W „Weselu” Wyspiańskiego gospodarz zagaduje przedstawiciela miejskiej inteligencji o Chiny. I słyszy pouczające: „Miły gospodarzu, wiecie choć, gdzie Chiny leżą?”. To doskonały opis normalnej – typowej i uznawanej przez warstwę wyższą za normalną – relacji między wykształconymi a ludem. Ci pierwsi, chętni, by w dobrej wierze uczyć i pouczać, trzymają tych drugich na dystans. Kiedy chcą, to biesiadują z ludem, nawet razem politykują, jednak od czasu do czasu przypominają, kto kim jest. Dramat Wyspiańskiego jest ciągle wznawiany. Wprawdzie chłopstwa już prawie nie ma, ale oczekiwanie przez znakomitą część elit i półelit, że także dzisiejszy lud ogarnie się i podąży za swoim naturalnym przewodnikiem – inteligencją, pozostaje żywą potrzebą.

Wyspiański opisuje wieś pod Krakowem, zasobną, mającą naturalnych liderów. W innej wsi, Wierzchosławicach, jest znacznie mniej różowo: „W tej obszernej i ludnej wsi, mającej kościół, szkołę i różne instytucje, człowieka z odwagą i charakterem, a równocześnie z olejem w głowie, daremnie by się szukało ze świecą w południe. Obojętność na sprawy publiczne, tchórzostwo niczym nieuzasadnione, zazdrość, samolubstwo wprost rażące, nieufność i podejrzliwość chorobliwa były i są ich cechami uniemożliwiającymi wszelką wspólną pracę (...) Narzekający tak gorzko i słusznie chłopi także i sami nie byli bez winy. Siedzieli w ciemnocie, unikając szkoły, zakostnieli w starych formach i zwyczajach, niezrozumieniu i nieporadności (...)”.

Pani z dworu uczy patriotyzmu

To wspomnienia Wincentego Witosa, działacza ludowego, a w II RP pierwszego w dziejach Polski premiera chłopskiego pochodzenia. Aby w ogóle do tego doszło, że chłopi zostają politykami, potrzeba było dwóch procesów. Pierwszy, rzecz jasna, to społeczne trzęsienie ziemi spowodowane rewolucją przemysłową XIX w. Drugim, by, uwaga, ktoś obudził „olbrzyma”, jak mawiano o wiejskim ludzie. Paradoksem tego rozdziału historii Polski będzie zjawisko budzenia świadomości politycznej – szerzej: budzenia tożsamości ludowej przez budzicieli, którzy zazwyczaj z warstw ludowych się nie wywodzili. I, można powiedzieć, nic w tym dziwnego. W konsekwencji wielomilionowa grupa społeczna, która, hipotetycznie, mogłaby na swoich barkach wznieść Polskę ludową, wnosić będzie razem z patriotycznie nastawionymi przedstawiciel(k)ami elit Polskę narodu polskiego.

Działalność wśród ludu przedstawicieli ziemiaństwa miało długą historię. „Pani z dworu” pojawia się często we wspomnieniach chłopskich dzieci, które pierwsze edukacyjne kroki stawiały w placówkach finansowanych przez dziedzica. Aktywnych społecznie było również wielu księży. Ci, chociaż sami często wywodzili się ze wsi, o ile podjęli się roli budziciela, w większości przypadków powielali doktrynę „z Szlachtą polska, polski Lud”.

Znakomita część elit oczekuje, że i dzisiejszy lud ogarnie się i podąży za swoim naturalnym przewodnikiem – inteligencją

Wieś się zmienia, ale powoli

Autorką powszechnie używanego w edukacji ludowej dzieła była księżna Izabela Czartoryska. „Dzieje polskie wam opowiadam, bo każdy Polak powinien coś o swej Ojczyźnie wiedzieć, tak jak dobry syn powinien wiedzieć, co się z jego matką działo” – tłumaczyła we wstępie. Zbiór opowiadań „Pielgrzym w Dobromilu, czyli Nauki wieyskie z dodatkiem powieści” (I wydanie 1819–1821) miał wiele wznowień. Z czasem starano się kawałki nadmiernie nawołujące chłopów do posłuszeństwa wobec panów opuszczać („trzeba, by poczciwy wieśniak, skory do wypełniania swojej powinności, był posłusznym bez przymusu i nie opierał się wszystkim ustawom pożytecznym”). Wolno chyba stwierdzić, że żywotność „Pielgrzyma...” ma prawo budzić zdumienie. Świadczy ona o tym, że zmiany kulturowe nie następowały na wsi polskiej XIX w. tak szybko, jak zmiany gospodarcze. Przewaga kulturowa i ekonomiczna pozostawała w rękach ziemiaństwa.

Formułując paternalistyczny przekaz edukacyjny, księżna starała się (jak widać, dość udatnie) dostosować go do odbiorcy. Pisała z troską. Współczesna badaczka Maria Hoszkowska oceni przychylnie m.in. uwagi na temat kobiet: „Zajmowały ok. 23 proc. objętości części pierwszej «Pielgrzyma...» oraz ok. 8 proc. jego części drugiej. Niewątpliwie księżna zauważała i doceniła ciężką pracę kobiet wiejskich. Apelowała do mężczyzn: ojców, mężów, synów o większy szacunek, pomoc i troskę dla matek, żon, sióstr. (...) Obarczała mężczyzn odpowiedzialnością za zdrowie kobiet i ostro sprzeciwiała się przemocy fizycznej. Starała się o ukształtowanie pożądanego społecznie wzorca włościanki: kobiety pobożnej, dobrej, schludnej i pracowitej, spełnionej w roli żony, matki i gospodyni. Krytykowała przy tym kobiece pijaństwo, prostytucję, lenistwo, guślarstwo, kłótliwość i inne przywary”.

Niepodległość w wersji dla ludu

Niezwykłą, tak biegunowo różną od księżnej Czartoryskiej, postacią była Julia Molińska-Woykowska. Należała do szczupłego grona poznańskich postępowców w pierwszej połowie XIX w. Molińska pozostawała w nieustannym konflikcie z władzami pruskimi, z polskim Kościołem, z mieszczańską moralnością etc., etc. I to w czasach, w których takie poglądy były rzadkością, na przełomie lat 30. i 40. XIX w. Redagowany i wydawany przez jej, by tak rzec, partnera, a potem męża „Tygodnik Literacki” (istniał do 1846 r.) nowe wydanie „Pielgrzyma w Dobromilu” wyśmiał. Propagował natomiast książeczki Molińskiej.

Molińska miała młodość burzliwą – co podkreślała z dumą, bo święcie wierzyła, że łamanie przekonań „poznańskich bigotów” też jest walką o świetlaną przyszłość kraju. Jej ukochany, będący w związku pozamałżeńskim, doprowadził do tego, że (w Poznaniu! w 1840 r.!) funkcjonował poliamoryczny trójkąt. W końcu urodziło się dziecko i trójkąt pękł. Doszło nawet do ślubu Molińskiej z Woykowskim, co para jednak ukrywała przed opinią publiczną, by tym celniej razić bigotów.

Fajne jest zaś w tej opowieści to, że również ta postępowa działaczka napisze gawędy dla ludu. O wiele bardziej tchnące równościowym i demokratycznym duchem niż te pióra księżnej Izabeli, ale moralizatorskie, wspierające i w razie konieczności ganiące. W powiastkach „Pieśni dla ludu” oraz „Dzieje polskie od Lecha aż do śmierci królowej Jadwigi opisanych podług opowiadania Bartłomieja przez autorkę «Pieśni dla ludu»”, chłop komentuje, ale głównie słucha. To pierwsze świadczy o demokratyzmie autorki, to drugie o realiach. Od kogoś lud musi się dowiedzieć, że stanowi lud Polski. I musi mieć baczenie na Niemca...

Historie narodowe

Książka Molińskiej-Woykowskiej była ceniona mimo radykalizmu autorki. Na tyle, że środowiska konserwatywne doprowadziły do wydania konkurencyjnego zbioru historycznych opowiadań „Gawędy pod lipą, czyli historia narodu polskiego opowiadana przez Grzegorza z Racławic”, moralizatorskich w duchu katolickiego konserwatyzmu, pozbawione refleksji krytycznej nad dziejami ojczystymi. Ciekawe, że recenzent wychodzącej wówczas „Gazety Wlk. Ks. Poznańskiego”, społecznie dość umiarkowanej, „Gawędy...” zganił za przesadne zacieranie prawdy i nadmierne moralizowanie. Pochwalił natomiast Molińską-Woykowską: „Wskrzesza żywe, jasne obrazy przeszłości, ale z nich ducha przyszłości wyprowadza. (...) Czysto ludowy charakter dziejów jest tej książki zaletą”.

Działaczkom założonego w 1882 r. Warszawie nielegalnego Kobiecego Koła Oświaty Ludowej na pewno bliżej było do Molińskiej-Woykowskiej niż do Czartoryskiej. Oczywiście, żadna z działaczek tej zasłużonej (i zapomnianej!) organizacji, tropionej przez władze carskie, nie była chłopką. Przeciwnie, zazwyczaj wywodziły się one z „dobrych rodzin” ziemiańskich lub mieszczańskich. Przejęte wizją, że polski chłop pozostanie ciemny, niechętny szkolnictwu, a na dodatek uzna władze zaborcze za swoje, polskie ziemiaństwo zaś za obce, ruszyły do boju. Tworzyły książeczki edukacyjne o historii polskich królów i królowych, adaptacje powieści Orzeszkowej, Prusa i innych autorów, które uznano za zbyt trudne dla ludu. Powstawały nawet broszurki o dziejach starożytnych.

Wśród działaczek koła była Faustyna Mokrzycka, którą sportretował (sporo dodając od siebie) Stefan Żeromski w „Siłaczce”. Swoją drogą, ze świecą w południe szukać równie szkodliwego w polskich dziejach utworu, jak właśnie „Siłaczka”. Jej autor, w dobrych intencjach, przypiął wariacką łatkę całemu środowisku, którego wysiłkiem obudzono olbrzyma. Obudzony mówił i czuł po polsku. Już w 1920 r., podczas bolszewickiego najazdu, polskość ludu uratowała nam wszystkim skórę. ©Ⓟ