Prace nad projektem ustawy o ograniczeniach w nabywaniu lokali mieszkalnych trwają i nie jest jeszcze przesądzone, czy obejmie on tylko fundusze inwestujące w mieszkania na wynajem, czy również klientów indywidualnych – informuje nas Ministerstwo Rozwoju i Technologii.

Pojawienie się tego projektu wywołało spore zamieszanie. W grudniu słyszeliśmy zapewnienia, że takich planów nie ma. Ale już 14 stycznia premier Morawiecki powiedział, że choć projektu ustawy jeszcze nie ma, rząd nie porzucił zamiaru wprowadzenia ograniczeń w kupnie mieszkań i dodatkowego podatku od tych kupionych ponad ustalony limit. To była sobota. W środę okazało się, że projekt już jest. RMF FM ujawniło jego fragmenty, które zszokowały branżę budowlaną i prawników.

Okazało się, że problemy czekają nie tylko kupujących, lecz także sprzedających nieruchomości. Pomysł bezterminowej możliwości unieważnienia umowy kupna-sprzedaży – jeśli przejdzie – wprowadzi wielką niepewność na rynku nieruchomości. Podobnych kwiatków, choć już nie tego kalibru, w rządowej propozycji było więcej. Nie da się ich wytłumaczyć tempem, w jakim powstał projekt. Najprawdopodobniej ktoś to premierowi uświadomił, bo RMF FM poinformowało, że premier polecił zawęzić prace do ograniczeń, które objęłyby tylko fundusze. Problem w tym, że resort rozwoju nie potwierdza tych informacji. Przeciwnie, wszystko się jeszcze może zdarzyć. Chyba że – jeśli uwzględnić dynamikę powstawania tych przepisów – właśnie w tym momencie zapadają jednak inne decyzje.

– To, czy obejmą one klientów indywidualnych (i od ilu mieszkań), czy tylko fundusze, jest decyzją polityczną – powiedział Waldemar Buda, minister rozwoju, w wywiadzie dla Radia Wnet. I to prawda, bo w świetle danych z rynku na pewno nie merytoryczną. Udział funduszy w runku mieszkań w ogóle – ale także w rynku mieszkań na wynajem – jest marginalny. Resort tego nawet nie kwestionuje, ale twierdzi, że apetyt na kolejne zakupy mocno im się zaostrzył. W liczbach wygląda to jednak tak, że fundusze w ubiegłym roku wydały o ponad połowę mniej niż w 2021 r.

Tymczasem prawda jest taka, że fundusze podnoszą jakość najmu. Dlatego mają listy rezerwowych klientów. Nawet państwowy PFR Nieruchomości – będący istotnym graczem na tym rynku – chwali się, że ma po kilku chętnych na mieszkanie, przynajmniej w niektórych inwestycjach.

Dlaczego więc rząd forsuje nowy podatek i ograniczenia w zakupie? Poza powodem politycznym dostrzega, że maleje liczba nowych inwestycji. W tym roku deweloperzy rozpoczną budowę ok. 70 tys. nowych lokali. To znaczy, że za dwa lata tylko tyle nowych mieszkań trafi na rynek – wobec ponad 200 tys. w 2022 r. Rząd stwierdził, że na spadek podaży najlepiej zareagować jeszcze większym przykręceniem popytu, blokując klientów gotówkowych.

Błędnie też założył, że deweloper woli sprzedać cały budynek jednemu inwestorowi niż 100 Kowalskim. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie – Kowalskiemu sprzeda drożej, bo fundusz, kupując, negocjuje istotny rabat. Na dodatek, dysponując sztabem fachowców, jest dużo bardziej wymagającym klientem niż Kowalski. Mimo to minister Buda pomysły resortu tłumaczy tym, że chce on, by od 1 lipca osoby, które skorzystają z tanich kredytów w ramach programu „Pierwsze mieszkanie”, nie miały konkurencji w postaci hurtowników. Przynajmniej do wypełnienia luki mieszkaniowej, którą MRiT szacuje na 800 tys.

Lepiej byłoby jednak, gdyby luka mieszkaniowa i problem z kupnem mieszkania na własność skłoniły rządzących do uruchomienia budowy tańszych mieszkań na wynajem. Rząd – i wszystkie poprzednie – wytycza jedną drogę do własnego lokum: zakup. Trzeba wreszcie uruchomić szerzej inne możliwości. Tu jest wielkie pole do popisu dla rządu, jeśli naprawdę chce ludziom pomóc, a nie jedynie bogatszym zaszkodzić. ©℗