Z Robertem Korzeniowskim rozmawia Nikodem Chinowski
Po co Polsce igrzyska olimpijskie?
Robert Korzeniowski, doradca ministra sportu i turystyki ds. strategii rozwoju polskiego sportu 2040, czterokrotny mistrz olimpijski
ikona lupy />
Robert Korzeniowski, doradca ministra sportu i turystyki ds. strategii rozwoju polskiego sportu 2040, czterokrotny mistrz olimpijski / Reporter / Fot. Marysia Zawada/Reporter

Igrzyska mogą być zmianą w sposobie patrzenia na samych siebie. Jako jednostki odnosimy sukcesy, mamy ogromny potencjał intelektualny, fizyczny, ekonomiczny. Pora przekuć te zdolności w wielki projekt narodowy, projekt na pokolenia. To da dużo dumy narodowej, wspólnej wartości. Zacytuję Tony’ego Estangueta, przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego Paryż 2024, który na ceremonii zamknięcia igrzysk powiedział, że „cała Francja stała się olimpijska”. Mówił: „Widzieliśmy siebie jako naród wiecznych narzekaczy, a obudziliśmy się w kraju fanów, którzy nie przestają śpiewać Marsylianki”. My dziś tego zjednoczenia narodowego też potrzebujemy, a nic tak nie łączy Polaków jak sport.

Jakim kosztem? Ile mogą nas kosztować przygotowania do złożenia aplikacji i ewentualnie sama organizacja igrzysk?

Od analiz ekonomicznych będą fachowcy. Przykłady miast gospodarzy w XXI w. pokazują, że na igrzyskach można dużo stracić albo dużo zyskać. Ateny i Rio de Janeiro są symbolami olimpijskiej niegospodarności i nieprzemyślanych inwestycji. Przygotowania do igrzysk w Soczi przeżarła z kolei korupcja. Jeszcze innym przypadkiem jest Tokio, które trafiło na okres pandemii COVID-19, zawody zostały przesunięte o rok, przez co koszty bardzo wzrosły, a i tak odbywały się w pełnym reżimie sanitarnym i przy prawie pustych trybunach. Z drugiej strony mamy jednak Vancouver czy Paryż, czyli przykłady znakomicie zorganizowanych igrzysk, z racjonalnymi wydatkami, które pchnęły oba miasta i kraje na nowe tory rozwojowe.

Igrzyska w Paryżu zapisały się w historii najwyższymi przychodami z biletów, zainteresowanie wszystkimi konkurencjami olimpijskimi, nawet tymi niszowymi, było ogromne. Francuzi modelowo podeszli do kwestii marketingu i sprzedawali nie konkretną konkurencję, tylko samą ideę igrzysk. Dzięki temu nawet na trasie chodu przebiegającej pod wieżą Eiffla wszystkie biletowane miejsca zostały wyprzedane.

Jeśli więc pyta mnie pan, ile zarobimy na igrzyskach, a ile wydamy, to ja panu, nie będąc ekspertem w dziedzinie ekonomii, na tym etapie planowania dziś jeszcze nie odpowiem. Natomiast z całą odpowiedzialnością powiem, że igrzyska, które Polska organizowałaby w połowie XXI w., stałyby się kołem zamachowym naszej gospodarki i punktem zwrotnym dla naszego społeczeństwa.

Mamy pewność, że skończymy jak Paryż czy Vancouver, a nie jak Ateny czy Rio?

Jeżeli podejdziemy do idei igrzysk olimpijskich jak do wielkiego, ogólnonarodowego projektu, który mobilizuje siły całego kraju, a przy tym zachowamy zasady zrównoważonego, mądrego rozwoju, to będzie to projekt z korzyścią dla całego kraju.

A konkrety?

W centrum zainteresowania przez olimpijski miesiąc są oczywiście sportowcy, ale wokół nich jest cała armia inżynierów, ludzi mediów, transportu, gastronomii i hoteli oraz oczywiście setek tysięcy kibiców. Jeżeli umiejętnie zagospodarujemy ten kapitał, to będzie to wydarzenie przełomowe dla Polski. W latach 40. będziemy o jeden etap rozwojowy do przodu względem stanu obecnego – będziemy już mieli energię z atomu i z OZE, będziemy mieć CPK oraz ukończoną sieć dróg ekspresowych i autostrad.

Za 20 lat może się okazać, że absolutnym centrum transportowym Polski obok Warszawy będzie połączona z nią Łódź, wokół której możemy budować logistyczny węzeł igrzysk i która jako miasto zyska nowy, światowy wymiar.

Kluczem będzie mądre rozplanowanie budowy i eksploatacji obiektów olimpijskich – nie tylko hal i stadionów, lecz także wioski olimpijskiej, infrastruktury transportowej czy zaplecza logistycznego – tak, by nie budować obiektów, które po igrzyskach nie będą nam potrzebne, lub budować tak, by te obiekty można było przekształcić do innego, niesportowego zastosowania. Paryż poszedł jeszcze inną ścieżką – część zawodów rozgrywana była na przystosowanych obiektach użyteczności publicznej, np. centrach konferencyjnych i wystawowych. To prowadzi do minimalizacji kosztów i maksymalizacji zysków.

W dokumentach rządowych jest mowa o organizacji igrzysk „w Warszawie” lub „w Polsce”. Jest już ostateczna decyzja o lokalizacji?

Wydaje mi się, że jest za wcześnie, by już teraz zajmować stanowisko w sprawie szczegółowego konceptu logistyki igrzysk, przed nami jeszcze dużo pracy koncepcyjnej. Natomiast co do zasady mówimy o Igrzyskach Olimpijskich Polska 2040 z wiodącą rolą Warszawy, ale przy jednoczesnym szerokim zaangażowaniu innych miast wraz z ich potencjałem organizacyjnym i infrastrukturą sportową. Przyjadą do nas sportowcy ze swoimi sztabami, dziennikarze, sponsorzy i kibice z całego świata.

To szansa dla wszystkich regionów i miast, bo będą mogły im udostępniać swoje hale sportowe, campusy uniwersyteckie, zaplecze hotelarskie i gastronomiczne. Mamy już doświadczenie z czasów piłkarskich mistrzostw Europy w 2012 r.

Do dziś wiele hoteli czy obiektów sportowych chwali się, że gościło jakąś reprezentację. I takich miasteczek, miast i regionów w Polsce – które pośrednio będą korzystać na przygotowaniach i samej organizacji igrzysk – będzie wiele. Kiedy niosłem ogień olimpijski przed igrzyskami w Paryżu, to na północy Francji, pod Lens w Pas-de-Calais, trafiłem na małe, ale dobrze znane lekkoatletom miasteczko Liévin, które stało się centrum przygotowań olimpijskich dla zawodników holenderskich. Choć nie gościło żadnych zawodów, przez kilka tygodni żyło igrzyskami i na nich zarabiało. Olimpijczyków gościły m.in. Bordeaux, Lyon czy leżąca 800 km od stolicy Francji Marsylia, gdzie odbywały się zawody żeglarskie czy mecze piłki nożnej. Z kolei Lille gościło rozgrywki koszykarskie. Więc to nie musi być kandydatura, w której wskażemy tylko Warszawę. MKOl jest otwarty na dialog i nie stoi na twardym stanowisku, że musi być wytypowane jedno miasto. W przyszłym roku zimowe igrzyska gościć będą wspólnie Mediolan i Cortina d’Ampezzo, a kolejne – Alpy Francuskie, bez wskazania jednego wiodącego ośrodka. Wstępna koncepcja naszego projektu zakłada wykreowanie dwóch osi, na których gościłyby igrzyska – oś Wisły z Krakowem, Warszawą i Gdańskiem oraz oś zachodnia z Poznaniem, Wrocławiem i Górnym Śląskiem.

Warszawa ani żadne inne miasto w Polsce dziś nie ma nawet odpowiedniego stadionu lekkoatletycznego, który mógłby być główną areną igrzysk.

Potrzebne nam są nowoczesne hale, pływalnie i wiele innych obiektów spełniających najwyższe standardy techniczne, cenne zarówno dla długofalowego rozwoju sportu, jak i mogące spełnić swoją rolę w trakcie igrzysk olimpijskich. Tym samym rodzi się możliwość rozplanowania powstania tej infrastruktury zgodnie z potrzebami polskiego sportu w perspektywie 15–20 lat. Poznań mógłby na torze na Malcie gościć wioślarstwo i kajakarstwo klasyczne, Kraków mógłby być wskazany do rozegrania m.in. kajakarstwa górskiego czy wspinaczki, a Trójmiasto i wybrzeże Bałtyku byłyby miejscem rywalizacji w konkurencjach żeglarskich. Również gry zespołowe mogą zawitać na stadiony i hale do innych miast, które już mają doświadczenie z organizacji najważniejszych imprez sportowych kontynentu i świata. W wielu miastach mamy centra wystawiennicze, które też można zaadaptować do potrzeb olimpijskich jak w Paryżu.
Przy tego typu rozważaniach z lubością wskazuję przykład stadionu olimpijskiego w Atlancie, która gościła najlepszych sportowców świata w 1996 r. Dziś grają tam w baseball. Dopasowano konstrukcyjne możliwości do późniejszych realnych potrzeb miasta i kraju i bez sentymentów zmniejszono pojemność ze 100 tys. do kilkunastu tysięcy. Co więcej, bieżnia olimpijska została pocięta na malutkie kawałki, które były sprzedawane jako olimpijskie pamiątki z Atlanty.

W rządowych dokumentach dotyczących igrzysk pojawiają się dwie daty – 2040 i 2044 r. W który rok celujemy?

Nie znamy jeszcze trybu przydzielania igrzysk na kolejne lata. Nie wiemy, czy to będą oddzielne cykle i oddzielne kampanie promocyjne, czy też decyzja zapadnie na jednej sesji MKOl. Przypomnę, że Paryż 2024 i Los Angeles 2028 zostały przydzielone na jednej sesji. MKOl przygotowuje zresztą nową procedurę wyboru gospodarzy igrzysk, nad czym pracuje wyznaczona komisja. Czekamy zatem na nową procedurę, która wyłoni kolejnego gospodarza igrzysk po Brisbane 2032.

Nieoficjalnie naszymi rywalami mają być m.in. Londyn, Madryt, a także Egipt czy Arabia Saudyjska.

Londyn jest zawsze mocny, bo mają ogromne doświadczenie i silne wsparcie dyplomatyczne. Madryt to też mocna kandydatura, bo Hiszpanie czekają na igrzyska długo, od Barcelony 1992. Nowe kierunki, jak Bliski Wschód, też wydają się ciekawym rozwiązaniem. Niemniej Polska jest dziś 20. gospodarką świata, a igrzysk u nas jeszcze nie było. Niemcy będą najprawdopodobniej starać się o igrzyska w 2036 r., a jeśli trzeba, to poczekają do 2040 r. Projekt olimpijski jest wpisany już w niemiecką umowę koalicyjną.

Wracając do finansów – na razie z budżetu państwa wydajemy na sport mniej niż 1 proc. PKB.

W Ministerstwie Sportu i Turystyki we współpracy z międzynarodową firmą konsultingową PwC prowadzone są intensywne prace nad Strategią Rozwoju Polskiego Sportu 2040. Kończymy właśnie etap diagnostyczny, a wkrótce przejdziemy do szerokich konsultacji społecznych. W końcowym dokumencie wiele wyzwań stojących przed naszym sportem zostanie precyzyjnie zdefiniowanych przy jednoczesnym wskazaniu ścieżek rozwoju. Musimy polskiemu społeczeństwu przedstawić sport na nowo i dążyć do podniesienia jego rangi w każdym wymiarze – od powszechnej aktywności i związanego z nim zdrowia, po sport wyczynowy na miarę olimpijskich medali i dumy narodowej.

Zdecydowanie trzeba uaktywnić młodszych i starszych, podkreślić, że powszechna aktywność fizyczna jest podstawą zdrowia publicznego i podstawą do budowania sportu wyczynowego.

Musimy też znaleźć odpowiedź, jak wspierać zawodników, kluby, kadry trenerskie i jak wykorzystać infrastrukturę – zarówno tę wyczynową, jak i powszechną – by stworzyć w Polsce sport nowej jakości. Pieniądze, choć zawsze pomocne, nie są tu czynnikiem kluczowym. Chodzi jednak o to, żeby wydać je jak najbardziej efektywnie. Stawiajmy sobie ambitne wyzwania pod względem wzrostu inwestycji w sport, ale obok sfery publicznej musimy mocniej zaangażować kapitał prywatny – w Europie sport jest finansowany średnio w 60 proc. ze środków prywatnych, a w 40 proc. z publicznych. U nas te proporcje to 25 proc. do 75 proc.

Dlaczego polskie firmy nie doceniają sportu jako narzędzia do marketingu?

Nie powiedziałem, że nie doceniają. Sport był, jest i będzie atrakcyjny marketingowo, tylko formuła funkcjonowania sportu – nazwijmy to „konstrukcją fiskalno-prawną” – jest taka, że świat biznesu póki co woli pieniądze wydawać gdzie indziej. Firmy muszą mieć dobrą atmosferę do takich inwestycji i muszą widzieć sens albo w zwrocie z tego biznesu, albo w zyskach z CSR. W Polsce to wciąż bardzo skomplikowany temat, bo wydatki na sport są częściej traktowane jako koszt niż jako inwestycja.

Nie lepiej przeznaczyć energię i pieniądze na pobudzenie sportu powszechnego?

To byłby czysty populizm i nadmierne spłaszczenie systemu. To tak, jakbyśmy chcieli przeznaczyć wszystkie środki z budżetu na edukację jedynie na szkoły podstawowe i średnie, zabierając finansowanie uniwersytetom, ośrodkom badawczym czy sektorowi R&D.
Bez ogromnej mobilizacji społecznej – a nią będą właśnie igrzyska – nie zbudujemy zdrowego, aktywnego społeczeństwa zakochanego w sporcie. Wspierajmy oczywiście upowszechnienie sportu i całą związaną z nim sferę edukacyjną, ale czy taka praca u podstaw przyniesie radykalną zmianę jakości życia i zdrowia przyszłych pokoleń? Potrzebujemy wielkich celów, marzeń, idoli jak dziś Iga Świątek, Robert Lewandowski, a jeszcze niedawno Adam Małysz. Gdy jako dziecko widziałem obrazki z lotów w kosmos radzieckiego statku Sojuz łączącego się z amerykańskim Apollo, marzyłem, by zostać kosmonautą. I taki sam efekt musimy osiągnąć przy promowaniu sportu wśród dzieci.

Publiczna debata o przygotowaniach do organizacji igrzysk, kilka lat samych przygotowań i same zawody pociągną za sobą tysiące młodych. Niech już te siedmioletnie dzieci zaczną marzyć, że wystąpią na igrzyskach.

Wiele z nich na tym poprzestanie, nie wszyscy zaczną uprawiać swoją dyscyplinę, tylko garstka dojdzie do poziomu sportu wyczynowego, ale niech powalczą, niech się zaktywizują, niech nabędą w najmłodszym wieku pasję do sportu i zamiłowanie do ruchu.

Zgadza się pan z teorią, że staliśmy się zbyt zamożnym społeczeństwem i sport przestał być atrakcyjną drogą dla młodych?

W przeszłości rzeczywiście sport wydawał się jedną z nielicznych ścieżek awansu. Dziś tego już nie ma. Opcji dojścia do wysokiej pozycji społecznej, wyjazdów zagranicznych, nauki języków, poznawania ludzi jest bardzo wiele. Jest mi bardzo trudno przekonać mojego nastolatka do obozu sportowego, bo są inne oferty, cały świat w zasięgu ręki. Natomiast nie zapominajmy, że w Polsce wciąż jest ogromna pula młodych talentów chętnych do ciężkiej pracy. Ale potrzeba im wzorców na miarę skromnej i pochodzącej z niewielkiej miejscowości Klaudii Zwolińskiej.

Sukcesem Polski będzie jedynie otrzymanie prawa do organizacji igrzysk czy zgodnie z ideą olimpizmu sam start?

W tym akurat przypadku nawet tak zwane gonienie króliczka daje ogromne korzyści. Istotnym zyskiem będzie już wykonanie prac przygotowawczych, wdrożenie strategii sportu dla całego społeczeństwa, opracowanie harmonogramu i kierunku reform, a także pobudzenie nowego spojrzenia na rolę sportu w życiu publicznym. Oczywiście chciałbym oglądać ogień olimpijski przemierzający polskie wsie i miasta, a na końcu palący się w zniczu nad naszym stadionem olimpijskim, ale będę zadowolony nawet wtedy, gdy podejdziemy z zaangażowaniem i ambicją, ale ostatecznie nie uda się wygrać.

Za dwa lata wybory parlamentarne. Widzi pan kompromis polityczny dla tego projektu?

Wierzę, że uda nam się zbudować ponadpartyjne porozumienie wokół idei igrzysk. Prezydent Andrzej Duda otwarcie mówił o igrzyskach w 2036 r., premier Donald Tusk o igrzyskach w 2040 r. czy 2044 r. Nie chcę się za nikogo wypowiadać, ale liczę, że wszystkie siły polityczne w Polsce widzą, iż na gruncie sportu jest szansa na budowanie społecznego konsensu.

À propos społeczeństwa, Kraków też miał organizować igrzyska, ale mieszkańcy powiedzieli „nie” w referendum.

W przypadku Krakowa nie została wykonana skuteczna praca komunikacyjna informująca o szczegółach projektu zimowych igrzysk olimpijskich planowanych na rok 2022. W mojej ocenie zabrakło wtedy merytorycznego, jakościowego dialogu ze społeczeństwem. My jesteśmy dziś na początku tej drogi, dopiero zaczynamy komunikować Polakom, czym będą nasze igrzyska dla przyszłości. Na razie badania CBOS z 2025 r. pokazują minimalną przewagę zwolenników igrzysk w Polsce w proporcjach 45 proc. na „tak” i 41 proc. na „nie”. Musimy przez kolejne lata robić podbudowę społeczną, aby to był wspólny, narodowy koncept.
Pamiętam, że idea organizacji Euro 2012 miała na początku bardzo niskie poparcie społeczne. Decyzja władz piłkarskich z 2007 r. o przyznaniu Polsce i Ukrainie prawa goszczenia mistrzostw była dużym szokiem i zaskoczeniem, bo niewiele osób dawało nam szansę na wygraną. Ale od tego momentu, gdy stanęliśmy pod jedną flagą, słupki poparcia dla mistrzostw zaczęły rosnąć. Przeszliśmy drogę od sceptycyzmu do narodowej euforii.

Czy w przypadku igrzysk 2040 r. lub 2044 r. też będzie referendum?

To pytanie proszę skierować do polityków.

Pan byłby za tym?

Ja jestem za informowaniem i dyskusją. Nie umiem dziś powiedzieć, jaki będzie odbiór tematu igrzysk za pięć lat. Jeżeli zdecydujemy się na referendum, to musi być ono poprzedzone mądrym dialogiem ze społeczeństwem. Kraków jest przykładem, jak tego nie robić. Zabrakło strategii, dyskusji, pokazywania plusów igrzysk. W efekcie zaledwie 30 proc. mieszkańców opowiedziało się za organizacją igrzysk.

Znicz olimpijski będzie zapalał czterokrotny mistrz olimpijski Robert Korzeniowski?

Jeśli kiedykolwiek miałbym dostąpić takiego zaszczytu, to byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Dwukrotnie – przed igrzyskami w Turynie i Paryżu – niosłem ogień olimpijski. Na razie w możliwie najszerszym eksperckim gronie będę pracował nad tym, żeby w ogóle ten ogień kiedykolwiek zapłonął na polskiej ziemi, niezależnie od tego, kto miałby zaszczyt być tym ostatnim w sztafecie ognia olimpijskiego.©Ⓟ