Według filozofii niejakiego Tomasza Hobbesa życie w stanie natury – czyli w takiej wyobrażonej sytuacji, gdy nad ludźmi nie ma żadnej władzy (króla, wodza, głównego szamana czy Wielkiego Elektronika) – jest gorsze niż peerelowski papier toaletowy. Ten bowiem może jest szary, brutalny i do rzyci, ale przynajmniej jest długi, podczas gdy ono (życie) wręcz przeciwnie: w stanie natury kończy się szybko i tragicznie.
magazyn / Dziennik Gazeta Prawna
Jest tak dlatego, że wszystkie takie rzeczy jak prawo i prawa, obowiązki i zobowiązania, sprawiedliwość i odpowiedzialność, czyli cały moralny ekwipunek, dzięki któremu nie odrywamy sobie bezmyślnie łbów w imię doraźnych korzyści, nie okradamy się bezwstydnie w metrze i nie uprowadzamy nocą cudzych krów, może dopiero zaistnieć, gdy zbiorowo zgodzimy się oddać część naszej wolności królowi, Krwawemu Hegemonowi (wiwat!) albo Ludowi, który demokratycznie wyznaczy prezydenta republiki.
Hobbes mógł nieco przesadzić – w końcu niewiele historii o rozbitkach na bezludnej wyspie kończy się wojną wszystkich przeciw wszystkim. Wygląda na to, że część tego moralnego ekwipunku jest darmowo instalowana przez stwórcę w naszym systemie operacyjnym i niekoniecznie trzeba go aktywować jakimś Hegemonem. Ale na pewno miał rację w jednym: żeby żyło się lepiej i bezpieczniej, trzeba mieć jakiś system władzy, a do tego przyda się jeszcze cała masa reguł prawnych i moralnych (te zresztą najczęściej się nakładają, splatają, żyją w jako takiej symbiozie). Może i nie jesteśmy z natury aż tak brutalni, jak chciał Hobbes, ale po prostu łatwiej nam się trzymać w pionie, gdy mamy jakieś sprecyzowane procedury. Albo wisi nad nami widmo kary. Albo wykluczenia. Albo odium grzesznika. Albo przynajmniej zgodna dezaprobata.
Wszystkie te Prawa i Obowiązki, systemy Nagród i Kar, Sprawiedliwość i Odpowiedzialność, nawyki, procedury i wszelkie inne procesy maksymalizujące moralne korzyści wspólnoty nazwijmy sobie w skrócie WZC – Wielkie Zdobycze Cywilizacyjne. Są one o wiele większe niż na przykład iPhone, bo bez nich Steve Jobs musiałby do iPhone’a dodawać broń ciężką, żeby nam go natychmiast nie odebrali, tyle że pewnie nie byłoby żadnego Steve’a Jobsa, bo w młodości pozabijaliby się z Wozniakiem, walcząc o garaż.
Nie jest bynajmniej tak, że WZC są wieczne i niezmienne. One są bowiem organicznym tworem, przez milenia ewoluującym w odpowiedzi na krzywdy i konflikty. Mamy w nich ciągły remanent: jeszcze niedawno kobiety nie mogły głosować, jeszcze niedawno Afroamerykanie musieli jeździć osobnymi autobusami, jeszcze niedawno geje i lesbijki musieli żyć w podziemiu. Ktoś musi w teatrze dostać w łeb baseballem, żeby zabronili wnoszenia kijów na salę; kogoś muszą oszukać, żeby domagał się dotrzymywania przyrzeczeń. Muszą przyjechać uchodźcy, żebyśmy na nowo uzgadniali dwa, jak się nagle okazuje, sprzeczne zestawy reguł – z jednej strony moralny uniwersalizm, z drugiej wiarę w wartość tożsamościowej wspólnoty. Dopiero nowa krzywda przynosi nowe rozwiązania. Filozof Roger Scruton napisał kiedyś „Moralność jest jak ukwiecona łąka, pod którą leżą złożone tysiące warstw ludzkich ciał”.
Ale mimo tych poprawek i reedycji my, mieszkańcy zachodnich społeczeństw, zakładamy absolutną trwałość systemu WZC. Zakładamy ją, wychodząc z domu bez broni, wsiadając do autobusów, kupując pomidory i dzwoniąc na policję, gdy ktoś nam te pomidory podle uprowadzi. Ponieważ gęsta pajęcza sieć WZC otacza nas prawie zawsze i prawie wszędzie, ponieważ od jej istnienia zależą nasze plany na życie i sposoby ich realizacji, nie myślimy o niej jako o delikatnej pajęczynie, ale o systemie fundamentów wkopanych w ziemię na głębokość Rowu Mariańskiego.
I są tylko takie momenty, takie zdarzenia, gdy uświadamiamy sobie: O! ta wspaniała budowla nie jest wiecznym zamczyskiem, ale kukłą ze słomy, wypchanym golemem, który może się potknąć o niewielki kamień. Demokratycznie wybrana władza sprowadza Trybunał Konstytucyjny do teatrzyku kukiełkowego; prezydentem wielkiego kraju silnych procedur zostaje ktoś, kto owe procedury ma w nosie i wielu wyborcom to wcale nie przeszkadza. WZC dalej mają się nieźle, ale już widać, że pogłoski o ich sile są mocno przesadzone.
Nie trzeba jednak poważnych wydarzeń wielkiej polityki, żeby poczuć kruchość WZC; czasem wystarczy drobna migawka z podbrzusza rzeczywistości. Na przykład nagranie z posterunku policji we Wrocławiu, na którym podpora i sól WZC, funkcjonariusze policji, torturują, a w rezultacie mordują młodego chłopaka w toalecie. Za co? Za nic. A więc są w tej sieci cywilizacyjnej małe ciemne dziury, być może bardzo gęsto rozsiane i wystarczy jeden niewłaściwy krok, a wdeptuje się w nicość.
A więc system WZC nie jest nam dany raz na zawsze; jest trochę tak jak rynki późnego kapitalizmu, których pozorna siła jest w istocie oparta na wielowątkowym systemie podejrzanych ontologicznie założeń i nieco zbyt długich łańcuchach wzajemnych zaufań. Tyle że WZC nie trzyma w pionie chciwość, ale trochę strachu, nawyk, dobra wola i respekt dla tych leżących pod naszą kwietną łąką ciał. Dorosłość – tak człowieka, jak systemu – polega właśnie na rozpoznaniu tej kruchości i zdaniu sobie sprawy z tego, że nic tu nie trwa samo z siebie, ale tylko dzięki nam. Dzięki tobie, jeden z drugim sędzio, biznesmenie, policjancie i pośle, dzięki tobie, publicysto, sprzedawco, lekarzu i nauczycielu. Kruchość, kruchość, wszędzie i wszystkim głośmy tę kruchość. Może wtedy jeden z drugim polityk z siekierą na instytucje czy nadużywający swojej władzy funkcjonariusz zrozumieją, że nie harcują sobie wesoło na wieży odwiecznego zamku, przestawiając meble, ale podpalają jego słomiane fundamenty.