Czy projekt tzw. ustawy frankowej, nad którą nadal toczą się prace w rządzie i która wprowadza ułatwienia procesowe w sporach między bankami a kredytobiorcami, przyspieszy pracę sądów?
ikona lupy />
Magdalena El-Hagin, sędzia Sądu Okręgowego w Gdańsku, członkini zarządu Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia” / Reporter / fot. Krzysztof Mystkowski/KFP/Reporter

Projekt tej ustawy jest efektem pewnego kompromisu. Każda ze stron musiała nieco ustąpić, co w naturalny sposób powoduje, że żadna z nich nie jest w pełni zadowolona. Zdaję sobie sprawę z tego, że taka jest natura prac nad nowym prawem. Mam jednak nieodparte wrażenie, że rozwiązania przyjęte w projekcie czynią z sądów fabrykę do wydawania wyroków, w której sędziowie jak te świstaki ze znanej reklamy siedzą i zawijają sreberka. Dla sędziów efekt prac Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego to próba wyważenia różnych sprzecznych interesów: banków, organizacji zrzeszających frankowiczów, kancelarii frankowych. W tej układance sędziowie mają „tylko” produkować wyroki – coraz więcej, coraz szybciej i niejako w ukryciu.

Czego oczekiwali sędziowie?

Oczekiwaliśmy, że sprawy frankowe zostaną uregulowane systemowo poprzez stworzenie przepisów materialnoprawnych, które wyprowadziłyby je z sądów. Sami twórcy projektu przyznają, że zdecydowana większość występujących w sprawach frankowych zagadnień prawnych została już rozstrzygnięta przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej i Sąd Najwyższy. Co więcej, sprawy frankowe charakteryzują się niezwykle powtarzalnym stanem faktycznym. Orzecznictwo sądów powszechnych na ich tle jest obecnie niemal całkowicie jednolite. Po co więc tworzyć fikcję, że sprawy te są w jakikolwiek sposób dyskusyjne? Logiczniej byłoby wprowadzić materialnoprawne rozwiązania systemowe, które realnie odciążyłyby sądy. Tymczasem projekt ustawy wprowadza wyłącznie punktowe zmiany o charakterze proceduralnym. Co to oznacza? Otóż wyrok sądu staje się listkiem figowym, który ma przykryć brak odwagi polityków. To dla mnie oczywiste, że ustawowe przesądzenie o tym, że w przypadku uznania umowy kredytowej za nieważną wszystkim frankowiczom należałby się zwrot nadpłaty ponad wypłacony przez bank kapitał kredytu, wraz z odsetkami, wymaga odwagi. Zamiast tego proponuje się, by to sądy stały się taśmą produkcyjną dla drukowania oczywistych wyroków. Moim zdaniem to świadczy o braku szacunku ustawodawcy do sądów.

Kogo miałby się bać ustawodawca?

Jestem sędzią, nie mnie to oceniać. Również sprawy frankowe pokazują, że polityka jest wpychana do sądów. Konieczność wyważenia interesów obu stron, tj. kredytobiorców i banków, może wiązać się z ryzykiem utraty popularności przez rządzących. To jednak oni, a nie sędziowie, powinni zakończyć zalew wymiaru sprawiedliwości sprawami kredytobiorców. Przypomnę tylko, że na skutek tej lawiny spraw frankowych pozostałe oczekują na rozstrzygnięcie dłużej niż powinny. Zaznaczam, że gros z zaproponowanych rozwiązań oceniam pozytywnie, natomiast część z nich – krytycznie. Według mnie spowodują one jeszcze większe spowolnienie w sądach.

Które rozwiązania wzmogą zatory w sądach?

Po pierwsze, kontrowersyjne jest uprzywilejowanie wyłącznie jednej grupy konsumentów – frankowiczów. Dlaczego zadłużeni w innych walutach mają być traktowani inaczej?

Ministerstwo Sprawiedliwości tłumaczy, że tych spraw jest znacznie mniej i że orzecznictwo TSUE ma zastosowanie wyłącznie do spraw frankowych.

Niektóre orzeczenia TSUE dotyczące abuzywności klauzul kształtujących mechanizm indeksacji/denominacji kursem CHF są na tyle ogólne, że można je stosować analogicznie do kredytów powiązanych z innymi walutami obcymi. Sprawy kredytobiorców zadłużonych np. w euro nie są marginalne. Sama prowadzę kilkanaście tego rodzaju postępowań. Podobnie inni sędziowie.

Mój największy sprzeciw jednak budzą rozwiązania zawarte w art. 5 i 8 projektu ustawy, czyli regulacje dotyczące potrącenia i powództwa wzajemnego. Autorzy projektu tłumaczą, że to reakcja na obowiązującą w polskim prawie tzw. teorię dwóch kondykcji, stosowaną w sprawach frankowych na podstawie uchwały SN z 7 maja 2021 r. W dużym uproszczeniu polega ona na tym, że w przypadku uznania umowy kredytowej za nieważną kredytobiorcy przysługuje wobec banku roszczenie o zwrot wszystkich uiszczonych rat kapitałowo-odsetkowych i opłat okołokredytowych, bank zaś może żądać od konsumenta zwrotu kwoty udzielonego kredytu. W tym modelu nie dochodzi do zaliczenia na poczet wypłaconego kapitału pobranych przez bank opłat, czyli SN wykluczył stosowanie tzw. teorii salda. Tymczasem, moim zdaniem, przyjęcie teorii dwóch kondykcji znakomicie przyczyniło się do zatoru w sądach, ponieważ doprowadziło do zdublowania się postępowań sądowych, co w sposób oczywisty nie jest korzystne dla konsumentów. Po wyroku TSUE z 19 czerwca 2025 r. w sprawie C-396/24 Lubreczlik to podejście nie jest już adekwatne. Co prawda ten wyrok jest wciąż analizowany przez prawników i sędziów, ale można z niego wywnioskować możliwość odejścia od wykładni zobowiązującej do stosowania teorii dwóch kondykcji. Tymczasem rozwiązania zaproponowane w art. 5 i 8 projektu ustawy frankowej cementują i utrwalają tę teorię. To zaś przyczyni się do spowolnienia tych spraw i dalszego zakorkowania sądów.

Co mogłoby je odkorkować?

Usankcjonowanie teorii salda. Rozstrzyganie w przedmiocie roszczeń o zapłatę jest najbardziej pracochłonne i czasochłonne, wymaga najwięcej czasu i powoduje spowolnienie postępowań. Problematyczne jest również to, że proponowane przepisy dotyczące powództwa wzajemnego nie zawierają ułatwień analogicznych do rozwiązań z art. 499 i 502 kodeksu cywilnego. To spowoduje, że sądy będą musiały każdorazowo oceniać wymagalność tych roszczeń pod kątem odsetek, przedawnienia i ich wysokości. W przytłaczającej większości spraw frankowych kredytobiorcy spłacili już na rzecz banku kwotę odpowiadającą wypłaconemu im kapitałowi. Wprowadzenie zaś teorii salda spowodowałoby, że w pozwach konsumentów byłoby zawarte wyłącznie roszczenie o ustalenie nieważności umowy kredytowej, nie byłoby roszczeń o zapłatę, co znacząco przyspieszyłoby postępowania sądowe.

Twórcy ustawy frankowej proponują powrót do rozwiązania, od którego odeszli TSUE i sami sędziowie?

Poniekąd tak, z tym zastrzeżeniem, że sądy dotychczas powszechnie stosowały teorię dwóch kondykcji. Zarzut potrącenia i powództwo wzajemne wpisują się w ten mechanizm. Wyrok TSUE w sprawie Lubreczlik stanowi furtkę do wprowadzenia teorii salda. Dzięki temu dochodziłoby do bardzo prostych rozliczeń między kredytobiorcą a bankiem. Niestety zawarte w projekcie ustawy frankowej przepisy o potrąceniu i powództwie wzajemnym osłabiają nasz entuzjazm po wyroku.

Spodziewa się pani, że po wejściu w życie tych przepisów mogą się pojawić kolejne pytania prejudycjalne do TSUE?

Nie wykluczam tego. Po wyroku TSUE w sprawie Lubreczlik wprowadzanie regulacji ułatwiających składanie zarzutu potrącenia i powództwa wzajemnego wydaje się niecelowe.

Czy pracę sądów przyspieszy możliwość rozpoznawania spraw frankowych na posiedzeniach niejawnych?

To przejaw traktowania sądów jak fabryki wyroków. Po co sąd, skoro konsument nigdy go nie zobaczy? Proszę zauważyć, że całe to postępowanie jest tak skonstruowane, żeby było szybko, niejawnie, na piśmie i jak najwięcej wyroków. Do tego prowadzi możliwość rozstrzygnięcia sprawy na posiedzeniu niejawnym, przesłuchiwanie stron na piśmie, rozpoznawanie apelacji i zażaleń w składzie jednoosobowym. Oceniam to bardzo negatywnie, ponieważ to nie buduje i tak już nadwyrężonego zaufania obywateli do sądów. Jeżeli sędziów się w ogóle nie widzi, to jak im ufać?

Nie sądzę, że posiedzenia niejawne spowodują przyspieszenie postępowań. W SO w Gdańsku średni czas oczekiwania w poszczególnych referatach na podejmowanie bieżących czynności procesowych, czyli na przykład wydanie zarządzenia czy orzeczenia wpadkowego, wynosi od czterech do dwunastu miesięcy. Obrót poczty, dotarcie przez sędziego referenta do danej sprawy, to jest kilka miesięcy, ponieważ referaty sięgają dziewięciuset spraw. Czas oczekiwania na wyznaczenie terminu rozprawy wynosi od dwunastu do sześćdziesięciu miesięcy. Szczerze mówiąc, czasem szybciej jest wyznaczyć rozprawę na za rok niż zarządzić przesłuchanie strony na piśmie i rozpoznanie sprawy na posiedzeniu niejawnym. Tym bardziej że mogą się pojawić wnioski o uzupełniające przesłuchanie strony, o odebranie przyrzeczenia.

Które rozwiązania z projektu ocenia pani pozytywnie?

Z aprobatą patrzę na pomysł, że postanowienia o umorzeniu postępowania i w zakresie kosztów w razie cofnięcia pozwu bądź apelacji będą mogły być wydawane przez referendarzy sądowych (art. 9 i art. 13 projektowanej ustawy). Na pewno dobrym rozwiązaniem jest także automatyczne wstrzymanie obowiązku spłaty rat kredytowych z chwilą doręczenia pozwu albo wejścia w życie ustawy. Rzeczywiście, miażdżącej większości pozwów towarzyszy wniosek o udzielenie zabezpieczenia poprzez wstrzymanie płatności rat. Wydawanie tych postanowień i pisanie do nich uzasadnień jest dla sądów czasochłonne. Nie wspominając już o możliwości wniesienia zażalenia do sądu apelacyjnego.

Od pełnomocników kredytobiorców tyle, że warszawskich słyszę, że w praktyce często doręczenie pozwu trwa dłużej niż uzyskanie zabezpieczenia.

To prawda, to rozwiązanie odciąży sądy, ale nie ulży kredytobiorcom. Z kodeksu postępowania cywilnego wynika, że sąd ma siedem dni na rozpoznanie wniosku o udzielenie zabezpieczenia. Natomiast w przypadku automatycznego wstrzymania zabezpieczenia konieczne będzie wydanie zarządzenia o dostarczeniu pozwu i wykonanie tego zarządzenia. To może zająć nawet kilka miesięcy. Do tego czasu kredytobiorcy będą musieli nadal spłacać raty.

Z których rozwiązań zawartych w projekcie trzeba zrezygnować, by realnie odciążyć sędziów?

Rozwiązanie objęte art. 6 może sugerować, że w sprawach frankowych konieczne jest przesłuchiwanie świadków – pracowników banków. Tymczasem z orzeczeń TSUE, m.in. C-139/22 i C-531/22, oraz postanowienia SN w sprawie I CSK 4115/22 wynika, moim zdaniem, że jest to niecelowe. A przesłuchiwanie świadków, ich poszukiwanie, ustalanie adresów jest najbardziej czasochłonne.

Należałoby rozważyć celowość przepisów o potrąceniu i powództwie wzajemnym, a w ich miejsce usankcjonować teorię salda i będące jej konsekwencją przepisy proceduralne, kosztowe. Doceniam, że MS pracuje nad tzw. kalkulatorem spraw frankowych, który miałby pomóc sędziom w dokonywaniu wzajemnych rozliczeń stron, ale to jest kolejny kamyczek do robienia z nas fabryki. Powtarzam więc: po co kierować te sprawy do sądów, skoro mamy działać jak taśma produkcyjna? Być może przemawia przeze mnie pewna gorycz, ale nie bierze się ona znikąd. Sędziowie rozstrzygający sprawy frankowe toną w ich zalewie, każdego dnia musimy gasić kolejny pożar. Jesteśmy przeciążeni liczbą tych spraw i znużeni ich powtarzalnością. Oczekujemy od MS realnej pomocy. Sądy powinny być sądami, a nie zakładami produkującymi wyroki. ©℗

Rozmawiał Adam Pantak