzacji bankowości centralnej”. Chodziło mu o to, by każdy obywatel i każdy biznes mogli korzystać z detalicznej oferty banku centralnego swojego kraju – i tam zyskiwać dostęp do kredytów lub przechowywać swoje depozyty.
Cyfryzacja obiegu pieniężnego spowodowała, że jest to jak najbardziej możliwe. W ostatnich latach bankowość centralna wzmocniła także swoje znaczenie od strony politycznej. Rezerwa Federalna czy Europejski Bank Centralny od dawna nie są już jedynie bankami banków, lecz kluczowymi współautorami polityki gospodarczej, które pomagają rządom nie zawalić się pod ciężarem zadłużenia. Skoro bank centralny i tak staje się coraz bardziej „ludowy”, to dlaczego nie miałby odgrywać roli pośrednika finansowego dla milionów gospodarstw domowych, które (przynajmniej formalnie) są jego demokratycznym suwerenem?
Gdyby tak się faktycznie stało, to czy banki prywatne byłyby jeszcze do czegokolwiek potrzebne? To postawione przez Haldane’a pytanie wraca ostatnio w pracy ekonomisty Dirka Niepelta z Uniwersytetu w Bernie. On także przychyla się do tezy, że projekty spod znaku CBDC oznaczają egzystencjalne zagrożenie dla banków komercyjnych. A w konsekwencji koniec modelu swoistego partnerstwa publiczno-prywatnego, którym był współudział banków komercyjnych w państwowej emisji pieniądza przez ostatnie 150 lat. Teoretycznie istnieją wszystkie elementy potrzebne do realizacji takiego scenariusza. W zasadzie jedyne, co może powstrzymać taki rozwój wypadków, to niechęć banków centralnych do przejęcia rynku podmiotów komercyjnych. Na razie projekty cyfrowego pieniądza pozostają bowiem konstrukcjami teoretycznymi.
A co potem? Banki jak dinozaury? Albo jak dorożki? Czemu nie. Niebezpiecznie jest wierzyć w to, że cokolwiek może trwać wiecznie. ©Ⓟ